Całe życie spędziłam w Warszawie, ale urodziłam się w Elblągu. Tak mam napisane w dokumentach. Skąd tam się wzięłam? Zarówno rodzina mojej mamy, jak i taty wylądowała na Ziemiach Odzyskanych, uciekając przed różnymi represjami, które groziły za udział w konspiracji, Powstaniu Warszawskim, szlacheckie pochodzenie, czy koneksje z międzywojennymi elitami. Na Dzikim Zachodzie nikt o nic nie pytał, więc zebrało się tu całkiem doborowe towarzystwo i to bardzo różnej maści. Podrabiane dokumenty, fałszywe nazwiska i co kto sobie wymarzy.
Z drugiej strony jak deszczu brakowało ludzi, którzy coś potrafili, a więc mój ojciec, żołnierz AK i przedwojenny fachowiec od bankowości, został wicedyrektorem banku. Dyrektorem był niepiśmienny komunista. Skrzyknęła się też szybko grupa inteligencji i uruchomiono szkołę, a moja mama i duża część mojej obecnej rodziny to pierwszy rocznik elbląskiego liceum. Młodsze rodzeństwo także chodziło do tej szkoły.
Urodziłam się w wakacje pomiędzy 4 a 5 rokiem maminych studiów, a więc najpierw opiekowała się mną babcia, ale już jesienią następnego roku wyemigrowałam za rodzicami do Warszawy, bo mama dostał tam pracę i mieszkanie. Do Elbląga jeździliśmy jeszcze kilka lat, na święta i część wakacji (do babci), ale zanim poszłam do szkoły, także dziadkom udało się wrócić na stare śmiecie i od tej pory, chociaż na wybrzeżu pozostało wiele osób z naszej rodziny, Elbląg właściwie był dla mnie nieznany.
Odwiedziłam go tylko raz po maturze, na zaproszenie moich ciotek i wydawało się, że miasta nie pamiętam wcale. Chodziłam z planem miasta. Oglądałam miejsca zaznaczone na mapie, a to liceum do którego chodziła mama, i sto ciotek i wujków, a to szpital w którym się urodziłam, bank w którym tata pracował, mieszkanie dziadków Przedpełskich na Szopena (tak się pisało).
Nic.
No może parkan babcinego ogródka na ul. Długiej. Stary wielki gotycki kościół na dużym placu, w którym była co roku świąteczna szopka z ruchomymi postaciami, a potem w nim zgromadzono najpiękniejsze zabytkowe ołtarze ze zniszczonych kościołów w okolicy. No i dworzec, bo był blisko mieszkania dziadków. Jak się okazało Elbląg był mi nieznany do czasu… Odbywała się projekcja filmu Pobojowisko (reż. Jan Budkiewicz, 1984). Mamy omawiać z kompozytorem muzykę, a ja nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to co pokazuje film, ja kiedyś widziałam. Film opowiada o Ziemiach Odzyskanych tuż po wojnie. Kręcono go chyba w Bornym Sulinowie, ale… przecież to Elbląg mojego głębokiego dzieciństwa.
Mamy tak czasem, że jakieś obrazy, czy dźwięki zapadają w podświadomość i potem starczy iskra, żeby wszystko wróciło tak, jakby to było wczoraj. Nie wiedziałam, że gdzieś się te obrazy ukryły, ale teraz rozpoznaję ulice i zaułki. Dlaczego nie pamiętałam ich wcześnie? Nie rozpoznawałam, kiedy byłam w Elblągu na początku lat 70? Może ci ludzie, tak szczególnie ubrani, jakieś wojsko?
Omawianie muzyki do filmu to proces wielogodzinny. Oglądamy fragmenty filmu kilkakrotnie, już w montażowni. Mierzymy czas planowanych utworów muzycznych. Zastanawiamy się nad charakterem ilustracji, instrumentacją. Jemy razem obiad. W którymś momencie nie wytrzymuję i pytam:
– Czy robiąc film myślał Pan o jakimś konkretnym miejscu, mieście? – W zasadzie nie, a kojarzy się to Pani z czymś?
– Tak pamiętam Elbląg z początku lat 50. Byłam bardzo mała, ale to tak musiało wyglądać.
Reżyser przygląda mi się dłuższą chwilę w skupieniu.
– Ja jestem z Elbląga. Tam wylądowałem z mamą po wojnie. Pewnie nieświadomie, ale dążyłem do tego, żeby taki obraz uzyskać. A sądząc po nazwisku Pani może być córką mojej koleżanki z klasy Zosi. Pani jest nawet do niej trochę podobna.
– A ona miała nieślubne dziecko w liceum? Bo jeśli myślimy o tej samej Zosi, to tak by musiało być. Śmiejemy się oboje. – Prędzej, jestem córką jej najstarszego brata.
– On był dyrektorem banku, a jego późniejsza żona brała u mojej mamy lekcje fortepianu.
– Teraz już wszystko się zgadza, a Pan pewnie zna pół mojej rodziny, chociaż o tym nie wie.
– Mogłem być Pani wujkiem. W liceum kochałem się w Zosi na zabój, jak wszyscy, ale ona miała takich dwóch kumpli z harcerstwa Dziubka (nie wiem jak miał na imię) i Edka i nie chciała na mnie patrzeć. Teraz ja się śmieję.
– Znam obu. Edek jest moim wujkiem, a z Dziubkami przyjaźnimy się wszyscy, ja oczywiście z młodszym pokoleniem. Piotrek, jak miał z 7 lat, chciał się ze mną żenić. Ja miałam 16.
Chwilę wspominamy stare czasy i oczywiście okazuje się, że ja znam losy sporej grupy mieszkańców Elbląga, bo ciągle przewijają się przez moje życie, a część nadal tam mieszka. Po powrocie do domu dzwonię do cioci i powtarzam rozmowę. Słyszę jak krzyczy do męża: Edek! Małgosia z Murzynem film robi! Rzeczywiście mój reżyser ma kręcące się intensywnie włosy. Siwe. W latach powojennych mogły być czarne.
To było dawno w 1984 r. Dziś nie ma już z nami mojego wujka Edka, nazywanego w rodzinie Pudlem, z racji psa, którego kiedyś z Ciocią posiadali. Odeszli moi rodzice. Ale Murzyn trzyma się dobrze, a Ciocia Zosia w telefonicznych rozmowach często go wspomina. Znaleźli się po latach, spotykaj, gadają, przyjaźnią.