Sąd sądem

You are currently viewing Sąd sądem

Wezwanie do sądu w dowolnym charakterze raczej wzbudza zdenerwowanie. Na szczęście nigdy nie byłam oskarżoną, ale już kilka razy pojawiałam się w różnych sądach w charakterze świadka. Zdarza mi się to głównie wtedy, kiedy chodzi o naruszenie praw autorskich lub pokrewnych. Nie tak dawno odwiedziłam sąd na Świerczewskiego z powodu PKP intercity, którego prawnicy twierdzą, że zdanie Wsiąść do pociągu byle naszego z niczym i nikomu nie powinno się kojarzyć.

Autorka, Magda Czapińska twierdzi natomiast, że jest to fragment jej piosenki i to w dodatku bez jej zgody wzięty i przerobiony. I komu tu wierzyć? PKP twierdzi zresztą, że bez melodii to trudno cokolwiek skojarzyć, a w ZAiKS piosenka jest zgłoszono pod tytułem Remedium, a więc nie ma o czym mówić. Zdanie jest potoczne tak jak: ładna dziś pogoda i to jest zwykłe nieuzasadnione czepialstwo. Już przecież Julek Machulski próbował tak się czepiać Bogu ducha winnych reklamiarzy w sprawie Widzę ciemność (Seksmisja ,1983) i wszyscy wiedzą że przegrał. Czy, aby na pewno jest tak jak mówią Szanowni Panowie? A może próbują udawać idiotów, albo ogólnie niedorozwiniętych? No i nie znających działu Prawa cywilnego, w którym się specjalizują nazywanego Prawem autorskim?


Jak wyglądała reklama, która leży u podstaw sporu. Były to plakaty różnej wielkości (na budynku Universalu, koło rotundy, ale i przy wejściach na perony), czyli outdoor, ogłoszenia w gazetach i czasopismach (min. ostatnia strona Polityki), a także w Internecie. PKP na swoich stronach chwaliło się, że na reklamę i jej prezentowanie wydało 10 mln zł. W tej sumie nie znalazła się ani złotówka dla autorów piosenki, którą przerobiono na chwytliwe hasło. Czy było by tak chwytliwe, gdyby nie popularny szlagwort?


Przede wszystkim piosenka o której mowa, ma w ZAiKS dwa zgłoszone tytuły Remedium i Wsiąść do pociągu byle jakiego. Nie teraz, na użytek PKP i Wysokiego Sądu, a od dawna, czyli wkrótce po tym jak wygrała Festiwal w Opolu (1978),  stała się przebojem i tak zaczęto o niej mówić. Mówiło się też, że jest jak lepik, bo nie można się uwolnić, ani od muzyki, ani od tekstu. Wtedy autorzy zdecydowali (Magdalena Czapińska i Seweryn Krajewski), że lepiej piosence założyć dwa konta do odbioru tantiem, dla obu tytułów. Ten drugi tytuł to szlagwort (niem. Schlagwort – hasło, wielkie słowo, modny, efektowny. Pochodzi od Schlagen, po polsku szlagier, co znaczy uderzyć jak piorun, ale też przebój, kasową sztukę, książkę, film i Wort – słowo). Cytując za Wikipedią, a ta za Władysławem Kopalińskim – wyraz lub zwrot w piosence łatwy do zapamiętania, wpadający w ucho, hasłowy. Zazwyczaj pojawia się w tytule, na początku piosenki lub w refrenie. Często decyduje o sukcesie utworu. Szlagwort niekiedy żyje własnym życiem, stając się obiegowym zwrotem, pojawia się w tytułach prasowych. Co nie znaczy, że dalej do piosenki nie należy i nie jest jej częścią. Jest najważniejszym fragmentem piosenki, bo rozpoznawalnym, promującym cały utwór i zapewniającym mu popularność. W co się bawić? Herbatka we dwojeAddio pomidoryTaki pejzażW mojej magicznej kuchniChodź pomaluj mój światWsiąść do pociągu byle jakiego, ale i Ściskając w ręku kamyk zielony (mam taki z gwarancją od autorki na 7 tłustych lat i już zaczyna działać). Tak można bez końca (zresztą tytuł filmu K.Kieślowskiego, ale w tym przypadku zwrot jest potoczny naprawdę). Jak uwierzyć, że tak przerobione zdanie z niczym się nikomu nie kojarzy?

