Była piękna, słoneczna pogoda, zaczynał się weekend majowy. Wtedy jeszcze nie tak długi jak obecnie, ale korzystne usytuowanie soboty i niedzieli bardzo pomogło. Wiele osób wzięło po kilka dni urlopu i pojechał na działki, wędrówki górskie, rowery, żaglówki… Reszta spędzała każdą wolną chwilę na świeżym powietrzu. Dzieci bawiły się w piaskownicy, na drabinkach, karuzelach czy rowerkach. Wydawało się, że wszystko jest w porządku. Nie było żadnych oznak nadciągającej katastrofy, a później jej obecności. Natomiast przez lata pojawiają się jej skutki, np. duży wzrost zachorowań na tarczycę, który zanotowano w 2014 r. w Polsce jest przez niektórych naukowców wiązany z podaniem dzieciom po tej katastrofie wodnego roztworu jodyny, czyli Płynu Lugola. Badania na ten temat prowadzi jedna z bohaterek filmu Jakuba Pączka.
25 kwietnia personel bloku IV elektrowni atomowej w Czarnobylu miał przeprowadzić testy, z których wykonaniem zwlekano ponad 2 lata, czyli właściwie od uruchomienia reaktora. Jak zwykle budowano na wyścigi i trochę bez zastanowienia, a przede wszystkim sprawdzenia, czy wszystko co założono, jest tak jak powinno. Testy miały odpowiedzieć na pytanie, jak długo w sytuacji awarii, turbiny będą działać siłą rozpędu. Ten czas był potrzebny do uruchomienia silnika spalinowego, który przejmie sterowanie. Przypuszczano, że energia kinetyczna rozpędzonych turbin nie wystarczy do momentu w którym awaryjne zasilanie osiągnie pełną moc. Przerwy w zasilaniu zdarzały się w ZSRR często, czyli niepokój był uzasadniony. Przypuszczano, ale mimo to podłączano kolejne identycznie skonfigurowane bloki, a elektrownia działała już wiele lat. Nie sprawdzono, bo nie było awarii i nie było okazji. Dziś wiadomo, że konstrukcja reaktora była wadliwa. Miał służyć zarówno do produkcji prądu jak i plutonu dla wojska i niczego nie robił do końca dobrze. Już w trakcie działania elektrowni robiono różne pomiary laboratoryjne. Wynikało z nich, że w pewnych warunkach tego typu reaktor może zachować się w sposób nieprzewidywalny i np. w razie awarii jego moc samorzutnie urośnie. Tego nie wiedzieli eksperymentatorzy, bo były to badania ściśle tajne, a więc zarówno oni jak i test byli źle przygotowani. Procedury awaryjne według których działano, zawierały mnóstwo błędów, ale ich także ich nikt wcześniej nie testował. Dodatkowo splot wydarzeń okazał się wyjątkowo niekorzystny.
W elektrowni w Smoleńsku była awaria, brakowało prądu i nie można było wyłączyć IV bloku rano, tak jak planowano. Ok. 23.00 uzyskano taką zgodę, chociaż to najgorsza pora na wszelkie eksperymenty. Do testu była przygotowana pierwsza zmiana, natomiast po jednej godzinie badania przejęła zmiana nocna, mniej doświadczona. Zmęczeni wielogodzinnym oczekiwaniem byli eksperymentatorzy. Przy redukowaniu mocy reaktora popełniono błąd, zdestabilizowano go, a ponieważ wcześniej wyłączono automatyczny system bezpieczeństwa, żeby nie zakłócał badań, reaktor zamiast się wyłączyć, działał dalej, co uruchomiło reakcję łańcuchową. Wzrost temperatury i mocy reaktora nastąpił lawinowo i o godzinie 1.24 (a więc już 26.04) wybuchła para wodna z powodu ogromnego ciśnienia jakie powstało. Została zerwana osłona reaktora i doszło do nieplanowanych reakcji chemicznych. Ok. 2.00 wybuchła mieszanka tlenu i wodoru. Do reaktora dostało się powietrze i zaczęły płonąć rozgrzane do 3 tys. stopni bloki z grafitu. Pożar trwał 9 dni, do atmosfery cały czas przedostawały się izotopy promieniotwórcze, a chmury przenosiły je po całym świecie.
