Lubię swoją pracę

You are currently viewing Lubię swoją pracę

Świąteczny weekend miał się ku końcowi. Trwało leniwe popołudnie i nic nie zwiastowało całkowitej zmiany sytuacji. Wystarczył jeden telefon, w okolicy godziny 18.00., aby adrenalina i ciśnienie skoczyło w górę, a spokój zamienił się w poważną zadyszkę.
– Ten instrument, co według zapewnień klubu miał być fortepianem, okazał się syntezatorem. Zdjęcia jutro od 15.00 (a nawet od 13.30 jak się miało okazać) i co teraz?

– Syntezator może być? 
– No nie może. 


Do roboty i to wszyscy, których uda się złapać w takim momencie. Rano otworzą Klub na rogu Nowego Światu, Salon Steinway, Filharmonię, UMFC i PWST, Teatr Wielki, Szkołę baletową i kilka teatrów w okolicy. Ustalamy listę prawdopodobnych miejsc, z których możemy ewentualnie na szybko pożyczyć instrument spełniający nasze wymagania. Do tego czasu idziemy na skróty. Dzwonimy po znajomych rekwizytorach, szczególnie, jeśli ostatnio dostarczali na plan filmowy fortepiany, no i po stroicielach, bo oni są najlepiej poinformowani. Zbieramy dane i propozycje. W między czasie dzwonimy też do siebie kilka razy, wymieniając uwagi, namierzając cele, ale też z powodu gwałtownych wątpliwości: 
– To ten z trzema nogami, tak?, żeby potem nie było.
– Ten. To bez nóg to pianino. Tylko taki krótszy z 160-180 cm nie więcej. Niezabytkowy, ale i nie najnowszy. Może być stary taki nawet z lat 50. do 80. i lekko odrapany. Ale w dobrym stanie.
– Koniecznie fortepian? Bo scenografia spanikowała? Tam trzeba po schodkach na dół zanieść. Może jednak syntezator, albo może pianino wystarczy?
– Tak ustalone z Wojtkiem (reżyserem) i taki jest pomysł na scenę i tak jest nagrany playback. Fortepian, znaczy fortepian.
– Jasne. Walczymy.


Przy okazji znajduję Gran Touch (GT 2 Yamahy), elektroniczną zabawkę fortepiano-podobną. Przyda się za tydzień na zdjęcia, bo wtedy właśnie czegoś takiego potrzebujemy. Za chwilę pół miasta szuka naszego fortepianu, potrzebnego na dwa dni. I tylko po co to wszystko, ta wielka gonitwa? Jakby komuś syntezator przeszkadzał? No przeszkadza i to bardzo, a my walczymy o wartość dodaną, czyli najważniejszą broń jaką mamy w filmie, która powoduje, że jego odbiór wykracza poza czystą akcję i dialog, jak to się dzieje w telenowelach, i staje się wielowarstwowy, wielopoziomowy… Podobnie jak w realnym świecie. Dzięki temu widz ma szansę na dużo pełniejsze i ciekawsze przeżycia.


Na wartość dodaną pracują wszyscy współtwórcy i każdy z nas, stara się w swoim zakresie, z jednej strony spektrum wrażeń poszerzyć, a z drugiej pozbyć się nadmiarowych mącących odbiór informacji. Mówimy, że w filmie świat jest rozrzedzony. Widz nie powinien co chwila pytać o brakujące elementy, ale też powinien uzyskać minimum tego co można mu dać, bez dodatkowych pytań. A świat wielowarstwowy? To druga strona tego samego medalu. W realnym świecie wiele naszych wniosków, odczuć czy wrażeń powstaje nie dlatego, że ktoś nas o tym poinformował słowami, ale dlatego, że zauważamy niepokój rozmówcy, pocące się dłonie lub oczy, które uciekają od kontaktu. Nie uwierzymy, że wszystko świetnie idzie, jeżeli zauważymy znoszone buty, zniszczoną odzież, zaniedbane ręce, czy niedbałą fryzurę, której przydał by się fryzjer. Takie spostrzeżenia dotyczą wszystkich otaczających nas przedmiotów, wydarzeń czy ludzi. Jeżeli wszystko spełnia nasze przekonanie, że – tak powinno być, to pozornie cała ta rzeczywistość pozostanie dla nas niezauważalna. 


