Ja z podróży

You are currently viewing Ja z podróży

…ja z podróży, ja z podróży,

walizki moje pełne snów,

dziś puste są.

Kto powróży, kto powróży,

kto powie, gdzie mój będzie dom,

będzie dom.


Śpiewała Maryla Rodowicz, słowami Agnieszki Osieckiej. To mało znana piosenka, o nieoczywistej formie i melodii, ułożonej zresztą, co rzadko się zdarza, przez samą Marylę. Piosenka wczesna i kojarzona z ruchem hippisów końca lat 60., bardzo smutna, samotna, za to bardzo „Osiecka”.

 
Czytam teraz pamiętniki Agnieszki Osieckiej. Poetka pisała je przez całe życie, począwszy chyba od świąt, w które pod choinkę dostała notes. Miała wtedy 14 lat. To wspaniała literatura, nawet ta pisana przez kilkunastoletniego podlotka. Pisze dużo, zamieszcza fragmenty czytanych lektur (no chyba współczesne nastolatki nie udźwignęły by ani ciężaru merytorycznego, ani objętości tych lektur) i swoje pierwsze próby literackie.


Nastoletnia Agnieszka jest w ciągłym ruchu. Pływa, gra w siatkówkę, chodzi na potańcówki, bierze udział w zawodach. Podróżuje po Polsce razem z grupą sportowców, także z ojcem. Bywa w Krakowie, nad morzem, w Karkonoszach. Biega do teatru i kina. Do tego harcerstwo, ZMP i nauka czterech języków. Przychodzi jej to bez trudności. Także w szkole dobrze się uczy. Pełno jest w jej pamiętnikach tęsknoty, ucieczki, potrzeby otaczania się ludźmi, poszukiwania akceptacji. O tę akceptację nie jest łatwo. 


Jej dom jest inny niż panienek z Saskiej Kępy. Matka pół Wołoszka, pól Serbka, ojciec wychowany w Wiedniu przez macochę, śpiewaczkę wiedeńskiej opery, szybko rozpoczyna samodzielne życie we Lwowie i wiele podróżuje po Europie. Jest cenionym pianistą, akompaniatorem aranżerem, kompozytorem. Mówi z wyraźnym obcym akcentem. Dom jest dostatni, ale też owiany atmosferą skandalu, przez wieloletni romans ojca, który w końcu i tak opuszcza rodzinę.


Uczy córkę samodzielnego myślenia, swobody w sądach i odwagi w wypowiadaniu myśli. Sam nie jest stabilny emocjonalnie, z jednej strony kochający i zabiegający aby zapewnić jej wszystko, z drugiej wywołujący nagłe i niespodziewane awantury. Doprowadza tym, jak mówiła sama poetka, do rozstroju myślowego. W pamiętnikach próbuje uporządkować te swoje myśli. Rozpamiętuje wydarzenia, zastanawia się, komentuje. Chwilami jest podlotkiem, a chwilami dorosłą ponad miarę osobą. To lata wojny, tułaczka, a potem sytuacja domowa. Ojciec, który odchodzi do kochanki, pozostawiając matkę bezradną i nie znajdującą dla siebie innego miejsca w życiu. Trzepoczący się barwny motyl. 


To określenie samej poetki, świetnie opisuje jej stosunek do świata, zmienność decyzji, poglądów i nastrojów, a jednocześnie szczerość i ufność, która wielokrotnie została wykorzystana. Bezkompromisowe wypowiedzi, brak dyscypliny, wreszcie odmowa uczęszczania na religię. Piękny i wrażliwy, a może nadwrażliwy, człowiek. Dlatego teksty Agnieszki Osieckiej w piosenkach są tak wyjątkowe. To czysta poezja, a już w pierwszych próbach pamiętnikarskich pojawiają się ciekawe porównania, skojarzenia i taka czarowna aura, która ją samą otacza. Napisała ponad 2 tys. piosenek. Wydaje się to aż niemożliwe.


Studiuje dziennikarstwo, potem wydział reżyserii PWSTiF w Łodzi. Współpracuje z STS, Polskim Radiem (radiowe studio piosenki).  Ma koleżanki i przyjaciółki od serca, ale zmieniają się szybko. Więcej czasu spędza z chłopcami i oni niezwykle interesują się dziewczyną inną niż wszystkie. Wśród wybrańców Agnieszki Osieckiej są ludzie wybitni i wyjątkowi. Marek Hłasko, Wojciech Frykowski (przyjaciel Romana Polańskiego, który zginął zamordowany razem z jego żoną Sharon Tate przez bandę Mansona), dziennikarz Daniel Passent, współtwórca Kabaretu Starszych Panów – Jeremi Przybora. 


