Zero

You are currently viewing Zero

Właśnie skończyłam czytać powieść sensacyjną Marca Elsberga Zero (WAB 2014). Trochę science fiction, ale tylko trochę. Wszystkie opisywane programy już istnieją i tylko jeszcze mogą mniej, ale tego ile mogą, to już my zwykli śmiertelnicy nie wiemy. Oni wiedzą co robisz to złowieszczy podtytuł. Bo jest się czego bać. Dawno żadna książka nie zrobiła na mnie tak ogromnego wrażenia. Może dlatego, że tak mnie denerwuje wtrącanie się w moje życie, które uprawia wobec nas Internet. Znoszę poprawianie ortografii, które w moim przypadku jest mało skuteczne, bo nie widzę błędów, najwyżej coś tam na oko próbuję poprawiać, aż czerwona falka zniknie. 
 

Ale. Jeżeli już po jednym wejściu na stronę jakiegoś komisu z samochodami, przez dwa tygodnie bombardują mnie wszyscy od skody po lexusa, a porsche przysyła mi pocztą katalog najnowszych modeli na kredowym papierze, a potem miły pan pyta telefonicznie, czy na pewno dostałam i czy mi się podoba, to już wielka przesada. I oczywiście wszyscy mają wszystkie moje adresy realne i wirtualne i jeszcze prywatne i służbowe telefony. Mój Onet i Wirtualna Polska także mają dla mnie tylko samochodowe reklamy i nikt nie może pojąć że samochody są duże lub małe, czerwone, albo zielone, a poza tym jest mi wszystko jedno. Mają mieć dach, drzwi i kierownicę i rano jak wsiadam, samochód powinien zapalić, abym mogła pojechać do pracy. To jest moment, w którym postanawiam nie kupować u nikogo niczego aż do śmierci, bo wkurzyli mnie wszyscy. 
 

Zajadle kłócę się z nawigacją, która wie lepiej, nawet jak jadę autostradą do Olsztyna czy Gdańska, a ona ma jeszcze ciągle zielone pola w tym miejscu. Zalecany zestaw słówek z angielskiego na bieżący tydzień i twój postęp wynosi 12,7%, tak mnie zaczął denerwować, że przestałam tam w ogóle zaglądać. Niechętnie kupuje w Internecie, bo nie lubię, gdy natychmiast dostaję propozycje, jeżeli kupiłaś to może zainteresuje cię tamto; klienci którzy kupili to, kupili także i tamto….. Może jestem odporna na działania marketingowe, ale być może jestem wyjątkiem. Ludzie dają się wciągać w taką grę, a jeżeli ktoś im zapłaci za dzielenie się własną prywatnością, to mogą się przyznać do wszystkiego. Chcą też jak najmniejszym kosztem i wysiłkiem być lepsi, mądrzejsi, ładniejsi i bardziej cool od innych. 
 

Wirtualny coach, powie co masz zmienić, jak się ubrać, odżywać, dokąd chodzić i z kim się zadawać. Obiecuje ci lepsze życie. Ale skąd pewność czy po drugiej stronie nie koresponduje z nami wirtualny psychopata, który tak ustawia algorytmy, aby manipulować i patrzeć co się z nami stanie, a stworzony przez niego program tresuje żywych ludzi, jak wirtualne kukiełki. Tak jakby grał w komputerową grę. Taki człowiek, Carl (z zespołem Aspargera) właśnie okazuje się mózgiem całego przedsięwzięcia, a defekt jego osobowości nie sygnalizuje mu, że chyba poszedł za daleko. Już Stanisław Lem przewidywał takie zachowania. W Teście Pilota Pirxa pojawia się pilot – nieliniowiec, maszyna stworzona na obraz i podobieństwo człowieka, ale bardziej wydajna, bardziej odporna, czyli lepsza. W krytycznym momencie właśnie nieliniowiec przestaje się liczyć z możliwościami prawdziwych ludzi i próbuje rozwiązać problem na własnych warunkach. On, podobnie jak Carl, nie ma empatii i hamulców.


Jak większość przeciętnych użytkowników nie potrafię zabezpieczyć komputera przed włamaniami, podglądaniem, czy nawet grzebaniem w moich zasobach. Nie mam tam wielkich tajemnic, ale myślę z odrazą o kimś, kto panoszy się oglądając bez pozwolenia mój dom, przeglądając kosmetyki czy garderobę, zaglądając do lodówki czy pralni. Nie wiem jak tego można dokonać, ale też nie interesuje mnie takie podglądactwo. Nie podoba mi się, że ktoś może i będzie wchodzić do mojego życia bez mojej zgody czy wiedzy.
 

