Domowe podróże

You are currently viewing Domowe podróże

Prace przygotowawcze do serialu ciągnęły się długo. Przede wszystkim z powodu wielu ról dla młodych aktorów i koniecznych zdjęć próbnych. A potem przyszła ZIMA STULECIA i sparaliżowała co tylko mogła.

Nabór zorganizowano we wszystkich szkołach teatralnych. W Łodzi i Wrocławiu były Wytwórnie filmowe, a więc jechał pociągiem reżyser, pierwszy, lub drugi, a całość obsługiwali miejscowi fachowcy. Warszawą zajmowałam się ja. No, ale był np. Kraków. Zdjęcia zorganizowano w Szkole, a z produkcji filmu wysłano niezwykle okrojoną ekipę: drugiego reżysera Romka Drobaczyńskiego, Bogusia Stankiewicza asystenta operatora obrazu, ale z dużym samodzielnym doświadczeniem i mojego męża Marka Rytelewskiego, technika dźwięku, ale często pracującego samodzielnie np. dla PKF. Oczywiście z panami jechał cały sprzęt, a podstawą pomysłu był Fiat 1500, który był służbowym samochodem mojego męża, właśnie przede wszystkim z myślą o Kronice Filmowej. Kamera w pudle nie mieściła się do bagażnika, a więc zajmowała miejsce czwartego pasażera. 


Wyjazd był ważny. Termin zdjęć się zbliżał, a ciągle nie było odtwórcy głównej roli – Andrzeja Talara, ale była też zima stulecia. Ekipy filmowe utykały co chwile w jakichś zaspach i generalnie takie podróże ograniczano. No, ale przecież szosa katowicka to trasa nowoczesna i bezpieczna. Widziałam na tej trasie wystarczająco dużo wypadków, żeby w to nie wierzyć, ale taka była argumentacja. Droga do Krakowa, rzeczywiście była świetna. Zdjęcia wyszły jeszcze lepiej i wydawało się, że jest kandydat do obsadzenia kluczowej dla filmu roli. Panowie zameldowali telefonicznie późnym południem, o wykonaniu zadania i ruszyli w drogę z powrotem. Mój mąż do domu dotarł nad ranem. Co się wydarzyło?

Wszyscy uczestnicy tej wyprawy już nie żyją, ale opowiadali o niej wielokrotnie, także ku przestrodze zapaleńców i ryzykantów, najczęściej ryzykujących nie swoim, a cudzym życiem. Ich prawdopodobnie uratowało doświadczenie i przytomność mojego męża. Zawodowego kierowcy z ogromnym stażem, jednego z nielicznych uprawnionych do kierowania specjalistycznymi pojazdami np. o przesuniętych punktach ciężkości, tak jak słynny telewizyjny Ford z łączami, który towarzyszył każdemu wozowi transmisyjnemu, jeżeli program nadawano na żywo, lub rejestrowano w centrali. Pogoda się zmieniła i jak dojechali do katowickiej okazało się, że cała droga pokryta jest właściwie lodem. Do tego widoczność jest marna i wieje wiatr. Poruszali się z prędkością poniżej 50 km na godzinę. Bardzo szybko zniknęły z szosy inne pojazdy, ale oni musieli dotrzeć do Warszawy. Baza hotelowa nie była mocnym punktem trasy katowickiej, poza tym nie mieli jak skontaktować się z produkcją. Nie wynaleziono jeszcze kart kredytowych, rzadko kto woził ze sobą zbyt dużo pieniędzy w gotówce. Byli zdani na siebie. Była noc i mróz. Nie sposób było przeczekać do poprawy pogody na poboczu. Parkingi także raczej nie występowały. Co raz wolniej, ale jechali. 

W pewnym momencie, koła złapały poślizg, a samochód zaczął się majestatycznie obracać. Katowicka nie była tak ekskluzywna jak obecnie, po bokach były normalne rowy, a w kabinie z pasażerami przebywała kamera w pudle. Wystarczył jakiś zabłąkany kamyk czy gródka lodu, aby pojazd się przewrócił, a nawet dachował. Taki latający po samochodzie pocisk zgodnie teorią Einsteina był mocno śmiercionośny. Nie używano też pasów bezpieczeństwa. Na szczęście udało się utrzymać wóz na szosie i jakoś wymanewrować. Samochód się wielokrotnie obrócił, ale nie koziołkował. Nie było barierek, a więc także się nie uszkodził. Ja w takiej sytuacji, wiele lat później, nie wpadłam do rowu, ale straciłam chłodnicę. Gdyby cokolwiek się stało, mała była szansa na jakikolwiek ratunek do rana, a wtedy to już pewnie było by za późno.


Cali i zdrowi jakoś się panowie do Warszawy dowlekli, zostawili sprzęt i materiały w bezpiecznym miejscu na terenie WFDiF, a potem Marek rozwiózł ich po domach. W Warszawie nie było śladu ani gołoledzi, ani innych niebezpieczeństw. Co więcej zdjęcia zrobione wtedy okazały się wyjątkowo przydatne. Właśnie wtedy odkryto Tomka Borkowego, który na całe lata wcielił się w postać Andrzeja Talara. Inni aktorzy znikali, czasem jako postaci, a czasem zmieniała się obsada. Joasię Pacułę zastąpiła Halina Rowicka, Joannę Szczepkowską – Dorota Kawęcka. Kiedy patrzę na listę osób, które przy serialu pracowały, aż niemożliwe wydaje się jak wielka była to rzesza i jak wielu z nich już z nami niema. Trudno się dziwić. Zaczynaliśmy w 1977 r., a ostatnie odcinki wyprodukowano w 2000. To cała epoka, a dla wielu całe ich zawodowe życie.