Podano wyniki ankiety oceniającej czytelnictwo w Polsce w roku ubiegłym. Nie jakieś byle jakie, niesprawdzone szacunki, ale regularne opracowanie Biblioteki Narodowej. Bardzo miarodajne, które pojawia się co roku i to odkąd pamiętam. Dość, że już kilkanaście lat temu podjęliśmy rodzinne zobowiązanie, aby 7 książek, które są wymieniane w ankiecie, czytać pomiędzy Bożym Narodzeniem, a Nowym Rokiem i w ten sposób znaleźć się poza zasięgiem sondaży. Jest to o tyle proste, że z okazji Gwiazdki, obdarowujemy się głównie książkami, a więc w tym momencie, jest ich pod ręką, do wyboru do koloru i wszystkie jeszcze nie czytane.
63% dorosłych Polaków nie przeczytało w ciągu 2016 r. ani jednej książki. Jako niepoprawny optymista natychmiast pomyślałam, ale 37% przeczytało. Niestety dalsze drążenie problemu załamało mnie całkowicie. Otóż 7 i więcej książek (te 7 czytamy my po świętach) przeczytało 10%, reszta jak łatwo wydedukować mniej, czyli od 1 do 6. W tym książki kucharskie i poradniki. Porównując dane z ostatnich kilkunastu lat czytających jest z każdym rokiem mniej. Na początku XXI w. było ich ponad 50%. Tych co przeczytali ponad 7 książek także było trzy razy więcej niż obecnie. W sytuacji tak dramatycznej pada więc pytanie pomocnicze: o teksty dłuższe niż trzy strony. Jeszcze w 2012 r. takich czytających było 58%, a obecnie tylko 46. Tekst, który ma trzy strony to obszerniejszy artykuł, ale w takiej sytuacji trzeba już sięgnąć po czasopismo, papierowe lub elektroniczne i skupić się na czytaniu przez pół godziny?, no może 20 min. Zależy od wprawy w czytaniu. 16% Polaków nie przeczytało w zeszłym roku absolutnie niczego. No, może nazwę sklepu, przepis, instrukcję obsługi, albo sms. Pomagamy im w tym nie czytaniu, bo co raz więcej w naszym życiu znaków ikonograficznych pokazujących o co chodzi. Czyżby wracały egipskie hieroglify?
Jakie to szczęście, że wychowałam się w rodzinie moli książkowych. Biblioteka zawsze zajmowała ważne miejsce w domach mojej rodziny. Tata mojej mamy ratował w czasie II wojny zbiory z zaprzyjaźnionego domu państwa Szaniawskich (Dwa teatry). Potem dziadkowie ratowali swoją bibliotekę. Były ucieczki, przeprowadzki po całej Polsce. Biblioteka, którą pamiętam z dzieciństwa, była może niewielka, ale żeby miała tylko 50 książek (według raportu taka objętość ma większość polskich biblioteczek)? Trudno sobie wyobrazić. Chyba, że 50 na każdej półce. Znakomite wydania Dickensa. Piękne wydanie Pana Tadeusza. Makuszyński, Sienkiewicz, Prus, Rodziewiczówna, Kraszewski. Dużo książek dla młodzieży. Bibliotekę odziedziczyła moja ciotka, ale wcześniej wszystko zdążyłam przeczytać w czasie wakacyjnych pobytów. Dziadkowie czytali prasę. Babcia korzystała z biblioteki, a pod koniec życia, kiedy mieszkała z nami, regularnie zgłaszała się z prośbą o książki, których jeszcze nie czytała. Mamy starszy brat, kiedy leżał przez pół roku w szpitalu, przeczytał całą naszą bibliotekę i ogołocił kilka okolicznych bibliotek publicznych, z których rodzice pożyczali dla niego książki. On odkrył przede mną istnienie skandynawskich sag (Krystyna córka Lavransa, Olaf syn Auduna noblistki Sigrid Undset, które przeczytałam jako pierwsze) i do dziś rozczytuję się w nich z przyjemnością. Mama wspominała, że kiedy była dzieckiem, był w domu zwyczaj głośnego wspólnego czytania, a w czasie wojny starszy brat czytał z nią i pilnowano, aby uczyła się wierszy. Może nie wszystko rozumiała (myślała, że lud wierny, co płakał po śmierci Emilii Plater to taki lód, jak w zimie na Narwi), ale wiersze znała na blachę.
