Wyjść po angielsku

You are currently viewing Wyjść po angielsku
Jacek Bromski, Juliusz Machulski. Fot. Paweł Wodzyński

Sobota 22.06.2024 r. okazała się dniem długim, nerwowym, żenującym, pełnych gwałtownych zawirowań i wyjątkowo męczącym. W warszawskim Hotelu Hilton odbył się zjazd Stowarzyszenia Filmowców Polskich/ZAPA. Zgodnie z zaproszeniem zwyczajny. Prezes podał się w lutym do dymisji, więc w ustawowym terminie postanowiono się zebrać i wybrać nowego. I na tym to zwyczajne się kończy, a zaczyna historia nie z tej ziemi.

Kilka lat temu, przeszłam na emeryturę, więc także w działalność różnych stowarzyszeń, do których należę, za bardzo się nie wtrącam. Nie działam aktywnie (co kiedyś robiłam), nie daję się wybierać, znikam z przestrzeni publicznej. Tym razem jednak sytuacja była inna. W Hiltonie od kilku lat odbywają się wszelkie imprezy filmowców (pewnie jest jakaś stała umowa), ale ja, zgodnie z tym co napisałam powyżej, nigdy tam nie byłam, więc dobrą chwilę walczyłam i z parkingiem i z dotarciem do celu.

Zdziwienie pierwsze

Mimo wczesnej pory, w hallu gdzie serwowano śniadania, słodkości i napoje, było już wielu kolegów. Głównie przyjezdnych (Łódź, Kraków, Wrocław), bo zależnych od rozkładu jazdy pociągów. Ważny był fakt, że przyjechali i to tak licznie. Z każdą chwilą przybywało także tubylców, czyli warszawiaków. Trochę martwił brak młodzieży, ale w ostatniej chwili, a właściwie już trochę po terminie, grupa młodych okazała się także bogato reprezentowana. Duża sala była pełna gości, czego się w ogóle nie spodziewałam.

Kiedy doszło do pierwszego głosowania było już wiadomo, że głosuje (razem z tymi, którzy upoważnili kolegów) ponad 700 osób. Czy to dużo? Nasza organizacja jest dość elitarna, liczy poniżej 2,5 tys. członków, raczej skupionych na własnych sprawach, więc chyba dużo. Na uwagę zasługuje też ogólna liczebność, którą nam podano. W latach 90. było nas ok 1,4 tys., a średnia wieku zbliżała się do emerytury. Członków ubywało, co było ogromną troską zarządu w którym działałam przez trzy kadencje.

Młodzi nie interesowali się wspólną organizacją, bo i niewiele, po stanie wojennym i w nowych realiach, mogliśmy im zaoferować. Teraz SFP jest organizacją prestiżową, a średnia wieku, z racji liczebności znacząco spadła. Oznacza to zmianę pokoleniową, czyli sygnał, że do władzy powinni dojść młodsi członkowie, bo jest ich od starych więcej. Tak się też składa, że oni zadają coraz więcej pytań i nawołują do zmian, które jeszcze niedawno były nie do pomyślenia i nie do przewidzenia.

Walne zgromadzenie SFP/ZAPA 2024.
Grzegorz Łoszewski, Juliusz Machulski. Fot. Paweł Wodzyński

Zdziwienie drugie

Do dymisji podał się Jacek Bromski, który był prezesem od 28 lat i to było zdziwienie drugie, bo miał być wieczny. Kilka kadencji temu, podnosiły się już głosy, że należy coś w tej sprawie zmienić, ale prezes trzymał się mocno (jak Chińczycy). Ja byłam zwolenniczką rotacji na tym eksponowanym stanowisku, ale silna grupa twierdziła, że jest demokratycznie, bo są regularne wybory, a poza tym nikogo lepszego nie znajdziemy, bo prezes jest najlepszy i w ogóle nikt nawet nie próbuje się zgłaszać.

Fakt, że wielu z nas, bardzo wiele Jackowi zawdzięcza. Obejmował urząd w zdemolowanym stowarzyszeniu, w którym społecznie próbowaliśmy coś zrobić dla środowiska (filmowego). Przewodził nam, gdy przyjmowano nową Ustawę o prawie autorskim, dzięki niej doprowadził do powstania ZAPA, a więc tantiem dla dużej grupy twórców, podpisania umów z zagranicznymi OZZ, a przede wszystkim z producentami z USA, czego nie może nam darować ZAiKS, bo był to największy możliwy do zdobycia kawałek tortu.

