Jeżeli nie wiemy, która godzina – patrzymy na zegarek, temperaturę sprawdzamy na termometrze, ciężar na wadze. Człowiek wymyślił urządzenia pomiarowe i pracowicie z nich korzysta, aby lepiej orientować się w otaczającym nas świecie. Bez tych skonstruowanych z wysiłkiem, sztucznych wzorców orientację mamy bardziej niż mierną, chociaż niektórzy mają lepsze poczucie czasu, inni precyzyjniej oceniają odległość…. Dalej są to jedynie przybliżenia, a zdolność do precyzji zmienia się wraz z nastrojem, zmęczeniem czy porą dnia.
Rodzimy się bez żadnego aparatu pomiarowego, a najlepiej poruszamy się w sytuacjach, które możemy porównać z czymś co jest nam już znane. Ten jest wyższy, tamten szerszy, inny trwa dłużej, jeszcze inny jest cieplejszy i dotyczy to wszelkich dziedzin naszej działalności. Mówimy doświadczenie życiowe, a jego częścią jest zbiór próbek, które przechowujemy w zakamarkach naszego umysłu. Stąd wiemy, że po dniu nastąpi noc, po zimie wiosna, grzmot zwiastuje burzę. Pamiętamy obrazy, zapachy, dźwięki, strukturę dotykanych powierzchni i to jest nasz kapitał, szansa na lepszą orientację, właściwie podjęte decyzje, czasem wyjście cało z opresji, a nawet przeżycie.
Każdy z nas ma inny zestaw wzorów, bo różne doświadczenia życiowe i sytuacje stały się jego udziałem. W każdej dziedzinie staramy się takie wzorce wytworzyć, a jeżeli to możliwe, jakoś wyskalować i wymyślić urządzenia pomocnicze. W muzyce mamy kamerton, czyli widełki stroikowe. W ten sposób określamy dźwięk „a1”, a potem już sobie radzimy wyznaczając interwały i umiemy nazwać dźwięk od takiego „a” odległy. Gorzej mamy z barwą, bo jest wielowymiarowa, a więc mówimy nosowa, obojowa, ostra, jasna i w ten sposób odwołujemy się do doświadczeń słuchaczy z innych dziedzin oraz do ich wyobraźni.
Swoje metody skalowania mają też prawnicy. W systemie anglosaskim (common law, obowiązuje m.in. w Wlk. Brytanii, USA, Australii, Kanadzie) podstawą są precedensy (case law), czyli orzekając sąd odwołuje się do decyzji innych sądów, które rozstrzygały sprawy podobne. W systemach europejskich (civil law, obowiązuje m.in. we Francji, Niemczech, Włoszech, Skandynawii, Polsce), prawo tworzy władza ustawodawcza, a sądy stosują je i interpretują. Ale i tutaj często sąd w swoich orzeczeniach odwołuje się do rozstrzygnięć, które wcześniej zapadły. O takich modelowych sytuacjach mówimy kazusy, czyli przypadki.
Kazusy są niezwykle ważne dla wszystkich. Teoria i suche przepisy często, szczególnie laikom, wydają się oderwane od rzeczywistości i dopiero przykład, opis realnej, bliskiej nam sytuacji, pozwala zrozumieć jak w praktyce należy interpretować nasz problem oraz jak poszukiwać jego pomyślnego rozwiązania. Dlatego tak lubię książkę Podręcznik prawa autorskiego dla studentów uczelni artystycznych, autorstwa Andrzeja Karpowicza (LEX Wolters Kulwer bussiness, 2013). Co celniejsze sentencje mam też zakreślone na żółto. Poprzednie książki pana mecenasa (Autor – wydawca poradnik prawa autorskiego, PWN, 1994 i Poradnik prawny dla ludzi twórczych, ABC, 1995) mam zaczytane do tego stopnia, ze część kartek uwolniła się z krępującej ruchy okładki.
Ciekawe są dla mnie najbardziej wyjaśnienia, które dotyczą filmów, a najlepiej takich, przy których pracowałam, bo problem jest mi wtedy bliższy. Przy okazji hasła „fabuła literacka” – prawdziwy życiorys, jako przykład posłużył autorowi film Umarłem aby żyć (reż. St. Jędryka, 1984). Opowiada on wojenną historię Stanisława Miedzy-Tomaszewskiego, żołnierza AK, który został aresztowany przez hitlerowców, a następnie uratowany z Pawiaka przez kolegów z podziemnej organizacji. Najpierw symulowano, że zachorował na tyfus, a potem że wywieziono jako umarłego ze szpitala. Zamiast niego pochowano na oczach Niemców inną osobę, a jemu zmieniono tożsamość i tak udało mu się przeżyć wojnę.
