Bywają choroby przewlekłe, bywają też nieuleczalne

You are currently viewing Bywają choroby przewlekłe, bywają też nieuleczalne

Arturo Toscanini, bohater najsłynniejszego, w dodatku zakończonego dożywotnim sukcesem, nagłego zastępstwa, czuwał (patronował) nade mną przez całe wakacje 1976 r., jesień i następną zimę, aż do skutku. Tuż po powrocie ze Szwecji, dopadła mnie, i to na dobre, kariera. Okazało się, że nestorka polskich operatorów dźwięku, Halina Paszkowska (żona Mariana Turskiego z Polityki, twórcy Muzeum Polin), która dotychczas pracowała raczej sama, znowu potrzebuje pomocy. Po moich wyczynach majowo-czerwcowych, kiedy zastąpiłam ją na planie (w sposób nagły i skuteczny), w filmie dokumentalnym Kazimierza Karabasza Dwie, nie wyobraża sobie innego asystenta. 


Tym razem miałyśmy okazję się wreszcie poznać (!!!), nasza współpraca potrwała dłużej, a zważywszy inne okoliczności przyrody i życiowe meandry, to nigdy jej nie zakończyłyśmy, chociaż wielokrotnie zmieniał się tej współpracy charakter. Byłam jej asystentką, opracowywałam i montowałam dźwięk do filmów, których była operatorem (Ślady, reż. Andrzej Brzozowski). Później razem pracowałyśmy przy opracowaniach polskich wersji językowych filmów przeznaczonych dla środowisk żydowskich. W ostatnich kilku latach współpracowałam z Marianem Turskim. Moja firma wykonuje zlecenia dla Muzeum (audiodeskrypcja wystawy głównej), ale także opracowuje i przygotowuje dźwięk do filmów, których jest on bohaterem lub jedną z występujących osób (Mój najszczęśliwszy dzieńDziennik Sierakowiaka, oba reż. Michał Bukojemski).


Pani Halina zmarła w marcu 2017 r. i ciągle wydaje mi się, że zaraz się spotkamy, zadzwoni, albo gdy ja zadzwonię to odbierze ode mnie telefon. Drobna, ruchliwa, zawsze mocno w swoją pracę zaangażowana. Kiedy nogi zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa, po prostu przerzuciła się na nordic walkinkg. Dla przyjaciół Halusia. Właścicielka pierwszej Nagry, jaka pojawiła się na planie polskiego filmu (magnetofon był prywatny, otrzymany w rozliczeniu za udział w zagranicznej produkcji). Dopiero w 1963 r. Nagry zakupiono dla Wytwórni Filmowych. 


Opowiadał o tym zjawisku Kazimierz Karabasz na zajęciach, które z nami prowadził w czasie studiów, bo cud wydarzył się w trakcie realizacji jego filmu Węzeł (1961), który kręcono w bardzo trudnych warunkach, na stacji towarowej PKP Tarnowskie góry. Nagra oznaczała rewolucję i możliwości realizacyjne, o jakich wcześnie nawet nie marzył. Nagrano wywiady i znakomite materiały 100%, bo dźwiękowiec z małym magnetofonem mógł wejść w miejsca, w które dźwiękowa ciężarówka Lublin nie miała szansy dojechać.


Pani Halina była rówieśnicą mojej nieżyjącej już Mamy. Ja jestem w wieku córki państwa Turskich, a więc trochę tak na początku wyglądała nasza relacja, a może przyzwyczaiłam się i tak wyglądała już zawsze, bo nigdy nie przestałam być jej Małgosią. Ona uczyła mnie tajników zawodu, kiedy stawiałam pierwsze kroki. Ja pokazywałam jej, już wtedy emerytce, nowe technologie, które były dla dźwięku kolejnymi przełomami (na miarę Nagry). Nigdy nie przestała się interesować technicznymi nowinkami. Była wiecznie młoda duchem i sposobem widzenia świata.