 
Polskie prawo nie chroni osobno tytułów, ani szlagwortów, ale uznaje ich istnienie, jako części utworu. Natomiast chroni utwór. Nie jest też ważne, czy wykorzystujemy utwór w całości, czy jego część. Padło w Sądzie takie pytanie. Jak długi fragment musi być aby był chroniony? Ustawa nie określa dolnej granicy wielkości, od której utwór podlega ochronie prawno-autorskiej. Nie da się generalnie oznaczyć minimum indywidualności, które stanowiłoby wartość progową dla uzyskania ochrony w prawie autorskim i pozwalałoby w sposób dostatecznie bezpieczny rozróżnić wytwory intelektualne zdatne i niezdatne do ochrony. Jedynym kryterium jest tu zdrowy rozsądek i spełnienie innych niezbędnych kryteriów jak oryginalność czy indywidualność. Stąd możliwe jest uznanie za utwór chińskiej litery w danym wykonaniu, SMS’a, hasła reklamowego, sloganu, a nawet tytułu dzieła, jeżeli jest wystarczająco oryginalny.

Najprostsza odpowiedź to: utwór istnieje i jest chroniony od momentu rozpoznawalności, czasem są to 3 nuty, czasem cały wers. Z reguły, szczególnie jeżeli fragment jest krótki, to bierzemy właśnie te najbardziej reprezentatywne cząsteczki, bo działa to tak, jakbyśmy wzięli cały utwór. Gdyby było wszytko jedno, to reklama pociągów mogła by mieć hasło Światem zaczęła rządzić jesień, w końcu to z tej samej piosenki. 


Ochrona prawno-autorska nie zależy od tego czy używamy tekst i muzykę, czy tylko jedno lub drugie. Pan mecenas reprezentujący PKP zmartwiał, kiedy powiedziałam o chronieniu łącznym. Okazało się wtedy, że mają i drugiego przeciwnika. Seweryn Krajewski jest poza granicami Polski i mógł kampanii PKP intercity nie zauważyć, ale kiedy sprawa będzie wygrana, automatycznie i on będzie jej beneficjentem. No jakże mi przykro….

Dodatkową zgodę obu autorów trzeba uzyskać, jeżeli chcemy wprowadzić zmiany w muzyce czy tekście, wykorzystać tylko jedno lub drugie, utwór przetłumaczyć na inny język, a także inaczej opracować, np. zmienić aranżację, charakter itp. Tu z muzyki nie korzystamy, ale mając chronienie łączne, kompozytor musi takiej zgody udzielić. To znaczy nie musi, ale jeżeli chcemy z utworu skorzystać, to my musimy najpierw taką zgodę uzyskać. Szczególnie, że zachodzi jeszcze inna okoliczność. W przypadku filmu, w żargonie mówimy o synchronizacji, a więc innym przeznaczeniu utworu, niż pierwotne, w sytuacji, gdy staje się on filmową ilustracją, zmienia się kontekst jego użycia, nabiera nowych treści (np. Orła cień w Kilerze). Przerobiony szlagwort naszej piosenki nabiera takiej innej treści, bo kolejarz zaprasza nas do pociągu PKP intercity.


