Portret zwielokrotniony i pośmiertny. Młodzi i film 36.

You are currently viewing Portret zwielokrotniony i pośmiertny. Młodzi i film 36.

Koszalin – miasto widmo. Daleko, a właściwie nie wiadomo gdzie. Z moich poprzednich wizyt, tak z 50 lat temu, pamiętałam tylko, że jedzie się niemożebnie długo i z przesiadkami, co zresztą przez kilka ostatnich lat powodowało wakacyjne perturbacje, gdy do Dźwirzyna wyjeżdżały moje wnuki, a ich rodzice ambitnie próbowali je odwiedzać i pół weekendu spędzali w pociągach. Teraz okazało się, że do Koszalina jedzie pendolino, a ja mieszkam w pięknej willi Aleksander w Mielnie. Morze, nawet kilka razy widziałam. Widziałam też sporo filmów i mnóstwo młodych ludzi zafascynowanych filmem, dyskutujących po projekcjach do upadłego, biorących udział w warsztatach, panelach spotkaniach i oczywiście nieustających bankietach. Bardzo mi się to podobało.


Jako gość dyrektora Festiwalu Młodzi i Film, Janusza Kijowskiego, spędziłam w mieście i okolicach czas od czwartku wieczorem do niedzielnego świtu (pociąg 6.40 do Warszawy) i starałam się go intensywnie wykorzystać. Zaczęło się od bankietu w czwartkowy wieczór i tu pierwsze zaskoczenie. Wielu młodych ludzi, których z trudem rozpoznawałam i na pewno nie kojarzyłam z nazwiskami, ani szkołami w których się spotkaliśmy, podchodziło do mnie, żeby się przywitać. Przedstawiali się jako moi byli studenci czy uczniowie. Wielu dziękowało za prowadzone przeze mnie wykłady i zajęcia. One mnie ukształtowały, one nauczyły mnie patrzeć inaczej, zwróciły uwagę na inne aspekty. Przypominano mi konkretne tematy zajęć, przywoływano sytuacje i omawiane elementy. 


To ogromna satysfakcja dla nauczyciela, kiedy tak jest oceniany przez byłych uczniów, dziś niezależnych, często uznanych twórców. Nie musieli. Chcieli. Wzruszył mnie Przemek Chruścielewski. Pani mnie oblała i wtedy oprzytomniałem. Zmieniło się moje nastawienia do świata i od tego momentu już było tak jak teraz. Obowiązki, systematyczność. Tylko magisterkę muszę jeszcze obronić. Przemek śmiało eksperymentuje, próbuje tworzyć kilku osobowe grupy montażystów pracujących przy jednym projekcie. To, co opowiada, wydaje się super ciekawe, a jego dojrzałość i zawodowe mistrzostwo można oglądać w filmie Ostatnia rodzina (reż. Jan P. Matuszewski, 2017). Z powodu tego filmu przyjechałam na Festiwal, ale przecież chłonęłam wszystko inne co działo się wokół. Z uwagą obejrzałam film dokumentalny o Beksińskich w reżyserii Marcina Borchardta.


Na festiwalu można było zobaczyć jeszcze jeden film poświęcony rodzinie Beksińskich. Katarzyna Łęcka w ramach programu 30 minut przedstawiła Pars pro toto (2017). Jest to krótki film fabularny, a w postać malarza wciela się Jerzy Radziwiłowicz. To prosty i skromny projekt, tym razem opowiadający o ostatnich latach Zdzisława, przeżywanych już w samotności, po śmierci żony i syna oraz jego przyjaźni do młodej, ale podobnie jak on samotnej dziewczyny – rehabilitantki, która niesie mu pomoc w jego fizycznych dolegliwościach. To kolejne studium dotyczące niezwykłej, ale i dysfunkcyjnej rodziny. Pokazuje, że jeszcze długo mamy szanse na ukazywane w różnych dziedzinach sztuki fragmenty, czy też aspekty ich życia i twórczości. Piszę ich, bo choć tworzyli rodzinę, każdy pozostawał samodzielną i niebanalną osobowością. 