W powakacyjnym ferworze wylądowałam na planie telewizyjnego filmu fabularnego Ostatnie okrążenie (reż. Krzysztof Rogulski, 1977). Po tym co przeszłam na planie filmu dokumentalnego, moje zadanie było dziecinnie proste. Kamera 35 mm była blimpem (specjalna osłona, która powoduje, że kamera jest wielkości krowy i jest nieruchawa oraz ciężka), a więc jakiekolwiek z nią manipulacje robiły tyle zamieszania, że mogłam się przygotować do realizacji dźwięku, sto razy. Podobno sprawiałam wrażenie przygotowanej zawodowo, opanowanej i pewnej tego co robię. 


Taką moją charakterystykę przekazała Jerzemu Blaszyńskiemu, jego żona – dekorator wnętrz Lala Blaszyńska. Efektów mojej pracy można było posłuchać na projekcjach. To zaowocowało kolejnymi propozycjami z różnych stron, a przede wszystkim Sprawą Gorgonowej (reż. Janusz Majewski. dźwięk Jerzy Blaszyński, Jan Czerwinski, 1977) i moim dyplomem z Reżyserii Dźwięku.


Reżyser Krzysztof Rogulski, okazał się spokojnym, życzliwym i pogodnym człowiekiem. W dodatku mężem mojej koleżanki za studiów Eli Sikory (kompozytorki). Dwa lata później debiutowałam jako operator dźwięku w jego filmie Papa Stamm. Poznałam też wspaniałego operatora obrazu Jacka Prosińskiego. Z oboma panami przyjaźnimy się do dziś i ciągle razem pracujemy. W czasie studiów operatorskich wspomagałam młodego Jaśka Prosińskiego. Todzia Ławnikiewicz operował mikrofonem, były próby przed każdym ujęciem, no i miałam tylko porządnie wszystko nagrać. 


Część zdjęć do filmu była już zrobiona, ale Pani Halina znowu jechała na uciekające zdjęcia do kolejnego dokumentu i teraz trzeba było fabułę dokończyć. W tym przypadku film miał określony czas produkcji, a więc pracowałam już w nim do końca, czyli przez cały montaż i udźwiękowienie i pracowicie się uczyłam, u boku doświadczonego operatora. Teraz nie ma takiej możliwości i każdy startuje od razu od głębokiej wody. Z różnym skutkiem i często ze złymi przyzwyczajeniami na długie lata. 


Ja swoją drogę odbyłam trasą Dżigita, a nie psa, czyli nie po tropach, a na skróty. I bardzo jestem za to wszystkim moim mistrzom (Halinie Paszkowskiej, Janowi Szmańdzie, Janowi Czerwińskiemu, Jerzemu Blaszyńskiemu) wdzięczna. Oczywiście moje zaliczenie 4 roku studiów na reżyserii dźwięku, przesunęło się po raz kolejny, ale do Świąt Bożego Narodzenia, już byłam w 100% studentką 5 roku, chociaż dalej bardziej korespondencyjną (zaoczną) niż stacjonarną. Za to z coraz większym dorobkiem. Tak niestety było już do końca. Niestety, bo przecież studia to także czas zabawy, a mnie życie i kariera zabrały z tego szaleństwa i beztroski, ponad rok.


Okazało się, że zostałam zainfekowana filmem na dobre. Jeszcze przed wakacjami, rozpatrywałam możliwość zostania w Szwecji, na zawsze, lub chociaż na dłuższy czas. Proponowano mi świetną pracę w ciastkarni czy piekarni, a w wakacje miałam zapewniony angaż sprzątaczki w hotelu na dalekiej północy, z widokiem na fiordy, koło podbiegunowe, tęcze oraz polarne zorze. Ale to, co wcześniej było marzeniem, nagle okazało się mniej ważne, przy mirażu jakim mogła stać się praca w filmie. 


Myślałam jeszcze o kolejnych wakacjach, czy wyjeździe za jakiś czas, ale wsiąkłam na dobre i nawet na obronę własnej pracy magisterskiej, przyjechałam prosto ze zdjęć, samochodem służbowym i to z całym sprzętem, którego nie zdążyłam odwieźć do WFDiF.  Następnego dnia rano znów byłam na planie. Przez ten rok pracowałam tak dużo, że dyplom był ostatnim warunkiem, jaki musiałam spełnić, aby stać się asystentem pierwszej kategorii (dziś II operatorem dźwięku), co było przepustką do samodzielnego debiutu.