Podobny nastrój ogarniał mnie, gdy czytałam trylogię Millenium Stiega Larssona (Czarna owca, 2015), a potem jej kontynuację, powieść Czas nas nie zabije, którą po nagłej śmierci autora napisał David Lagercrantz. Powieści są wielopłaszczyznowe, bardzo ciekawe. Są to skandynawskie kryminały, a więc dużo w nich opowieści obyczajowych i dodatkowych historii.  Ale wątek komputerowo – internetowy jest bardzo mocno zarysowany i właściwie jest podstawą do rozwikływania zagadek, a dla głównej bohaterki to Internet stanowi właściwe życie. Ona nie umie komunikować się z żywymi ludźmi. Bohaterowie mają liczne deficyty (Lisbeth prawdopodobnie cierpi na odmianę Aspargra), a z drugiej strony nadmiary. Podobnie jak Carl z powieści Zero, Lis jest genialnym programistą i hackerem. Nie umiem ocenić ile w jej dokonaniach jest rzeczywistych możliwości, a ile zręcznej manipulacji autora, ale i tak mnie to przeraża.
 

Ludzie zachłysnęli się Internetem, kiedy powstał. Wcześniej takie wrażenie robił fax. Pamiętam jak Krzysztof Zanussi opowiadał mi w początku lat 80. o takiej niesamowitej możliwości przesłania dokumentu przez telefon. W latach 90. ludzie mogli już zaglądać do bibliotek odległych o tysiące kilometrów. Przed Internetem przestrzegał Stanisław Lem. Był bardzo sceptyczny co do wszelkich takich wynalazków i zawsze zadawał wtedy pytanie: a co złego można czymś takim zrobić ludziom? Kiedy pierwszy człowiek spacerował po księżycu, Lem zastanawiał się ile czołgów na ten księżyc zawiozą i o co się pobiją. Mówił, że ten jego sceptycyzm wziął się z wojny. Runął mu cały świat. Odkrył, że nie ma na świecie niczego stałego i pewnego.
 

Film o Lemie nie jako pisarzu, ale super ciekawym człowieku (Autor Solaris, 2016), nakręcił Borys Lankosz (ten od Rewersu, 2009 i Ziarna prawdy, 2015). Pokazała go TVP Kultura. Oczywiście w czasie meczu z Legii z Realem. Pisze też książkę o Lemie i bardzo na nią czekam. Książki Stanisława Lema czytałam zawsze. Czułam się w nich bezpiecznie, bo opowiadały o czasach odległych, w przyszłości. Miały super logiczną konstrukcję, chociaż przecież trzeba było wymyśleć dla tego świata całkiem nową rzeczywistość, której istnienia szary człowiek nie umiał sobie wyobrazić, ani przewidzieć. No i tak nasz wielki wizjoner wymyślił smartfon jakieś 50 lat przed jego wynalezieniem. Podobno jest najczęściej tłumaczonym polskim pisarzem, a jego wpływ na światową literaturę porównuje się do H.G.Wellesa (tego od Wojny światów). Ja z jego twórczością zetknęłam się bardzo wcześnie. Razem z całą klasą byłam na filmie Milcząca gwiazda (1960, Polska NRD, reż. Kurt Maetzig), który zrobił na mnie ogromne wrażenie, chociaż podobno nie był nadzwyczajny. Ale byłam małym dzieckiem, to chyba była pierwsza klasa. Na pewno był w nim kosmiczny nastrój, bo autorem muzyki był Andrzej Markowski, sztandarowa postać Szkoły polskiej i muzyki spod znaku konkretnej i elektronicznej. Z kompozytorem spotkałam się przy pracy nad Kroniką powstania warszawskiego (rez. Jerzy Makarczyński), którą sama, po jego śmierci kończyłam. 
 

Książki Lema czytałam całe życie Księgę robotów, Śledztwo, Opowieści o Pilocie Pirxie, Bajki robotów, Katar, Solaris. Kongres futurologiczny stał się tematem mojej pracy studenckiej, realizowanej w Studio Eksperymentalnym Polskiego Radia. Tak przetwarzałam głosy kolejnych mówców, aby były zrozumiałe, a jednocześnie odróżniały brzmieniem przedstawicieli różnych planet i cywilizacji. Symfonia pralnicza to w naszym domu opowieść kultowa, a dyskusje często kończy jednoznaczne stwierdzenie: i tak wszystko w końcu okazuje się być pralką. I jeszcze Przekładaniec (1968). Mało znany, ale fantastyczny film Andrzeja Wajdy z Bogumiłem Kobielą w roli głównej. Współpracowałam z Wajdą przy wielu filmach. Gdy odbierał Oskara, byłam druga na liście, po Halinie Prugarowej, pod względem wspólnych realizacji. Po jego śmierci wiele osób zadawało mi pytanie, który film mistrza uważam za najlepszy. Oczywiście Przekładaniec. Wajda bardzo go lubił. Kiedy na kolejnym jubileuszu reżysera wyświetlono go członkom SFP, okazało się, że mało kto go oglądał, czy nawet pamiętał, ale kino aż trzęsło się od śmiechu. Wajda nigdy więcej nie zrobił już komedii, a ta jedna jedyna to prawdziwa perełka. No bo i scenariusz był niekiepski.
 

Adaptacji prozy Stanisława Lema było więcej. Solaris zrealizował Andriej Tarkowski (1972), a potem Steven Soderbergh (2002), Szpital przemienienia Edward Żebrowski (1979), a Marek Piestrak Test pilota Pirxa (1978 polska, ZSRR). Podobno poza Przekładańcem, pisarz tych adaptacji nie lubił.