Wszystko to, co pisałam dotychczas, dotyczy praw osobistych autora, którego obrażono i skrzywdzono. Za to należy mu się zadośćuczynienie. To mogą być pieniądze, ale przede wszystkim przeprosiny adekwatne do zasięgu kampanii. Autor zapytany w normalnym trybie ma prawo się nie zgodzić na wymyśloną przez nas eksploatację utworu, a w zaistniałej sytuacji, tego prawa został pozbawiony. Ze względu na ingerencję w istniejący utwór bardzo często zezwolenie autor uzależnia od możliwości sprawowania nadzoru autorskiego nad pracami lub akceptacji ich efektów. Dotyczy to możliwości autoryzowania tekstu, kontroli tłumaczenia (w przypadku poezji często stosuje się zwrotne tłumaczenie na język oryginału, bez zachowania rymów przez innego tłumacza) wystawienia, czy dokonanych przeróbek, np. akceptacji skrótów, nowej aranżacji utworu, przyjęcia powstałej kompilacji. Tak postąpiłam, gdy w reklamie wykorzystywałam inny utwór pokrzywdzonej autorki W moim magicznym domu (muz. Janusz Strobel). Zmienialiśmy tekst, bo reklama dotyczyła kuchni oraz aranż muzyki, bo zmienił się wykonawca i charakter utworu. Agencja reklamowa bardzo wysoko oceniła wkład obojga autorów w powstanie tej nowej wersji utworu.   


Jeżeli taka zgoda jest, to autor określa swoje oczekiwania finansowe, co nazywamy prawem majątkowym autora. W zaistniałej sytuacji nikt go o to nie zapytał, a więc poniósł szkodę i należy mu się odszkodowanie. Jakiej wysokości? Przynajmniej dwukrotność tego, co w podobnych sytuacjach wypłacano innym. Bywa więcej (np. trzykrotność), jak w naszym przypadku, kiedy naruszający prawo nawet nie próbował autora zapytać, a był świadom że korzysta z istniejącej frazy. Może być jeszcze więcej, gdy poszkodowany udowodni, że dzięki bezprawnemu wykorzystaniu utworu, korzystający zarobił dużo więcej, a wtedy może oczekiwać, że otrzyma te zyski lub ich część. Niestety w wielu przypadkach jest to trudne do wykazania, chyba że będzie to ogromny nakład płyt czy książek.


Jest to sytuacja, na którą powołuje się PKP intercity w swoich tłumaczeniach, ale nie do końca, wie o czym mówi. Uznano przecież, że fakt kojarzenia słów z filmem „Seksmisja” to za mało dla przyznania ochrony na gruncie prawa autorskiego, a w uzasadnieniu wyroku czytamy: Efekt twórczości zredukowany do krótkiej figury retorycznej jest na tyle ogólny, że posiada wartość idei. Jako taki, o walorze abstrakcyjnym i ogólnym nie stanowi przedmiotu prawa autorskiego, gdyż traci cechę oryginalności. Jednocześnie, zdaniem sądu, prawa J. Machulskiego zasługiwały na ochronę na gruncie art. 23 i 24 k.c., które dotyczą dóbr osobistych człowieka, w tym twórczości artystycznej. Jednak z uwagi na to, że reżyser nie wykazał wysokości straty, jaką poniósł z tytułu wykorzystania jego twórczości, uznano, że jego roszczenia nie zasługują na uwzględnienie. Teraz pewnie mecenas reprezentujący reżysera postąpił by inaczej, bo w sprawie praw autorskich, mamy większe doświadczenia. W reklamie o której mowa, wystąpiło zjawisko kontekstu, a więc ten sam aktor, ten sam głos i tak samo zaaranżowana sytuacja i wtedy takie zdanie nabiera innego znaczenia. Wszystkim zainteresowanym szerszą wiedzą w tej dziedzinie proponuje książkę (doktorat) Piotra Piesiewicza Utwór muzyczny i jego twórca (Wolters Kluwer Polska, 2009).


Jest jeszcze jeden problem. Duże firmy mają działy prawne, którym i tak płacą za stałą współpracę. Pokrzywdzony i poszkodowany twórca, musi wystąpić do sądu z powództwem cywilnym, a więc na własny koszt i własne ryzyko rozpoczyna proces. Na to liczą giganci reklamy, produkcji czy bankowości.