Na razie największą nierozwiązaną zagadką pozostaje Zofia. Jak ona w tym domu funkcjonowała? Jak dała się tak podporządkować i bezwzględnie poświęcić celom innych? Z wywiadów z ludźmi którzy byli blisko tego domu, ale także i z tymi, którzy przeglądali materiały dokumentalne wynika, że oni bardzo się kochali i byli sobie niezbędni. Zofia nie była udręczoną, poświęcającą się dla wszystkich matką, żoną synową czy córką, ale kimś, kto się w takim życiu spełniał i kto czerpał z tego życia radość.  Ja niestety zauważałam raczej inne emocje w jej umęczonej życiem i chorobą twarzy, kiedy oglądałam Album videofoniczny. To przecież były materiały dokumentalne i to rejestrowane przez samego Zdzisława.


Jak dawało się wytrzymać, gdy na tak niewielkiej przestrzeni funkcjonowały te wszystkie tak osobne i różne postaci? Jak na psychikę ich wszystkich, ale przede wszystkim Tomka, wpływał wieloletni nastrój odchodzenia? Najpierw obu babć, a potem matki. Ze wszystkich źródeł, do których dotychczas miałam dostęp wyziewa brak wzajemnej czułości. Troska, opiekuńczość (u Zofii nadopiekuńczość), a nawet oddanie – tak, i przy tym rodzaj emocjonalnego chłodu (u Zdzisława obcesowość), który wydaje mi się najbardziej niezrozumiały. Oni bardzo się kochali, ale była to miłość i więź toksyczna, destrukcyjna. Tę destrukcję Zdzisław pokazywał w swojej twórczości plastycznej. Tomek realizował ja w próbach samobójczych, aż do skutku.


Są osoby, które upatrują problemów Tomka właśnie w braku bliskiej osoby, niewłaściwym wychowaniu, a więc od małości traktowaniu go jako partnera, a nie syna i obarczaniu go problemami za dorosłymi, jak na dziecko. Mówi się, że Tomek cierpiał na rodzaj kompleksu Edypa. Ojciec mu imponował, chciał być taki jaki on. Powielał jego zainteresowania i pasje, cierpiał, że nie jest równie wybitny, dobry. Że jest inny. Sam dom był mieszanką świata mieszczańskiego i surrealistycznej awangardy prac Zdzisława. Czuło się w nim jakieś przełamanie, niedopasowanie i to także utrudniało zachowanie integralności wewnętrznej przebywających w tej atmosferze osób. 


Inni sugerują nierozpoznany zespół Aspergera, co tłumaczyło by brak przyjaciół i bliskich osób, izolowanie się od ludzi, tkwienie w wewnętrznym, nierzadko infantylnym i mało realnym świecie, przywiązanie do procedur i rutynowych działań, nadmierne uporządkowanie, poczucie wyjątkowości, negację norm i ról społecznych etc. nie poddające się leczeniu farmakologicznemu. Znane są przypadki takich osób, które w niektórych dziedzinach funkcjonują prawie normalnie, a nawet są wybitne. Z innego kręgu psychiki pochodziły myśli samobójcze. Podobno problem nasilił się po opuszczeniu Sanoka i zmianie środowiska, ale przecież słynna klepsydra pochodziła jeszcze z Sanoka. 


Straszenie samobójstwem było formą emocjonalnego szantażu, który w szachu trzymał i paraliżował rodziców. W filmie Zdzisław informując Tomka o chorobie matki prosi, żeby ją oszczędził i nie zabił się, zanim ona nie odejdzie. W tym kontekście śmierć syna, której spodziewał się latami, była dla Zdzisława wyzwoleniem. Ciekawe, że osobowość Zdzisława była kompletnym przeciwieństwem mrocznego charakteru syna. Kochał życie, miał pogodny i bardzo zrównoważony charakter. Natomiast był totalnym egocentrykiem nie liczącym się z nikim i niczym. Rozwijał swoje pasje i nie znosząc sprzeciwu koncentrował wokół nich działanie całego domu i rodziny. Podobnie jak terroryzował znajomych korespondencją i oczekiwaniami co do robionych dla niego zakupów (za wszystko sumiennie płacił). Tajemnicą pozostaną mroczne wizje, którym dawał wyraz tylko w swojej twórczości plastycznej.


