Serialu Dom miłe początki

You are currently viewing Serialu Dom miłe początki

Do serialu Dom trafiłam już na początku okresu przygotowawczego do zdjęć, jako asystent operatora dźwięku, a właściwie raczej jako taka siła dźwiękowa. Na tym etapie nie było wiadomo, czy będę pracować dalej oraz kto będzie głównym operatorem (ostatecznie w pierwszej serii asystowałam Danusi Zankowskiej, a w trakcie zdjęć zmienił mnie Krzysztof Wrzeszcz). Serial miał 7 odcinków, półtoragodzinnych i obejmował czasy od wojny do końca lat 50. XX w.


Kiedyś okresy przygotowawcze były dłuższe i starano się rzeczywiście film przed zdjęciami jak najlepiej przygotować, a więc pracowałam już pod koniec lata, lub na jesieni 1978 r. Odbywały się zdjęcia próbne połączone z próbami charakteryzacji i kostiumów. Obsada była bardzo liczna i różnorodna wiekowo, a najwięcej problemów sprawiało znalezienie odpowiednich odtwórców ról młodych ludzi. Poszukiwania odbywały się wśród absolwentów i studentów szkół aktorskich. 


Wielu z nich znałam, więc moja obecność dodawała im odwagi. Z sukcesem przez zdjęcia próbne przebrnęła Joasia Pacuła, z którą pracowałam przy filmie Zielona miłość (reż. S. Jędryka, 1978) i Joasia Szczepkowska, która grała w Con amore (reż. J. Batory, 1976), gdzie byłam na praktykach. Do roli Łukasza Zbrożnego wybrano Krzysia Kołbasiuka, którego z kolei znałam z Dziekanki, akademika szkół artystycznych. Był mężem Doroty Stalińskiej i był to związek krótki, burzliwy oraz barwny, a więc znali ich wszyscy, nie tylko mieszkańcy, ale także, tak jak ja, goście. 


Do tej pory wspominam zdjęcia próbne, na których pojawiła się Jolanta Żółtowska. Biedna, miała starszą siostrę aktorkę, a więc co chwila ktoś wyrażał żal, że to nie Pani Joanna, Joanna czy Joasia, lub chociaż zdziwienie: to was jest dwie? Młoda aktorka była tym zdeprymowana, rozdygotana, spocona, a na twarzy pojawiały jej się czerwone plamy. Bardzo jej kibicowałam. Grała dobrze, świetnie wyglądała w kostiumach i charakteryzacji, nawet w tej z prawie łysą po tyfusie głową. Stanowili piękna parę z serialowym Łukaszem, a miało się okazać, że staną się taką parą i w życiu prawdziwym. 


To były także role ich życia, bo żadne nie zdobyło wielkiej popularności na srebrnym ekranie, chociaż oboje grali, a Jola nadal gra dużo, ale głównie w serialach. Krzysztof Kołbasiuk zagrał główną rolę w filmie Włodka Gołaszewskiego Dłużnicy śmierci (1985), ale film chociaż ciekawy, przeszedł bez echa (muz. W. Nahorny). Pochłonął ich teatr. Oboje zajęli się dubbingiem, a Krzyś znakomicie radził sobie jako dubbingowy reżyser (chociaż nic o tym nie wiadomo w serwisie www.filmpolski.pl). Pracował też jako lektor i był znakomity. Jola prowadziła dom i zajmowała się wychowaniem syna.


Opiekowała się też chorym na cukrzycę mężem. Cukrzyca pustoszyła jego organizm, a jego dostatnia postura, jako księcia Józefa Poniatowskiego w Panu Tadeuszu (reż. A. Wajda, 1999) nie była niestety objawem zdrowia. Później z kolei bardzo schudł i przedwcześnie odszedł w 2006 r.


Spotkałyśmy się z Jolą i chwilę mogłyśmy porozmawiać, właśnie na nagraniach dubbingu, w moim studio, kiedy przyniosła mu z domu zapas specjalistycznego jedzenia. Syn był już wtedy w liceum, podobnie jak moja córka, która urodziła się w trakcie zdjęć do pierwszej części serialu. 


Krzysztof reżyserował u mnie dubbing kanadyjskiego serialu Pracusiowo (produkcja Studio Kalejdoskop). To były tylko odcinki pilotażowe i niestety dalej serii nie kontynuowano, a szkoda. Był to pomysł wychowawczy i edukacyjny dla kilku grup wiekowych, czyli kilka odrębnych seriali uczących co to pieniądze, poczta, jak działa telewizor, skąd się bierze prąd, jak skorzystać z pomocy policjanta, jak zadzwonić po pomoc itp. A fabułę uzupełniały piosenki. Podobne seriale oglądałam potem z wnukiem w Szwecji. Bardzo podobała mi się taka formuła i szkoda, że w Polsce nie jest kultywowana. Do tego nurtu należą Muminki i Teletubisie. Kilka lat temu próbowano takie formy przygotować w łódzkim Semaforze, ale pomysł upadł. A szkoda, bo przynajmniej w kilka osób pracowaliśmy nad scenariuszami takich mini filmików o muzyce, instrumentach muzycznych, dźwięku i efektach dźwiękowych, które nas otaczają i należą do konkretnych przedmiotów, z jakich korzystamy (zegar, telefon, pociąg, samolot).