Stężenie promieniowania, w pobliżu reaktora wielokrotnie przekroczyło śmiertelną dla człowieka dawkę już w pierwszych minutach. W elektrowni były 134 osoby i 28 z nich zmarło od razu lub wkrótce, a w ciągu kolejnych lat jeszcze kilkanaście. Akcję ratunkową prowadzono bez zabezpieczeń, więc niczego nieświadomi strażacy, żołnierze, piloci i górnicy zostali napromieniowani. Resztki reaktora udało się zneutralizować po 10 dniach. Potem długo zabezpieczano cały teren. Pracowało przy tym w sumie 600 tys. osób, a niektóre źródła mówią o 800 tys. ludzi. Całość pozostaje w betonowym bunkrze, zwanym sarkofagiem.
Trudno powiedzieć ile osób w samej elektrowni i okolicy ucierpiało z powodu napromieniowania, oparzeń, katastrof budowlanych itp. Związek Czarnobyla ocenia, że 60 tys. osób likwidujących elektrownię już nie żyje, a 165 tys. jest niepełnosprawnych. Z powodu katastrofy 10 tys. ludzi zachorowało na raka tarczycy i dotyczy to głównie dzieci z okolic Czarnobyla, a można spodziewać się ok. 50 tys. następnych przypadków, bo choroby tarczycy rozwijają się wolno. Zdiagnozowano 10 tys. zdeformowanych płodów i ok. 5 tys. przypadków śmierci, wśród niemowląt. Status poszkodowanych z powodu Czarnobyla ma 1 mln dzieci i 2 mln dorosłych. Otrzymują od państwa (teraz trzech państw) renty. Obecnie twierdzi się, że są to liczby przesadzone, a skutki katastrofy w Czarnobylu, były znacznie mniejsze, ale są opracowania mówiące nawet o 100 tys. ofiar i ciałach zmarłych zakopywanych w pośpiechu w okolicach elektrowni, chociaż nie ma na to żadnych dowodów. Są natomiast dowody, że nie zwiększyła się zachorowalność na białaczkę i inne nowotwory, oczywiście z wyjątkiem tarczycy. Nie stwierdza się też chorób dziedzicznych. Panika była tak duża, że kobiety w całej Europie, masowo usuwały ciąże. Katastrofa została zakwalifikowana jako 7, najwyższy stopień zagrożenia jądrowego. Taki sam stopień osiągnęła katastrofa w Fukushimie, ale ta czarnobylska jest określana jako większa, ze względu na skutki, źle prowadzoną akcję ratowniczą i skandaliczna akcję informacyjną.
