Dla większości ludzi na świecie to premiera, festiwal, rozdanie nagród, ogłoszenie wyników ważnych plebiscytów itp. W którym to wydarzeniu uczestniczą osobiście, jako widzowie czy goście, lub jako telewidzowie we własnym domu. Dla mnie gala ma różne oblicza. To uroczyste, w którym uczestniczę jako gość (długa suknia najlepiej bez pleców, norki, szpilki, woalki i kapelusze) i to robocze w którym jestem jednym z uwijających się jak w ukropie realizatorów (pełna wielokrotna recydywa). Mam też doświadczenie (długa suknia itd….), zarówno jako wręczający nagrody, jak i ktoś komu nagroda jest wręczana. Bywa tak, bywa tak. Bywa też, że oglądam galę w kapciach przed telewizorem i wtedy panorama jest najszersza, a widok najwspanialszy. Tak było w tym roku z uroczystym wręczeniem nagród na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.
Kto kiedyś pracował, przy produkowaniu takiej gali wie o czym piszę, bo jest to szczególny rodzaj emocji i nawet oglądając pracę innych, trochę się z nimi utożsamiamy i umiemy odczytać nastroje panujące za kulisami, a przede wszystkim, czy coś jest zaplanowane, czy panują nad całością, czy raczej jest to pospolite ruszenie i swoiste ratuj się kto może. W tym roku gala w Gdyni, odbywała się w nastroju Jezus, Maria, ratunku, na pomoc, cytując mój ulubiony spektakl TV z dzieciństwa, w którym co i rusz odzywała się Toccta d – moll Jana Sebastiana Bacha, a potem następował ten szalony okrzyk. Czym zresztą nie odbiegała od tegorocznego wręczenia Filmowych Orłów, a może była nawet trochę lepsza. Gdyby jednak tło zmienić, to optymizm uznałabym za mocno pochopny. Za każdym razem był to twórczy wkład nowej telewizji. Dlaczego tak sądzę?
W obu przypadkach, ze względów wszystkim znanych, zrezygnowano z udziału sprawdzonych, lubianych i kojarzących się od lat z imprezą prowadzących. Cóż (któż) w zamian? Na Orłach nikomu nie znany i marnawy satyryk, którego zapowiedziany przez dyrektora Chmiela wspaniały debiut w telewizji także okazał się klapą. W Gdyni Łukasz Nowicki radził sobie dobrze, ale doczepiono mu jakąś paprotkę, podobno nowa gwiazdkę TVP i ewidentnie kobieta do końca nie zorientowała się o co chodzi. Nie jest prawdą, że konferansjerzy całą galę sypią dowcipami z rękawa. Taki tekst powstaje dużo wcześniej, musi być świetnie napisany, a prowadzący mają go w sposób naturalny wykonać tak jak własny. Jest to znacznie trudniejsze, niż zagranie teatralnej roli, bo jest wiele zmiennych, a więc bazując na tekście sporo trzeba improwizować na żywo. Przekonało się o tym na własnej skórze, przynajmniej kilku markowych aktorów, kiedy przyszło im się zmierzyć z taką sytuacją. Rola prowadzącego i tekstu, który mu przygotowano, jest więc kluczowa, a słabe ogniwo na tym odcinku to pierwszy krok do klęski (patrz Orły), a przynajmniej do nudy. W Gdyni wiało nudą.