Pod jego przewodem, udało się doprowadzić do powstania Ustawy o kinematografii i uporządkowania instytucji filmowych, które w nowej rzeczywistości wymagały zmian. Powstał PISF. SFP dofinansowuje festiwale filmowe, organizuje wystawy, retrospektywy, wyjazdy na międzynarodowe wydarzenia. Za zdobyte dzięki repartycji pieniądze mamy siedzibę, domy pracy twórczej, restauracje i wiele świadczeń socjalnych.

SFP, od kilku lat połączone w całość z ZAPA to wielka firma. Wszystkie organa przedstawicielskie (w tym prezes) otrzymują pensje, ale odpowiadają za powstałe szkody majątkiem. Austriacy kilka lat temu zdecydowali się zmienić status Stowarzyszeń i OZZ na spółki akcyjne i spółki z o.o., aby całością zajęli się fachowcy, a nie dobrzy ludzie działający na wyczucie. Podobno efektywność działania znacząco wzrosła, a smugi cienia i niejasne sytuacje udało się z pożytkiem dla wszystkich ograniczyć.

Mówi się, że władza deprawuje, a ktoś kto ją nieprzerwanie sprawuje, szczególnie, gdy ma prawdziwe (lub wyimaginowane) sukcesy z czasem zaczyna się odrywać od rzeczywistości. Wierzyć w swoją nieomylność, ponadczasowość, a właściwie dożywotniość. Dobrze widzimy to w przypadku hierarchów kościelnych, których odejścia w ostatnich latach dalekie są od ich wymarzonych zwieńczeń kariery, a przecież kościół chroni swoich ludzi jak może. Okazuje się, że może coraz mniej, a skandale wstrząsają nie tylko opinią publiczną, ale i posadami świata.

Podobne rzeczy dzieją się na scenie politycznej, a poziom zdziwienia osób, które muszą się ze swoich działań tłumaczyć, może zadziwiać. Tak dzieje się, kiedy ktoś nabiera przekonania, że wszystko może i właściwie jest bezkarny, bo kto miałby go choćby zapytać: a dlaczego tak? Jest też narastające poczucie, że jak na mój bezprzykładny geniusz, to jestem niedoceniany i ciągoty, aby jakoś siebie samego dodatkowo doposażyć, bez skrupułów, że dzieje się coś złego.

Są to pieniądze (nagrody, wypłaty z sekretnych funduszy), ale często inne apanaże, mające finansowe skutki dla fundatorów: wyższy niż by wypadało standard hoteli, podróży, restauracje, pobyty w klubach, ochrona, służbowe samochody, podwózki dzieci do szkoły, czy żon po zakupy, a w nawet traktorek do koszenia trawy, przy całkowitym braku trawnika u fundatora, a u beneficjenta wręcz przeciwnie.

Czy takie rzeczy dzieją się w naszym Stowarzyszeniu?

Długo byliśmy przekonani, że nie, bo sprawy toczyły się leniwie i w dobrym kierunku, pieniądze z tantiem na kontach pojawiały w terminie. Ale w lutym, całkiem przez przypadek, sąd koleżeński badając sprawę, która do niego wpłynęła, natrafił na problemy w kontaktach z szefową biura i rachubą. Zawiadomił radę nadzorczą i ta także napotkała na problemy z wglądem w dokumenty finansowe, podobnie jak poinformowany przez nią zarząd i prezes.

Wespół w zespół udało się jednak cokolwiek zobaczyć (podejrzeć) i był to np. leasing na Porsche za 5 tys. miesięcznie, którym jeździła pani dyrektor (samochód natychmiast zwrócono do leasingodawcy). Potem pojawiły się dziwne, zakamuflowane wypłaty (o których prezes zdawał się nie wiedzieć), chociaż były tam jego podpisy (podrobione). Panią zwolniono, a na zakończenie dwukrotnie wypłacono jej odprawę.

W takiej sytuacji nawet najbardziej krystalicznie czysty szef jest winien niedopilnowania, niedopatrzenia i paru innych rzeczy. Prezesa namówiono, aby podał się do dymisji, jako osoba w sprawę zamieszana, a całe postępowanie odbędzie się bez rozgłosu. Zachowa dobre imię i dożywotni tytuł honorowy. Tym dziwniejsze było więc, że kiedy już zwołano zjazd (który odbyliśmy w sobotę), napisał list, że stanie w szranki z innymi kandydatami, aby przerwaną kadencję dokończyć.

Podobno namówiło go do tego ponad 400 członków Stowarzyszenia, którzy uważali, że nie powinien rezygnować, bo był, jest i będzie najlepszy. Wtedy także, zaczęły pojawiać się w przestrzeni publicznej różne informacje, listy, artykuły, przekazy ustne. Chaotyczne, ważne i nieważne, sprawdzone i trochę ze świata fantazji. Zaczął mówić zarząd, komisja rewizyjna i inne statutowe organy. My pytaliśmy o audyt, prokuratora, program naprawczy. Ogarniała nas coraz bardziej informacyjna mgła. Dlatego obecność na zjeździe stała się zwykłą koniecznością.