Informację o katastrofie próbowano po prostu ukryć, licząc że nikt tego nie zauważy. Naraziło to ludność na dodatkowe zagrożenia i podkopała zaufanie do elektrowni jądrowych. Wiatr pędził chmury i większe promieniowanie, chociaż z opóźnieniem, notowały stacje pomiaru skażeń w sąsiednich krajach. Pierwsi alarm podnieśli Szwedzi. Nad ranem 28.04 w Mikołajkach stwierdzono pół miliona razy większą aktywność izotopów niż normalnie. Stężenie było większe, niż wewnątrz reaktora w Świerku. Rosjanie zaprzeczali, u nich nic się nie stało. Brak wiadomości sprzyjał domysłom i panice. Podejrzewano eksplozję atomową, ale z badań wynikło, że w którejś elektrowni atomowej był pożar. O 10.00 ogłoszono w Polsce alarm radiologiczny. Szukano źródła. Trybuna Ludu napisała o francuskiej próbie atomowej na Atolu Mururoa. O 18.00, 28.04 BBC podało, że chodzi o Czarnobyl, ale Rosjanie nie udzielali informacji i nie było wiadomo, jak duży jest rozmiar tragedii. 29.04 Biuro polityczne KC PZPR, po całonocnych obradach, podjęło decyzję o podaniu dzieciom do 17 roku życia Płynu Lugola i akcję tę prowadzono przez ten i kolejny dzień. Był to jedyny przypadek, gdy zadziałano niezgodnie z wytycznymi z Moskwy. Staliśmy z dziećmi w długich kolejkach przed przychodniami zdrowia. Nikt nie pomyślał, że przede wszystkim powinniśmy siedzieć w domu i nie otwierać okien. Podano też do publicznej wiadomości wiadomość o awarii. Niezastąpiona Trybuna, 30.04 napisała o pewnym wycieku substancji radioaktywnych. Dalej nie bardzo było wiadomo co się stało. Dziś uważa się, że podawanie płynu było zbyteczne, a nawet szkodliwe. Inni sądzą, że należało go podać, ale wcześniej, a tak był nieskuteczny lub mniej skuteczny. Brak wiadomości nie pozwalał na racjonalne ocenienie zagrożenia i prowadzenia właściwego dla sytuacji postępowania.
Wstrzymano wypas bydła, zakazano jedzenia świeżych owoców i grzybów, picia deszczówki, nakazano spożywanie mleka w proszku i mleka skondensowanego. Wkrótce jednak, zaczęto sprawę oficjalnie bagatelizować. Nie zamknięto szkół, dzieci bawiły się na powietrzu, zalecano dokładniejsze mycie owoców, ale nie zabraniano ich spożywać, nie polewano wodą ulic. Odbyły się pochody 1 majowe, a w Kijowie Wyścig pokoju. Wyrażano ubolewanie, że z powodu wrogiej propagandy, zabrakło reprezentacji niektórych krajów. Katastrofa miała wymiar ogólnoświatowy i szacuje się że podwyższoną dawkę promieniowania przyjęło 600 tys. osób na świecie. Z tego 4 tys. osób zachorowało na nowotwory i kolejne 4 tys. na raka i inne choroby tarczycy.
Od kilku lat strefa wokół Elektrowni Czarnobylskiej jest otwarta dla turystów. Po otrzymaniu przepustki, pod opieką przewodnika można ją zwiedzać. Wybudowano nowy sarkofag, który ma przykrywać zrujnowany IV blok wraz ze starym sarkofagiem, stawianym ponad 30 lat temu. Konstrukcja była w coraz gorszym stanie, pękała i groziła uwolnieniem zanieczyszczeń. Od 2000 r. elektrownia już nie działa, a nowy sarkofag ma przykryć także znaczną część innych bloków. Według zapewnień wytrzyma 100 lat, ale na razie miał być gotów już ponad 10 lat temu. Te zdjęcia także oglądamy w początkowej sekwencji, a potem w finale filmu. Zarówno teren zrujnowanej elektrowni, jak i wymarłe miasto, a jednocześnie bujna, dzika przyroda, robią ogromne wrażenie.
Tytułowa Reakcja łańcuchowa, to przenośnia, która odnosi się do splotów wydarzeń, w jakie uwikłani są kolejni pojawiający się w filmie bohaterowie. Film jest ciekawy, oryginalny. Muzykę ilustracyjną skomponował do filmu zespół MUCHY, dobrze znany od lat bywalcom Jarocina. Dyrektorem artystycznym festiwalu jest własnie lider MUCH – Michał Wiraszko. W filmie pojawiają się też piosenki zespołu, jego członków, obecnych i byłych. Mamy nadzieję na płytę wydaną przez Wytwórnię Uniwersal, która będzie promowała nasz film i uświetni jubileusz zespołu. Dokładnie 10 lat temu Polskie Radio wydało pierwszą płytę MUCH – Terroromans. Muzykę nagrał Marcin Bors.