Ilekroć brałam udział w takim widowisku z wyprzedzeniem powstawał scenariusz, a następnie dopracowywano różne fragmenty, a wreszcie odbywało się szereg prób. W przypadku gali festiwalowej wiadomo jakie (za co) nagrody będą wręczane i w jakiej kolejności (no nie do końca, bo jury uwielbia dodawać nagrody regulaminowe, ale to wiadomo kilka godzin wcześniej i nanosi się zmiany w scenariuszu). Największy problem stanowią tłumy wchodzących i wychodzących (ci co wręczają i ci którym się wręcza), z których każdy musi się przemieścić i jeszcze coś powiedzieć. A więc trzeba ten czas skrócić maksymalnie i jakoś urozmaicić. Służą temu odpowiednio wymyślone i zorganizowane trasy przemarszu (chodzi się, mierzy, wymyśla przyspieszacze), zapowiedzi prowadzących (specjalnie napisane), przerywniki muzyczne (wymyślone, wymierzone i zaaranżowane), a co jakiś czas przerywnik generalny, czyli mały występ dla odpoczynku i podkręcenia atmosfery. Wszystko wydaje się proste, ale aby się takie wydawało musi być dokładnie wypróbowane, a w każdym razie trzeba mieć jak najwięcej pewnych elementów. Resztę trzeba przećwiczyć i wszystkim potencjalnym uczestnikom show dokładnie wyjaśnić. Dlatego chociaż wszystkie gale odbywają się według stałego schematu na jednych jest lepiej, na drugich gorzej, a jeszcze na innych super lub fatalnie.
W Gdyni był kiedyś taki zwyczaj, że próby do Gali odbywały się przez cały tydzień. Ćwiczył zespół muzyczny, wokaliści, ekipa odpowiedzialna za kierowanie ruchem za kulisami, często prowadzący. Czasem wcześniej nagrywało się podkłady muzyczne lub zapowiedzi lektora, za to ćwiczono balet, zmiany kostiumów, dekoracji, świateł, dźwięku itp., aby niepewnych momentów było jak najmniej (ci co wręczają pojawiają się wszyscy w dniu gali rano, a więc wtedy wkłada się ich w gotowy schemat, na kolejnej próbie). Oczywiście wymaga to obecności kilkunastu osób, a więc zapewnienia im hoteli i honorariów.
Można też inaczej i taniej. Próba na sucho i Jezus, Maria….., no i może jakoś wyjdzie. Z reguły wychodzi. Jakoś. A jak ma wyjść, skoro big band jeszcze w środę, w czasie trwania festiwalu, nie miał podpisanej umowy i nie było wiadomo, czy wystąpi. Kilka dni wcześniej zdziwiono się, że kostiumy z Excentryków nie są prywatną własnością tych co będą grali (w filmie był big band co wyglądał i aktorzy) i że trzeba je wypożyczyć. Tak prawdopodobnie organizowano cały ten wieczór. Szkoda reżysera, który firmował to swoim nazwiskiem, a już na początek pozbawiono go armat. Dlatego nie dziwi, że tak to wyglądało, a główny (zresztą akurat świetny) występ stanowiła oprawa wręczenia platynowych lwów Januszowi Majewskiemu. Tylko, że koncertowo grający big band i brawurowa Sonia Bohosiewicz we własnym wspólnym repertuarze, który grają w trasach koncertowych, to za mało, aby gala była w całości udana. Na szczęście były też gotowe aranże ok. 20 jazzowych standardów, które nagrywaliśmy do Excentryków i z nich Wiesław Pieregorólka wyprodukował festiwalowe single.
W takim kontekście przypominają mi się liczne uroczystości w organizacji których uczestniczyłam jako kierownik muzyczny, czy jak kto woli dyrektor. To osoba, która wspomaga reżysera, dopasowując do jego koncepcji konkretne utwory (najlepiej zwiane w przypadku Gdyni z muzyką filmową) i układa z nich jednolitą oprawę uroczystości. Tak kilka lat temu przygotowaliśmy (pod dowództwem Krzysztofa Materny) chyba siedmiominutowe pout puri (medley) polskich piosenek filmowych. Piosenki łączyły się tematycznie i muzycznie (aby powstała choreografia – Jarek Staniek), musiały się łączyć tonacyjnie, ale i dawać szanse wokalistom. Całość opracował, zaaranżował i nagrał z big bandem Tomek Filipczak. Był więc czas na zrobienie choreografii i wyćwiczenie partii wokalnych oraz tanecznych. Występował zespół Teatru Muzycznego, wcześniej były już próby, ale i tak ostatni tydzień przepracowaliśmy solidnie. Nagrana była część konferansjerki oraz wybrana z fonoteki muzyka na wejścia kolejnych osób. Całość była dopracowana co do sekundy, bo telewizja transmitowała wybrany fragment gali na żywo, a więc musieliśmy się zmieścić w czasie antenowym. Od początku pracował z nami realizator telewizyjny i dźwiękowiec, który nagłaśniał teatr i przygotowywał dźwięk do transmisji oraz teatralny mistrz oświetlenia. Podobno gala była znakomita, dużo się działo i szybko. W tym roku cała uroczystość trwała ponad 2,5 h. Tylko dla wytrwałych. Oczywiście nie było też transmisji. W czasie Orłów transmisja była opóźniona o dobre 20 minut i nie starczyło czasu na poprawienie niesfornego zachowania publiczności. Teraz opóźnienie wynosiło ponad 2 godziny, a zmontowany skrót był poprawny i nijaki. Nie było też ekscesów. Bo nie ma już chętnych do stawania oko w oko z publicznością (prezes chciał wystąpić w kuluarach, ale i to nie wyszło).