Cały dzień słuchaliśmy sprawozdań różnych gremiów, zadawaliśmy pytania, udzielano nam mniej lub bardziej konkretnych odpowiedzi. Głosowaliśmy, udzielaliśmy (bądź nie) absolutorium członkom zarządu, radzie nadzorczej, przyjmowaliśmy sprawozdania. Na zarzuty przeciwko sobie odpowiadał prezes po dymisji, przekonując, że trwa audyt, ale już wiadomo, że on jest czysty jak łza. Adwersarzy starał się ośmieszyć, a zarzuty zdeprecjonować. Kilka osób go broniło, a kilka optowało za jego dymisją.

Jak wielkie były emocje, świadczyły dwa emocjonalne wystąpienia Jerzego Hoffmana, którego ktoś prawdopodobnie zmanipulował strasząc, że każde zawirowanie w Stowarzyszeniu grozi wstrzymaniem wypłat tantiem, a jak sam powiedział to podstawa jego wydatków medycznych, na lekarzy, rehabilitantów i leki. Pewnie wystąpił by po raz trzeci i czwarty, gdyby nie prowadzący obrady Julek Machulski.

Wypowiadali się też sygnatariusze listu („nie odchodź”) niektórzy podtrzymując swoje zdanie i inni, co było znacznie ważniejsze (Feliks Falk, Juliusz Machulski), którzy tłumaczyli, że wgląd w posiadane już dokumenty, raczej sugeruje dymisję Jacka i spokojne rozpatrzenie się w sprawie, przez fachowców.

Mnie jak zwykle zaimponował Krzysztof Zanussi, który mimo niedawnej, ciężkiej choroby spędził na obradach cały dzień, wsłuchując się uważnie w to, co mówiono, ale sam powstrzymując od uwag i komentarzy, zanim nie będzie wiadomo, co przyniosą kontrole na różnych poziomach. Takich zresztą była nas większość, bo cała sprawa wygląda na mocno zagmatwaną.

Gwóźdź do trumny

Wreszcie zaprezentowali się kandydaci na stanowisko prezesa SFP i doszło do tych najważniejszych głosowań. Wcześniej, w ramach prezentacji dowiedzieliśmy się o kolejnej bulwersującej sprawie, którą Jacek usiłował zakrzyczeć, że to już nieważne, nieaktualne, a umowa została rozwiązana. Wśród znalezisk był dokument, że do końca zeszłego roku (za rok 2023 było to 0,5 mln zł) pobierał ekwiwalent wynagrodzenia, mimo, że od kilku lat był oficjalnie, jak wszyscy, wynagradzany.

Walne zgromadzenie SFP 2024.

Ja byłam członkiem Zarządu, w którym ta sprawa była rozpatrywana. SFP nie miało pieniędzy i z trudem płaciliśmy np. za usługi informatyczne (uporządkowanie listy członków, ich statusu i wpłat), czy prowadzenie prac biurowych. Pierwsze wpłaty pojawiły się wtedy na koncie ZAPA. Z racji kilkuletnich zaległości wielu instytucji, które czekały (co bardzo im było na rękę), aż OZZ podzielą między siebie procentowo to, co im się należy, były wyjątkowo duże.

Wtedy na wzór stowarzyszenia (bodajże) holenderskiego, które przed nami wychodziło z podobnych tarapatów, rozpatrywaliśmy możliwość wynagradzania człowieka, który pracował od świtu do nocy, a więc nie mógł realizować filmów. Taką furtkę (nazwaną kranikiem), wymyślono ustanawiając honorarium z pieniędzy ZAPY, jednocześnie podkreślając, że kranik działa do czasu, aż będzie mógł wrócić do zawodu.

Do głowy by mi nie przyszło, że kranik ze zwykłej przyzwoitości nie został już dawno zakręcony, bo zanim pojawiły się pensje, Jacek zrobił kilka filmów. To był gwóźdź do trumny i mocne trzaśnięcie drzwiami, które zamykał ktoś, kto próbował opuścić zgromadzenie po angielsku. Prezes w głosowaniu, wprawdzie kilkoma głosami, ale przepadł. Bezpowrotnie stracił też honor.

O swoje dobre imię walczy też Stowarzyszenie czyszcząc zabagniony teren, choć na dziś nie wiadomo dokąd sięgają te brudne rozlewiska.