Pozornie, bo może wydarzyć się sytuacja, w której cały obraz pojawi się w naszej głowie i naszej świadomości. Na to liczą śledczy odpytujący świadków zdarzenia, zadając przeróżne, często dziwne pytania. Na razie nasza świadomość zareaguje tylko wtedy, gdy jakiś szczegół wzbudzi nasze zdziwienie, czy zaniepokojenie. – co ta pani w futrze robi w czerwcu na ulicy?  – Dlaczego ten facet prowadzi po Marszałkowskiej osiodłanego konia? Podobnie jest w filmie, tylko, że my musimy ten przekonywujący świat i sytuację ułożyć sami od podstaw, dodatkowo usuwając nadmiary. Bo jest jeszcze jeden ważny szczegół. Nie wszyscy zapamiętujemy wszystko i każdy ma swoja gradację ważności obserwowanych zjawisk. Dlatego musimy trochę kierować uwagą widza, a trochę zdawać sobie sprawę z faktu, że nikt nie zauważy wszystkich wysłanych sygnałów, a każdy zauważy inny zestaw. Zależnie od skupienia, inteligencji, wiedzy ogólnej i wrażliwości.


A jak się to ma do mojego fortepianu, którego szukamy od kilku godzin bez sukcesu? I syntezator, oraz pianino, których nie szukamy? To właśnie ta moja, a przeze mnie i scenografię wartość dodana do całości opowiadania. To nam wynikło z rozmów z reżyserem, kiedy opisywaliśmy sobie obiekt i związane z nim sceny oraz to co chcemy różnymi sposobami widzowi przekazać, albo lepiej wyrobić w nim przekonanie, że …..


Nasz klub to niewielka salka (klubik Harendy), wydzielona w większym konglomeracie. Wnętrze przytulne, ciche. Stoliki ustawiono tak, że są naturalną widownią, w stosunku do estrady, co oznacza, że w tym miejscu występy estradowe odbywają się cyklicznie, często, nawet codziennie. W czasie występu nie podaje się jedzenia, można dostać tylko coś do picia. Nie jest to granie do kotleta, wypełniacz przestrzeni. Nie ma kelnerów. Publiczność sama podchodzi do schowanego za filarkami barku. Ludzie raczej się nie kręcą, siedzą w ciszy słuchając lub rozmawiają, ale nie w hałaśliwy sposób. Może jest to bilet z taką minimalną konsumpcją typu kawa, napój. Nikt nie wpada na chwilę, a raczej celem jest udział w koncercie. Na sali jest kilkadziesiąt osób.


Fortepian (krótki tzw. gabinetowy) określa zakres wykonywanego repertuaru: jazz raczej tradycyjny, ballady, piosenka poetycka czy aktorska. Na pewno nie recitale chopinowskie wielkich pianistów (potrzebny fortepian koncertowy), ale już popisy studenckie solowe czy kameralne, promocja młodych artystów np. w formie poranków niedzielnych, oczywiście tak. Nikt nie oczekuje na pop, rock i tym podobne występy. Na to mógł by wskazywać syntezator, czy zestaw perkusyjny. Gran Touch to okazjonalność. Pianino – prowizorka, bo przecież pianista nie widzi innych członków zespołu. Tak może grać sam, jako taper, a zespół z pianinem to już inna liga. Trzecia. W Excentrykach z pianina korzysta grupa Wojtka Mazolewskiego, która gra w jakiejś spelunie do tańca, no i w latach 50.


Istnienie fortepianu podkreśla pewną stabilność i przemyślane, długofalowe działanie. W dialogu mówimy o stałym zespole, czyli występującym codziennie, albo kilka razy w tygodniu. Samodzielnie lub jako akompaniatorzy dla zaproszonego gościa (w domyśle). To trio akustyczne (fortepian, kontrabas, skrzypce). Ich muzyka jest przyjemna w słuchaniu, ale utwory są raczej nieznane. Repertuar jest ograny. Panowie nie korzystają z pulpitów i nut. Charakter zespołu zmienia się, gdy skrzypka zastępuje nasza bohaterka. Od tej pory gramy w popularnej formie, ale standardy z muzyki poważnej i rozrywkowej. Pojawiają się spirituels, Gershwin, rag time, a nawet znane tanga. 


To kolejny sygnał. Do zespołu dołączyła wysokiej klasy klasyczna skrzypaczka. Na próbę przyniosła nuty. Zrobiła aranżacje (potrafi). Szykujemy plik rękopisów, odbitki ksero. Głosy dla instrumentów, partytury. Jej mistrzostwo jest w wykonaniach słyszalne (na tle tego co grali wcześniej), występ jest znacznie bardziej widowiskowy. Jej wykonania i miejsce w którym gra, nie obrażają jej dotychczasowej kariery solistycznej. Zaproszony w tajemnicy przed nią profesor, może być dumny i zadowolony. Wie, że jako solistkę, zżerała ją trema, wypadała poniżej swoich możliwości. Teraz jest mistrzem i gra jak mistrz.