Po wojnie przepadła biblioteka rodziców mojego ojca, ale mam pojedyncze, niezwykle cenne książki (kilka tomów encyklopedii), które odziedziczył mój tata. Są też książki po niemiecku, a nawet pisane gotykiem (historia cepelinów), bo dziadek kończył studia w Niemczech (jeszcze przed I wojna światową) i płynnie mówił w tym języku. Z dzieciństwa pamiętam wspaniały pokój – bibliotekę, siostry dziadka, lekarki i jej męża inżyniera. Mieszkali na Żoliborzu w pięknej willi, niedaleko szkoły muzycznej. Oboje studiowali w Szwajcarii i poznali się w pociągu, kiedy każde z nich wracało do domu bo studiach. Piękna romantyczna historia i to sprzed I wojny światowej. Babcia, już na emeryturze, była naszym szkolnym lekarzem, a ja posłańcem. Przekazywałam rodzicom urodzinowe i imieninowe prezenty. Zawsze były to książki, zapakowane w cienką bibułkę.
Książki były w domach naszych krewnych i znajomych. Czytali wszyscy, a więc i ja bardzo chciałam sama czytać. Opanowałam tę sztukę mając 5 lat, nauczyłam się też pisać, ale też od razu miałam dysgrafię. Przez wakacje po I klasie zmogłam W pustyni i w puszczy H.Sienkiewicza i chyba był to wyczyn, jak na tak małego człowieka. Często książki czytali nam rodzice i bardzo interesowali się czy i co czytamy we własnym zakresie. Teraz tylko 47% rodziców czytuje swoim dzieciom. Obowiązkowe lektury stanowiły małą część tego, co pochłaniałam co roku. Książki kupowano w naszym domu regularnie, choć w tych czasach, książek raczej brakowało.
Mogłam chodzić do 5 lub 6 klasy, kiedy wracając ze szkoły trafiłam w księgarni na Pl.Wilsona na Trylogię. Panie mnie dobrze znały, bo zaglądałam prawie codziennie i co miesiąc na książki przeznaczałam moje kieszonkowe. Egzemplarzy było mało, okazja ogromna. Zostawiono dla mnie 6 tomów na zapleczu, pojechałam do mamy do pracy. Mama zebrała pieniądze po koleżankach i wróciłam po moją zdobycz. 150,00 zł. Chyba wtedy to było dużo. Te oprawione w bordowy materiał książki zdobią moją bibliotekę. Byłam ich pierwszym czytelnikiem, ale potem ta Trylogia, była też lekturą moich dzieci.
Wszystkich potrzebnych mi do życia książek kupić nie mogłam. Dlatego biblioteka publiczna na ul. Kasprowicza, była także stałym przystankiem w drodze ze szkoły. Potem odkryłam czytelnię w domu kultury, przy teatrze Komedia. Tam przygotowywałam się do egzaminów na studia. Latami skupywałam książki, które wtedy przeczytałam, a wydawały mi się ciekawe i warte posiadania na zawsze. Toeplitz, Płażewski, Jewsiewicki i wiele innych. Technikę montażu filmowego Karla Reisza udało mi się kupić, niedawno w Wydawnictwie Wojciech Marzec. Książka z której się uczyłam w czytelni, była wydana w 1953 r., a potem nigdy więcej. Gdy wynaleziono ksero, zrobiono w bibliotece na moje zlecenie odbitkę. Z tej kserograficznej wersji uczyłam przez lata stucentów.
W domu moich rodziców mieliśmy piękną bibliotekę (mebel), robioną na zamówienie. Książek sukcesywnie przybywało, a więc powstawały nowe półki i szafy. Rodzice mieli sprecyzowane zainteresowania, a więc cały zbiór był podzielony tematycznie. Dużo książek historycznych, szczególnie na temat II wojny światowej i Powstania, w którym Tata uczestniczył. Książki biograficzne, krajoznawcze, pamiętniki. Podstawowy zestaw klasyki. Oboje rodzice zawsze chętnie czytali, zaglądali do tekstów źródłowych, poszerzali wiedzę. Stąd podręczniki do nauki języków i książki po rosyjsku, angielsku, a taty po niemiecku. Teraz, kiedy po śmierci rodziców likwidowałam ich księgozbiór, nowe regały zajęły (w moim domu) ścianę o długości ponad 3 m. My również mamy sprecyzowane zainteresowania. Oczywiście historia, muzyka poważna i różne działy rozrywkowej, film, historia sztuki. Ja oczywiście elektronika, elektroakustyka i pochodne. Podręczniki i beletrystyka po angielsku i francusku, a także dużo książek i słowników dotyczących języka polskiego (mąż, były lektor PR). Ja czytam sporo beletrystyki, szczególnie historycznej i związanej ze zwyczajnym życiem ludzi w odległych krainach, bo tam znajduję ciekawostki muzyczne i obyczajowe za razem, potrzebne do mojej pracy. Szczególnie, że takich wiadomości potrzebuję bardziej, niż suchej wiedzy historycznej. Wreszcie prawo (mąż) i prawo autorskie (ja). Książek jest tak dużo, że właściwie poza sypialnią to jedna wielka biblioteka. Nie wyobrażam sobie innego umeblowania.