Najpierw była historia, która wydarzyła się w czasie II wojny światowej. Potem były wspomnienia jej bohatera zatytułowane Benefis konspiratora (1962) i taka książka, odkąd pamiętam znajdowała się w bibliotece moich rodziców. Charakterystyczna czarna okładka i zarys twarzy faceta w ciemnych okularach. Czytałam ją i stąd wiedziałam, że film przy którym pracuję, jest oparty na zawartych w niej faktach. W tym czasie była już następna książka Akcja N (1971), która uzupełniała poprzednią i prostowała różne niedopatrzenia i przeoczenia. Obie książki odziedziczyłam razem z rodzinną biblioteką, a więc teraz zaintrygowana opisanym przez Andrzeja Karpowicza przypadkiem, przeczytałam ponownie.
Potem, czego nie wiedziałam, była sztuka teatralna napisana przez Stanisława Janickiego i jej wystawienia, a nawet wersja telewizyjna tego spektaklu (1970). I wtedy miał szansę zobaczyć go Stanisław Miedza-Tomaszewski. Niezwykle zdziwił się, że literacki utwór innego autora, tak dokładnie przedstawia jego własną, opisaną we wspomnieniach historię. Oczywiście ucieszył się, że jego losy mogą stać się sławne, ale jednocześnie chciał, aby publiczność wiedziała, że to nie fikcja, ale wydarzenia prawdziwe i o niego tu chodzi. Chciał też, aby było wiadomo, że on napisał książkę, która stała się podstawą, do powstania prezentowanego spektaklu.
Wprawdzie autor spektaklu twierdził, że nic mu o wydanej książce nie wiadomo, a także że zbieżność historii w najdrobniejszych szczegółach to przypadek, ale sąd takim tłumaczeniom nie dał wiary. Uznał, że nie można mówić o inspiracji przeczytaną, czy zasłyszaną opowieścią, jeżeli jest ona tak bliźniaczo podobna do oryginału.
Z punktu widzenia prawa autorskiego i kodeksu cywilnego, udało się S. Janickiemu za jednym zamachem naruszyć aż dwa przepisy. Jego utwór można uznać za plagiat, albo utwór zależny powstały na bazie innego utworu, no i w przypadku takiego działania, należy najpierw uzyskać zgodę autora utworu pierwotnego, a dopiero potem zabierać się za robotę. Tego wymogu autor adaptacji nie dopełnił. Drugi problem to dobro osobiste osoby, która jest bohaterem historii. Mówi o tym 23 i 24 art. KC. Należy taką zgodę uzyskać i to nawet wtedy, kiedy nie posługujemy się nazwiskiem sportretowanej osoby, ale można ją rozpoznać, dzięki precyzyjnie opowiedzianej historii, jaka się jej przydarzyła. Ochrona wizerunku i szerzej mówiąc dóbr osobistych dotyczy nie tylko głównego bohatera, ale także wszystkich innych osób, które pojawią się w powstającym dziele.
Takie osoby, lub ich przedstawiciele, maja prawo do uczestniczenia w pracach i protestowania, a nawet wycofania zgody, jeżeli są niezadowolone ze sposobu w jaki utwór przekształcono czy zniekształcono postać. Teraz często powstają filmy oparte na biografiach znanych osób, najczęściej nam współczesnych (Skazany na bluesa – Ryszard Riedel, Jestem Bogiem – Piotr „Magik” Łuszcz, Gwiazdy – Jan Banaś, Bogowie – Zbigniew Religa). Należy szczególnie dopełniać wszelkich formalności, aby nie urazić bohatera, jego rodziny, przyjaciół, współpracowników, znajomych, bo grupa portretowanych osób jest zawsze liczniejsza. Taki problem mieli producenci Jestem Bogiem, gdy nagle jedna z osób, która wcześniej wyraziła zgodę aby fikcyjna postać nosiła w filmie niektóre jej cechy, nagle uznała że została ośmieszona i domagała się wstrzymania dystrybucji filmu oraz (chyba przede wszystkim) finansowej rekompensaty. Sąd nie uznał jej roszczeń. Film dystrybuowano bez przeszkód, a wstrzymane wydanie DVD bardzo szybko ponownie przesłano do sprzedaży.