Film Ostatnie okrążenie opowiada o polskim olimpijczyku, zdobywcy złotego medalu na Igrzyskach w Berlinie, biegaczu, Januszu Kusocińskim, który w czasie wojny zginął z rąk gestapo. Trwa 1 h i była to forma poprzedzająca debiut młodych reżyserów w filmie fabularnym, dziś zapomniana, a szkoda. Pracowałam przy kilku takich wprawkach (Rekord świata, reż. Filip Bajon; Papa Stamm, reż. Krzysztof Rogulski; Grzechy dzieciństwa, reż. Krzysztof Nowak; Cień reż. Andrzej Domalik; Niedzielne igraszkiRośliny trujące, reż. Robert Gliński), a udane początki zapowiadały znanych dziś i cenionych reżyserów. 


Papa Stamm był moim debiutem. Tym razem naszym bohaterem był słynny trener pięściarski i jego wychowankowie. Poznałam wspaniałe postaci polskiego boksu: Józefa Grudnia, Jerzego Kuleja, Leszka Drogosza, Zbigniewa Pierzykowskiego, Kazimierza Paździora, Henryka Kukiera i grającego słynnego Kolkę – Józefa Jaworskiego. No i mogłam się już ubiegać o kolejne samodzielne realizacje. Tak by pewnie było, gdyby nie zawirowania, które za chwilę zawładnęły całkowicie moim życiem, i prywatnym i zawodowym. 


Wesoło było na projekcji gotowego filmu, na której towarzyszył mi przejęty Tata. Zarówno sportowcy, jak i działacze sportowi przychodzili się z nim witać i traktowali jak dobrego znajomego. My byliśmy skonsternowani, ale Tata uprzejmie ze wszystkimi rozmawiał i przedstawiał: moja córka, operator dźwięku. Równie zszokowana była ekipa, bo centrum zainteresowania przeniosło się w nieplanowane rejony. Kim jest towarzyszący Małgosi pan, który wzbudza taką sensację? Ja dygałam grzecznie, komplementowana przez kolejne sportowe gwiazdy. 


Dopiero, kiedy Bohdan Tomaszewski, rozpoczął z Tatą rozmowę o podnoszeniu ciężarów, wszystko stało się jasne. Obiektem prawdziwego zainteresowania środowiska sportowego był mój stryj, Janusz Przedpełski, młodszy brat ojca, międzynarodowy sędzia sportowy i prezydent Federacji Podnoszenia Ciężarów. Rzeczywiście był osobą super ważną i popularną (orędownik walki z dopingiem), a na dodatek podobną do mojego taty (dość oczywiste). Z drugiej strony nie tak podobną, żeby obu panów pomylić, ale sytuacja i kontekst projekcji zrobiły swoje. Sprawa się wyjaśniła, wszyscy pośmieli się wspólnie i w hierarchii ważności wrócili na swoje miejsce, czyli ja do ciemnego konta debiutantki. 


Nie mniej w sposób zupełnie nieoczekiwanie udało mi się przy tej okazji wylansować. Zostałam dobrze zapamiętana z imienia i nazwiska, przypisana do sportowej rodziny i wykonywanego zawodu i to przez wiele ważnych w sportowym świecie osób. Kto zapamiętał niedokładnie, dzwonił do mojego stryja i tu uzyskiwał telefon. Przez lata (aż do likwidacji) byłam potem głównym oprawcą dźwiękowym Wytwórni Sportfilm, specjalistą od najbardziej egzotycznych dyscyplin: hokej na trawie, trymowanie różnych typów żaglówek, wiązanie węzłów żeglarskich, wspinaczka wysokogórska, a także penetracja jaskiń, wiosłowanie kanadyjką. Nie ma jak poczta pantoflowa i szeptana informacja.


A wracając do godzinnych filmów fabularnych dla telewizji, z zainteresowaniem obserwuję, już trzeci rok z rzędu, powstające w WFDiF, dzięki NINA, spektakle teatru telewizji o wspólnym tytule TEATROTEKA. Zarówno scenariusze, jak i ich realizacja to namiastka takiej wprawki. Uczestniczę w ich powstawaniu i z radością wspieram młodych twórców swoją wiedzą i doświadczeniem w dziedzinie muzyki filmowej.