Wenecja – spadek po Kieślowskim

You are currently viewing Wenecja – spadek po Kieślowskim
Duże zwierzę, reż. Jerzy Stuhr (2000)

Duże zwierzę (reż. Jerzy Stuhr, 2000) to spadek po Krzysztofie Kieślowskim i realizacja jego zawieszonego przez cenzurę scenariusza z lat 70. Wspominam go jako jeden z tych polskich filmów, które dotarły na festiwal w Wenecji. Nie dostał nagrody, ale jest często i ciepło jest wspominany. Film jest skromny i kameralny, w założeniu telewizyjny. Jego kinową wersję zawdzięczamy determinacji producenta (Perspektywa) i pieniądzom, które wyłożył, aby film zgrać w formacie Dolby Stereo SR, choć w tym czasie telewizji wystarczyła stereofonia dwukanałowa. Film zrobiony jest na taśmie filmowej i dzięki temu, uwypukla się efekt, jaki dają czarno białe zdjęcia Pawła Edelmana. Dla dźwięku taki film, to wyzwanie nie lada, a więc mogę być tylko szczęśliwa, że Nikodem Wołk-Łaniewski, który był reżyserem dźwięku tego wydarzenia, pracował w moim studio i mogłam mieć w tym swój udział.

Na razie wielbłąd był niemy i poruszał się jak duch, a przedmiotem licznych dyskusji było opracowanie sposobu, aby stał się na ekranie widoczny i był partnerem znakomitych aktorów (Anna Dymna i Jerzy Stuhr), z którymi miał zaszczyt wystąpić. Uznaliśmy, że mało kto, w naszej szerokości geograficznej, jest specjalistą od wielbłądów, a więc jego ruchy i kroki, muszą być prawdopodobne, ale też charakterystyczne tylko dla niego i zwracać uwagę, że się pojawia. To było zadanie Henia Zastróżnego (specjalisty od efektów synchronicznych, czyli folley – w wolnym tłumaczeniu – zastróżniaczki. Bo John Folley to pierwszy znany nam z nazwiska specjalista w tej dziedzinie). Chyba się udało, bo jeszcze nikt nie zwrócił uwagi, że wielbłąd chodzi inaczej, a my mamy nagranie oryginału i dobrze wiemy, że jest to całkowita kreacja. Miał też wielbłąd mówić, czyli wydawać odgłosy paszczowe i w tym celu pasiono go całe zdjęcia, zielskiem różnego autoramentu. Zresztą wielbłąd sam z siebie je na zapas, jak tylko zobaczy coś jadalnego w okolicy i to bardzo wypas ułatwiało. W tę rolę (głosu wielbłąda) wcielił się Jerzy Stuhr, tylko do jedzenia dostarczaliśmy mu licznych bagietek (potem leczył się dietą Cambridge), a nie kapusty czy trawy.

Nasz wielbłąd wydaje z siebie dwa rodzaje dźwięków paszczowych: głośno żuje, a nawet chrupie i pomrukuje, co udało się pięknie dopasować do żującej mordy zwierza. Do dziś śmiejemy się, że były to wspaniałe wprawki, przed piękną rolą osła w zdubbingowanym po polsku Shreku, a może tym próbom zawdzięczamy obsadzenie Pana Jerzego w kultowym dubbingu i wybitną w nim kreację. A dźwięki wydawane przez wielbłąda to znowu pełna fikcja. Zwracają uwagę sceny pomiędzy trójką naszych bohaterów. Kręcone są specyficznie. Państwo Sawiccy siedzę po dwóch stronach stołu, a w oknie towarzyszy im głowa wielbłąda, który je z nimi, bo dostaje swoje przysmaki, także kładzione na stole. Sceny są nierealne, surrealistyczne, a więc nasi bohaterowie nagrali do nich post synchrony, blisko ujęte mikrofonem i pozbawione planów dźwiękowych. Uwielbiam scenę, w której Pan Sawicki gra na klarnecie, a wielbłąd zaczyna z nim pomrukiwać, podśpiewywać. Pani Sawicka śmieje się radośnie. Muzyka kontynuuje się na spacerze z wielbłądem i nie wiem dlaczego, ale to co mówi Sawicki, zawsze przywodzi mi na myśl opisanie świata z Konopielki (reż. Witold Leszczyński). Całości obrazu dopełnia muzyka Abla Korzeniowskiego. Ma w sobie lirykę i balladowość, ale też jarmarczny charakter i groteskę filmów Felliniego, ale w dobrym, szlachetnym guście.

Ostatni akt to zgranie filmu. W studio WFF w Łodzi. Na prośbę reżysera towarzyszyłam kolegom, przez całe dwa tygodnie wspólnych zmagań. Był to czas konsolet analogowych, a więc praca była dość dynamiczna. Nie mniej my z reżyserem byliśmy zajęci od czasu do czasu, kiedy realizatorzy przedstawiali nam propozycję zgrania sceny, albo omawialiśmy to co ma nastąpić w kolejnej, a więc wolne chwile przeznaczaliśmy na czytanie… plotkarskich czasopism. Co my tu dzisiaj mamy? Pytał Pan Jerzy. No jeszcze czytamy Cosmopolitan i dowiedzieliśmy się już, że Maciek ma garb, córka anoreksję, żonie ucięło palec, a Pan waży 176 kg. No świetne te wiadomości. Polecono też czytanie CKM, więc przyniosłam. I tak upłynęły nam dwa tygodnie, przy czym prasę dostarczaliśmy solidarnie i z różnych dziedzin, a więc było co czytać. Mieszkaliśmy w zaśnieżonym ośrodku wczasowym pod Łodzią (znowu wakacje). Chodziliśmy też kolektywnie do kina i w ten sposób kilka razy obejrzałam Blair Witch Proiect, aby dojść jakimi środkami próbowano nas przestraszyć. Zgranie zakończyło się kolacją w chińskiej knajpie na Piotrkowskiej, gdzie zrobiono nam na zamówienie kaczkę po seczułańsku. Do dziś przechowuję pałeczki, na których podpisaliśmy się wszyscy.

Świetna atmosfera przełożyła się na uznanie i nagrody. Film zdobył w Wisbaden Grand Prix, w Karlowych Varach i gdzieś w Rosji nagrody specjalne, a w Kazimierzu Dolnym nagrodę publiczności. Były nominacje do Orłów za: najlepszy film, reżyserię, scenariusz, zdjęcia, kostiumy, montaż, produkcję i role Anny Dymnej i Jerzego Stuhra. Odwiedził też Wenecję.