Ja nie widziałam spektaklu Umarłem by żyć, ale film S. Jędryki przy którym pracowałam był rozwinięciem materiału ze scenariusza, który powstał w 1970 r. Natomiast czytając książkę, nie miałam wątpliwości, że to ten sam utwór, tylko prezentowany przez dwa różne media. W efekcie spraw prowadzonych przed kolejnymi instancjami Sąd Najwyższy zezwolił na wystawianie sztuki i eksploatację spektaklu telewizyjnego, ale pod warunkiem umieszczania informacji, że pierwowzorem był Benefis konspiratora.
W naszym filmie Stanisław Miedza-Tomaszewski pojawiał się na ekranie i w ten sposób podkreślono jego szczególną rolę, jako bohatera opowieści i autora wspomnień, które stały się dla filmu i wcześniejszego spektaklu punktem wyjścia. Pan Stanisław uczestniczył w pracach jako konsultant, a uzyskawszy zgodę na sfilmowanie jego historii dołożono wszelkich starań, aby przedstawić ją jak najrzetelniej.
Oczywiście dziś, bez ponownego obejrzenia filmu, wielu filmowych szczegółów nie pamiętam, ale jeden i to nie szczegół, pamiętam na pewno: muzykę do filmu napisał Andrzej Korzyński. Napisał też muzykę do następnych dwóch części filmu (Po własnym pogrzebie i Urodzony po raz trzeci, oba z 1989), które nie były już oparte na faktach, ale za zgodą autora oryginału. Taka zgoda także jest potrzebna, bo u podstaw historii fikcyjnej nadal stoi realna postać i muszą być chronione jej dobra osobiste. Przy tych filmach ja już nie pracowałam. Zastąpiła mnie Zosia Grudzińska.
Przypomniałam sobie tę historię, bo właśnie rozpoczynam pracę nad kolejnym literackim portretem współczesnego nam człowieka. Istnieje już wystawienie teatralne i eksploatowane jest bez problemów. Teraz ma powstać teatr telewizji. Oczywiście może to oznaczać, że sprawa będzie prosta, ale nie musi. Osoba portretowana, ale także jej najbliżsi, w każdej chwili mogą zgłosić swoje zastrzeżenia, a więc dla nowego medium i nowego wystawienia należy wszystkie zgody uzyskać ponownie i właśnie nad tym pracujemy.
Nasz bohater nie żyje od wielu lat, jego wizerunek nie jest już chroniony (20 lat po śmierci), ale o jego dobra osobiste dbają krewni i oni powinni go przed nami reprezentować w zakresie, jaki uznają za stosowne. Bohater był kompozytorem muzyki współczesnej, eksperymentalnej, często kontrowersyjnej. Nie była to nigdy muzyka łatwa i popularna. Także postać naszego bohatera wzbudzała wiele kontrowersji i do dziś w środowisku muzycznym często się go wspomina, ale nie jest to lukrowana laurka. Podobnie pokazuje go spektakl, a więc akceptacja rodziny dla przedsięwzięcia wydaje się tym bardziej niezbędna.
Utwory i ich utrwalenia (prawa wykonawcze i producenckie) także powinny znaleźć się w naszym spektaklu. Takie nagrania powinniśmy zakupić, albo wykonać na nowo. Wcześniej musimy uzyskać prawa do wykorzystania w spektaklu konkretnych kompozycji. W trakcie istniejącego wystawienia, jeden z bohaterów wykonuje je na żywo. To także realna postać, a więc jego akceptację, a może udział w całym przedsięwzięciu należy sobie zawczasu zapewnić?
Realnymi postaciami są także inne, pojawiające się na ekranie osoby. Mam nadzieję, że nasza wyboista i pełna niespodzianek droga, po której zaczęliśmy właśnie podróż, doprowadzi nas do celu, a naszym sukcesem będzie zarówno ciekawy spektakl, jak i życzliwe przypomnienie postaci, o której zbyt szybko zapomniano, a zresztą nigdy nie była szerszemu ogółowi znana. Sztuka trudna, wysublimowana, to nie jest dziedzina popularna. Czasem trzeba wielkiej tragedii, jak w przypadku rodziny Beksińskich, żeby nazwisko, znane marszandom na świecie, przebiło się do świadomości szerokiej publiczności i rodaków wielkiego artysty.
Ja oczywiście już dziś cieszę się, bo czyż może być lepszy kąsek dla konsultanta muzycznego, niż bohater muzyk, kompozytor, wykonawca i spektakl, który opowiada nie tylko o nim, ale także o jego muzyce.