A impreza, którą najlepiej pamiętam? To był początek lat 90. Galę reżyserowali Andrzej Kotkowski (Obywatel Piszczyk, W starym dworku, Miasto z morza, II reżyser Excentryków, zm. 15.01.2016) i Jerzy Sztwiertnia (Oszołomienie, Komediantka, Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy). Jeszcze brakowało bardzo sprzętu, a całość odbywała się analogowo. Transmisja, oczywiście z wybranej części gali na żywo, a więc ogromna mobilizacja. Gwiazdą muzyczną był zespół Walk away z Lorą Szafran. Pomysłem na wejścia i zejścia poszczególnych osób były fragmenty znanych piosenek i tematów filmowych dopasowane do tematyki nagród (nagroda za zdjęcia piosenka Jej portret, muz. Włodzimierz Nahorny) i osób wręczających nagrody (prezes TVP wręcza szablę – W stepie szerokim, muzyka Wojciech Kilar). Dwa wyjścia Lory to były także piosenki filmowe, które mogły zostać wykonane jazzowo (Kołysanka z Rosemary’s Baby). Zespół przygotował wcześniej aranże, a cały tydzień próbował nowy repertuar (przyjechali z różnych stron Polski), a my dopasowywaliśmy sobie długości, nanosiliśmy zmiany itd.
W tym czasie dźwięk realizowała się na kilku stanowiskach, a ostatnia konsoleta zbierała pół produkty do emisji. W naszym przypadku. Dźwięk z filmów pochodził z kabiny, mikrofony na estradzie obsługiwali technicy z teatru, a zespół Walk away i Lorę Szafran nagłaśniał Wojtek Przybylski. Taki przynajmniej był plan i o tej gali pomyślałam, kiedy brnęłam, prze koncertowo nudną uroczystość tegoroczną. Szczególnie, że dzień czy dwa wcześniej Andrzej Szpilman wrzucił na facebook dwa zdjęcia Wojtka, którego nie ma już z nami od półtora roku. Przyjaźniliśmy się. Był czas, że mieszkaliśmy blisko siebie, a na wspólnej pracy spędzaliśmy średnio 10 nocy każdego miesiąca. Pracował z nami Jarek Regulski i razem stanowiliśmy bardzo barwne trio. Potem nasze drogi się rozeszły. Ja nadal nagrywałam muzykę filmową, ale zmienił się jej charakter. Jarek zajął się musicalem Metro. Wojtek, nagrywaniem rocka (Kazik, Kult, Voo Voo, Republika, Lady Pank,…) i spotykaliśmy się najwyżej kilka razy do roku, ale zawsze z wielką radością. Widzieliśmy się jeszcze w październiku na koncercie, który nagrywał i nagłaśniał ze Zbyszkiem Kusiakiem, a w styczniu rozeszła się wieść o jego chorobie. Cały czas wydaje mi się, że to nie prawda, a kiedy trafi się okazja, zadzwonię i spotkamy się znów przy wspólnej robocie.