Ten ostatni związek pięknie przedstawia ich wydana kilka lat temu korespondencja Listy na wyczerpanym papierze. Z Przyborą należy kojarzyć telewizyjną audycję Listy śpiewające, a przede wszystkim piękne piosenki Adama Sławińskiego, do tekstów które wtedy pisała Agnieszka Osiecka (Na całych jeziorach TyDookoła noc się stała). Te związki młodzieńcze i dorosłe rozpadają się i pewnie jednym z powodów jest trzepotanie się i zmienność samej poetki (Bo ja jestem, proszę pana, na zakręcie). Bo ona musiała uciekać (Uciekaj moje serceKróliczek). Była w ciągłej podróży (Ballada wagonowaJa w podróży).


Dla nielicznych podróże są celem życia. Podziwiamy wielkich odkrywców i podróżników. Z zapartym tchem słuchamy ich opowieści. Albo i nie. Mam przynajmniej kilka takich podróżujących koleżanek. Są zamożne, życie przeżyły w luksusie. Zabijają nudę, wypełniają pseudo działaniem bezczynność i samotność. Wielomiesięczne rejsy transatlantykiem, podróże statkiem po długich i szerokich rzekach. A potem opowieści o znakomitej kuchni, eleganckich kelnerach, wytwornym towarzystwie. Ktoś kiedyś powiedział, że tacy ludzie pasożytują na innych, z siebie nic nie dając. Są światłem odbitym.


To także single (i singielki), którzy biegają po domach znajomych, pogadać, posiedzieć przy winie, zjeść wspólny obiad czy kolację, a potem zniknąć naładowawszy akumulatory zgiełkiem i gwarem, nie zawsze rozumiejąc, że tryb życia wielu innych osób jest całkiem odmienny. Oni mają często wokół siebie ciągły gwar i ruch, a wtedy we własnym domu, najbardziej potrzebują ciszy i spokoju. Ja często nawet w samochodzie, wracając do domu nie słucham radia, a w domu zaszywam się w mysią dziurę z książką.


Mam też innych znajomych. Podróżują co rok, dawkując sobie przyjemności w 2-3 tygodniowych, a czasem tylko tygodniowych dawkach. Chiny – na miejscu pociągiem salonką, który przemieszcza się nocami, a w dzień jest czas na zwiedzanie i atrakcje, Egipt oczywiście z pływaniem po Nilu, Maroko, Tunezja, oczywiście z wyprawą na pustynię, podróż autokarowa po Hiszpanii, Włoszech, Norwegii…. czasem z namiotami, czasem z noclegiem w hotelach. Nie zazdroszczę im, bo takie podróże mnie przerażają, czyli mam to z głowy.


Tak przez wiele lat, oglądała świat na emeryturze, moja mama. Jej wrażenia były zawsze bogate, udokumentowane zdjęciami, prospektami. Była geografem, klimatologiem, naukowcem i to była jej pasja, którą dopiero na emeryturze mogła realizować. Kiedy była już chora i podróże musiała zarzucić, zawsze wspominała co jeszcze chciałaby zobaczyć. Nie udała się podróż po Wielkiej Brytanii, bo zabrakło chętnych. Za to znalazłam wspaniałą autokarową podróż po Turcji i takie było jej pożegnanie z podróżami.


Tak podróżuje moja szwedzka przyjaciółka, która na emeryturze, mogła swoje hobby wreszcie naprawdę rozwinąć. Potem spisuje wrażenia, a my z przyjemnością je czytamy. Rok temu wydała nawet super książkę Szczecinianka na walizkach. Chociaż niemal wszystkie opowieści w niej zawarte słyszałam już wcześniej, do książki zasiadłam z nowym zapałem i było tyle ciekawych rzeczy, o których nie wiedziałam. A może zapomniałam? Warto było czytać. Pisze teraz następną, a ja czasem dostaję kawałki rozdziałów do poczytania. Oczywiście czekam na całość i już się na nią cieszę.


Dla większości ludzi podróż to synonim wakacji, egzotyki, wolności, przygody. Bo podróż to najczęściej element wyczekiwanego urlopu. Ja niestety ze względu na stan zdrowia nigdzie daleko już wybrać się nie mogę. Wybieram się blisko, ale i tam zawsze są ciekawe wrażenia i coś co można z radością zobaczyć. Dla mnie podróże to także praca. Nie jako cel, ale jako środek do jej wykonywania. Czy dużo podróżuję? Na to pytanie zwykłam odpowiadać teraz już mniej i nie wiem, czy to wyjaśnienie, czy próba przekonania samej siebie, albo nadzieja, że tak właśnie będzie. 