A o czym opowiadamy, gdy pojawia się Gran Touch? Sytuacja jest totalnie prowizoryczna. Trwa otwarcie ukraińskiej restauracji, modnej, drogiej, eleganckiej (współwłaścicielka to żona mafioza), ale wszystko jest szykowane na ostatnią chwilę, a częściowo niegotowe. Głównym problemem jest awaria super nowoczesnej sterowanej komputerami kuchni. Nasz zespół ma zagrać, a więc wypożyczono modny instrument, a nasza skrzypaczka Uliana napisała kolejne aranże, tym razem na temat ukraińskich dumek. Gdyby w takich warunkach pojawił się fortepian, wyglądałby jak z innego świata, a zwykły syntezator, obniżył by rangę imprezy w modnym lokalu. Ta mała Yamaha, ma ważną właściwość. Jest syntezatorem, ale zachowano mechanizm młotkowy fortepianu i dzięki temu sprawia wrażenie, że jest to fortepianem, nawet dla grającego na instrumencie pianisty. Ma też modny design. Wygląda jak taki fortepian, któremu pudło skurczyło się po praniu, do kilkudziesięciu centymetrów. Tylko klawiatura została normalna.


Mijają kolejne godziny i gdzieś ok. 22.30 Kolejny telefon. Wreszcie ten na który czekałam:
– no dobra, to czarny czy brązowy, błysk czy mat?
– lepiej brzmi białe czy czerwone, a w tej sytuacji wybieram czarny błysk i otwieram butelkę białego wina. 


Zdjęcia poszły bajecznie. Aktorzy uczeni od dwóch tygodni gry na instrumentach wyglądali jak milion dolarów. Piotrek Ligienza zdobycie nowej sprawności przypłacił trzema bąblami na palcu, ale nikt mu nie może powiedzieć, że zagrał chociaż jedną błędną nutę. Komplet identycznych plastrów pozwalał zachować w obrazie ciągłość akcji. Jak zwykle w filmach występuje mój, kupiony z rozpaczy, do Excentryków, kontrabas. Chyba w życiu nie miał takiego wzięcia, jak na służbie u konsultanta muzycznego. Mateusza z za fortepianu widać znakomicie, nawet poetycko i romantycznie, a więc ma zapewnioną popularność u swoich fanek. Między sobą mówimy o nim Czaruś. Ale co robią jego dłonie na klawiaturze, pozostanie to dla widzów tajemnicą. Widzimy ich nieostre odbicie w podniesionej klapie. Wygląda, jakby grał. Przy pianinie nic nie dało by się ukryć.


Obaj aktorzy mają przygotowanie muzyczne, tylko Piotr na fortepianie, a Mateusz na gitarze. Sam nagrywał sobie playbacki do Rancza. Teraz w nagraniach wspomogli ich Wiesław Pieregorólka i Marcin Lamch. Wiesio napisał też wszystkie aranże i to kopiami jego nut tak ochoczo przerzucamy się na planie. Mateusz Pliniewicz, jest skrzypkiem jazzowym i sam te playbacki sobie nagrał. Nagrał też dla Ani Gorajskiej oraz pomagał jej w opanowaniu techniki gry jazzowej. Ania (Uliana) ma za sobą szkołę muzyczną na skrzypcach, ale włożyła ogrom pracy, aby opanować cały repertuar, który prezentuje już drugi sezon w serialu Dziewczyny ze Lwowa. Panuje stan euforyczny i dawno nikt nie pamięta o problemach z fortepianem, którego jeszcze wieczorem poprzedniego dnia, po prostu, nie było. 


Gdy Tomek, rekwizytor, oddaje pożyczony fortepian, okazuje się że to samo miejsce może nam pożyczyć Gran Touch. Tylko pytanie jest znacznie trudniejsze. Do wyboru jest: biały, czerwony, brązowy i czarny….. No i który teraz? Wybieramy biały. Jak szpan to szpan. Tylko trzeba uprzedzić kostiumy, żeby Mateusz, blondyn, jakoś z tym instrumentem kontrastował. To będzie ostatnia scena w tej części serialu, a potem w eleganckim wnętrzu bankiet dla ekipy. W końcu na otwarcie serialowej knajpy przygotowano dosyć jedzenia, a menu jest także wytworne. Mamy kilka dni, aby aktorzy opanowali nowy utwór. Dalej trwa wielki pęd. I za to lubię tę swoją wariacka pracę.