Lata życia Zdzisław Beksińskiego, które pokazuje Pars pro toto są ciekawe pod jeszcze innym względem. Artysta bardzo lubił dogadzać swojej próżności. W listach z prośbami o towary deficytowe była kawa neska, coca cola, którą w filmie Ostatnia rodzina piją często syn i ojciec. Z czasem pojawiły się liczne lodówki (w maleńkiej kuchni w Ostatniej rodzinie stoją aż dwie wielkie) i gromadzone w nadmiarze zapasy, głównie żywnościowe. Po śmierci syna ojciec zaczął przygotowywać się do wygodnej starości. Robił przeróbki domu, aby zapewnić sobie samodzielność, gdy stanie się niedołężny. Czuł się samotny, ale kochał życie i zamierzał długo żyć, podobnie jak jego antenaci, którzy dożywali bardzo sędziwego wieku.


Uzupełnieniem wszystkich filmów, książki Magdaleny Grzebałtowkiej, czy materiałów, które upublicznił Piotr Dmochowski (które stały się przyczyną wieloletniej obrazy obu panów), są wywiady z ludźmi bliżej związanymi naszymi bohaterami: dyrektorem Muzeum w Sanoku Wiesławem Banachem, Kamilem Kucem (z zawodu scenografem), siostrzeńcem Zofii, Anetą Awtoniuk, wieloletnią dziennikarką radiową i przyjaciółką Tomasza (Noc z jedynką audycja Joanny Sławińskiej), Jerzym Lewczyńskim, fotografikiem i przyjacielem Zdzisława, sąsiadem z Sanoka i kolegą szkolnym Zdzisław Bogdanem Strusiem, a także książka Wiesława Weissa Tomek Beksiński. Portret prawdziwy.


Podoba mi się zwłaszcza stwierdzenie Kamila Kuca, który omawiając Ostatnia rodzinę, określa film jako osnuty na losach Beksińskich, bo przecież nigdy niczego nie wiemy o nikim do końca. On także zgłasza, jak wiele osób swoje zastrzeżenia do postaci Tomka. Zwraca uwagę na kompletnie nieomówione i to przez żaden z dotychczasowych filmów, aspekty życia i twórczości rodziny, a przede wszystkim Zdzisława. Jego tytaniczną pracę, różnorodność uprawianych gatunków plastycznych, a także niepokazany aspekt – muzyczna najgrubsza nić porozumienia pomiędzy ojcem i synem, dyskusje o muzyce, czytanie i wspólne analizowanie recenzji. 


Oczywiście spojrzenie jego, takie z wnętrza, także nie może być obiektywne. Ludzie z boku Beksińskich widzieli inaczej. Wszyscy wspominali o trapiącej Zdzisława nerwicy natręctw, strachu przed pająkami, rozstrojami żołądka na myśl o każdej podróży czy publicznym wystąpieniu, niechęci do dotyku innych ludzi, czy paniki, która powodowały niezapowiedziane wizyty. Pisaniu listów, a potem maili, jako namiastce rozmowy i kontaktu ze światem zewnętrznym, którego unikał.


Magdalena Grzebałtowska podkreśla klaustrofobiczność mieszkania Beksinskich. Wprawdzie zrobionego z dwóch połączonych mieszkań, a więc dużego, ale wypełnionego po brzegi, niezbędnymi rzeczami. Mieszkanie urządzone było tandetnie i bez gustu. Podobno Piotr Dmochowski uważał, że Beksinski miał fatalne poczucie estetyki. Na mnie pokazane wnętrza robiły przygnębiające wrażenie. Czuła bym się w nich fatalnie, mogła bym (z powodu klaustrofobii) wyskoczyć nawet przez okno. A Tomasz. Dziennikarka zwraca uwagę na wiele jego twarzy, które pokazywał różnym ludziom, stąd opinie o nim są tak różnorodne i nie spójne. Zwraca uwagę, że może mieszkanie kupione daleko od rodziny, wymuszające samodzielność we wszystkich dziedzinach pozwoliło by mu się wyrwać z zaklętego kręgu. Może?