No nie. Podróżuję mniej, bo minęły czasy, gdy poza domem spędzałam 4-5 miesięcy w roku, a samochodem przejeżdżałam po 2,5 tys. km miesięcznie, co nie wykluczało innych środków transportu. Takie życie gwarantuje praca w filmie, telewizji i mediach. Z boku wygląda to super. Nieustające wakacje i to jeszcze na koszt klienta. Rzeczywiście widziałam więcej niż przeciętny zjadacz chleba, bo trudno pracować 24 na dobę, trochę trzeba spać, a trochę odpoczywać, a więc oglądać świat, który nagle pojawia się w naszym najbliższym otoczeniu. 


To życie w biegu, zawsze wśród ludzi i chaos, który mnie otacza. Mam okazałą kolekcję toreb podróżnych i walizek na każdą okazję i częściej ich używam niż wieczorowej torebki, podobnie jak osoby uczestniczące w światowym życiu prędzej znajdą w szafie suknię bez pleców czy smoking, niż T-shirt i tenisówki. Ale to także dni spędzone z dala od domu, życie w hotelach i permanentna prowizorka, która na dłuższą metę nuży. Czasem wydaje mi się, że większość potrzebnych mi na co dzień rzeczy wożę w samochodzie. 


Kiedyś Waldemar Milewicz na pytanie o urlop odpowiedział. – Ja swoje wypodróżowuję w pracy. Urlop to cichy kąt, działka i miejsce, z którego mogę nie ruszać się nawet przez dwa tygodnie. Bardzo go wtedy rozumiałam. Czytałam ten wywiad w momencie, gdy po raz 10 w ciągu roku samolot ze mną na pokładzie startował w kierunku Paryża. Czekało mnie kilka intensywnych dni i powrót. Najlepiej zwiedzone przeze mnie miejsce na Ziemi – lotnisko Charles de Gaulle 2, ze szczególnym uwzględnieniem odprawy warunkowej. Ale to już przeszłość.


Przed intensywnym podróżowaniem z namiotem i zwiedzaniem wszystkiego po drodze, często protestował mój tata, który pracując jako kierownik nadzoru w Hucie Warszawa, dziennie robił rowerem, a czasem i pieszo po 20 km. Niedziela, urlop, to był czas, kiedy chciał trochę posiedzieć w jednym miejscu i bez pośpiechu. Dlatego rodzice kupili działkę nad Narwią i to było jego letnisko, a także ukochane i do dziś wspominane wakacje moich dzieci z dziadkiem.


Oni zresztą należą już do innego pokolenia. Wiedzą, że świat stoi otworem i nie znają czasów, kiedy było inaczej. Rozdzielają wakacje na część oglądania i część odpoczywania, delektowania się swobodą, chwilę wytchnienia. Trochę bardziej są podobni do angielskich lordów podróżników, niż do zapracowanej japońskiej wycieczki. Całe lata Polacy, którym udało się gdzieś wyjechać byli tak samo pilni. Pamiętam, jak w mediolańskiej La scali, zameldowałam się na zwiedzanie w niedzielę przed Japończykami. To było samozaparcie.


Tak. Zdecydowanie mniej podróżuję służbowo. Bardzo mnie to cieszy. Dlatego częściej wybieram się w podróże prywatne, ale teraz są już poznawczo-wypoczynkowe. Chociaż z reguły także są krótkie. Nie mniej potrzebuje chociaż 5 dni, no, tygodnia, żeby oderwać się mentalnie od problemów i wypocząć. Ideałem jest 10 dni, a najlepiej marzenie: dwa tygodnie.

 
Nauczyłam się od własnych dzieci. Nie zwiedzam intensywnie. Odpoczywam, delektuję wolnością i powolnie płynącym czasem. Fajna knajpka z ładnym widokiem. Podróż stateczkiem do zabytkowej osady. Jakieś muzeum, spektakl teatralny, rewia, jarmark. Ot, inny balkon czy taras, kolorowy drink i trochę inny widok z okna, nawet wtedy, gdy w głowie dalej walczą różne artystyczne pomysły i problemy. 


No i najważniejsze. Właśnie sobie wyjeżdżam. Broń Boże, nie na narty. Na spokojne, dawkowane ostrożnie, atrakcje i spacery po Szwecji.