Ale wtedy był z nami Wojtek. Specjalnie dla Walk Away. Nie cały tydzień, ale na pewno był już w piątek, bo po ostatniej projekcji ustalaliśmy ze scenografią szczegóły rozstawienia instrumentów w dekoracjach, a z ekipą techniczną teatru ile, jakie i gdzie będą stały mikrofony, czyli co maja dla Walk Away’a przygotować. Rano panowie wrócili do pracy. Pojawiła się telewizja i zaczęła montować swój sprzęt. Miała być jeszcze jedna próba już na estradzie, najpierw muzyczna, a potem całości ale…
W czasie śniadania, które jadłam z reżyserami zawiadomiono nas, że werdykt jury przewiduje dodatkowe nagrody, czyli musimy poprawić scenariusze, a ja konkretnie dołożyć i przełożyć kilka „jingli”. Zmiany, w werdykcie, były na tyle rewolucyjne, że musiałam ustalić to z zespołem (który właśnie miał próbę muzyczną), więc pobiegłam do amfiteatru. Tam zastałam sytuację dziwną. Zespół grał, ale jednocześnie na boku bardzo burzliwie gestykulując dyskutowali dźwiękowcy. Wojtek też tam był, ale w zasadzie się nie odzywał, tylko patrzył. No ale czy ktoś widział Wojtka w jakieś brawurowej akcji? Z zasady był spokojny, a nawet flegmatyczny. Uznałam, że mój człowiek i panuje nad sytuacją. Pognałam do muzyków, a kiedy wszystko ustaliliśmy, dźwiękowcy już się rozeszli, a Wojtek pomachał mi z za konsolety nagłośnieniowej. Odmachałam mu i poszłam podać hasła do nowego scenariusza, bo to było wtedy najważniejsze. Próba całości była znacząco opóźniona, więc przede wszystkim sprawdzano kto skąd wychodzi i dokąd idzie – była to próba sytuacyjna. Sprawdziliśmy wszystko od strony wejść muzycznych, zespół sobie radził, więc Wojtek uznał, ze przydam się jemu (do czytania scenariusza, tak zrozumiałam). Super miejscówka, nie jeden widz mógłby mi pozazdrościć. Poszliśmy z Lorką i zespołem na obiad, nad morze, każdy przebrał się, Lorka miała umówionego fryzjera i makijaż, ja zrobiłam bohomaz we własnym zakresie, ponieważ po gali zawsze jest bankiet. Oczywiście do teatru przedzieraliśmy się od tyłu i wcześniej, zanim zaczęła się histeria z czerwonym dywanem. Wtedy też sprawdza się jeszcze raz łącza techniczne. Kiedy weszłam na salę Wojtek siedział za konsoletą. Kiedy podeszłam z mojego krzesła podniósł kieliszek z koniakiem. Koniaku było 1/3 zgodnie ze sztuką, tylko kieliszek był taki bardziej ¼ l.
Pijesz i słuchasz padło, a ja już wiedziałam, że nie chce tego usłyszeć. Ten Nikifor co go przysłali z telewizji, to może umie zrobić Radzimy rolnikom, ale tu zrobiło się trochę niebezpiecznie. Więc my robimy nagłośnienie i transmisję, a chłopaki z teatru i kabina nam pomagają. On dostanie jedną linię i ma się nie dotykać. Ustawiliśmy mu poziom. Twoja jest prawa strona konsolety, moja lewa i sumy. Oczywiście czytasz scenariusz. Na kolejnych liniach od lewej masz…Tu nastąpiły wyjaśnienia. A teraz dla pewności dostaniesz jeszcze jeden koniak i nie ma co wywracać oczami.
Zrobiliśmy to wszystko we dwójkę, nie było ani jednej wpadki, ani naszej, ani zespołu. Walk Away grał jak natchniony. Zbyszek Jakubek na pianie, Krzyś Zawadzki na perkusji, Benek Maseli na wibrafonie, a Lora Szafran śpiewała. Pięknie. Gdy opadła adrenalina to nawet bankiet przestał być atrakcją. Mam nadzieję, że za rewelacyjną transmisję Nikifora w telewizji awansowali.