Dubbing nagrywały dzieci, a więc na szerokim korytarzu Wytwórni Czołówka, tuż koło studio, powstał oddział szkolno-przedszkolny, prowadzony przez dziewczyny z naszego biura, bo z dziećmi były mamy, a często i rodzeństwo. Rozstawiłyśmy na korytarzu stoły, przygotowałyśmy kartki, bloki, farby, kredki i gry planszowe. Mamy produkowały kanapki, były też soki i słodycze. Jednocześnie w studio trwała wytężona praca. Były osoby odpowiedzialne za przygotowanie piosenek, tekstów i generalnie pracę z dziećmi. Machina działała wspaniale. 


Oczywiście najpierw wybieraliśmy dzieci w castingach, czyli były nagrania próbne, sprawdzanie umiejętności wokalnych i aktorskich, a więc zabawa trwała długo. Krzysztof wspaniale panował nad tym żywiołem. Na długie lata w studio pozostał mi wyprodukowany wtedy, na potrzeby nagrań mebel. Krzesło biurowe ze skróconymi o 15 cm nogami. Jedna z dziewczynek, świetnie śpiewająca, była tak drobniutka, że inaczej nie mogliśmy nagrywać z jej udziałem chórków. Tak przepracowaliśmy kilka weekendów.


Krzysztof Kołbasiuk okazał się też być znakomitym lektorem w filmach dokumentalnych. Chociaż początki był bardzo kostropate. Debiutowaliśmy razem u Jerzego Makarczyńskiego. Czytał komentarz do filmu Warszawa Bolesława Prusa (1980). Film miał godzinę, a nagranie zajęło nam sześć godzin. Czytał pięknie, ale często się mylił, a więc aparatura stawiała opór. Ludzie też, ale nie nasz kochany reżyser, który stwierdził:  On będzie lepszy niż Rosołowski (lektor, który czytał Dziennik telewizyjny i Polską Kronikę Filmową); i ogłosił, że z żelazną konsekwencją wypromował zdolnego, młodego człowieka. 


Miał dobrą rękę. Wtedy twierdził też, że ja będę drugim Maksymiukiem. Może nie komponuję i nie dyryguję, ale od tamtej pory zajmuję się opracowaniami dźwiękowymi filmów i generalnie muzyką filmową. W kolejnych filmach, z udziałem Krzysztofa, było równie pięknie, ale co raz szybciej i sprawniej. Kiedy realizowałam dźwięk do serialu Misjonarze (1993, reż. W. Gołaszewski, S. Truszczyński), nagranie 30 minutowego filmu, nie zajmowało nawet godziny. I niezmiennie czytał znakomicie.


Pewnego razu czas studia nałożył się na część próby Krzysztofa w Teatrze Dramatycznym, ale obiecał, że sobie z tym poradzi. Jak? Rzeczywiście, wpadł do studia jak bomba i półgodzinny film przeczytał bez przygotowania, ale i bez jednej pomyłki. Świetnie. Wypadł, obiecując, że za dwie godziny wróci i wszystko opowie, a jeżeli coś trzeba to doczyta. A było tak. 


Próbę w teatrze prowadził Jerzy Gruza słynny z tego, że się spóźnia, zapomina, myli sceny i tak było zawsze. Czasem wychodził, niby do toalety, a okazywało się, że wyszedł z teatru i wracał po godzinie, dwóch jak gdyby nigdy nic. Kontynuował przerwaną próbę i dziwił się, że aktorzy są nie na scenie, a w bufecie. A gdzie mieli być, skoro reżyser ulotnił się po angielsku i dobrze wiedziano, że w teatrze go nawet nie ma? Aktorzy się buntowali, bo sytuacja się z małymi modyfikacjami powtarzała, ale przecież premiera, a więc próby prowadzili sami, dyskutowali i korygowali swoją grę w ramach pomocy koleżeńskiej. Z drugiej strony, czy nie lepiej zrobić próbę, a potem rozejść się do innych zajęć. Każdy ma jakieś prywatne obowiązki, a tak wszyscy czekają, a swoje sprawy załatwia tylko pan reżyser.


Aktorzy korzystali też, ze swoich umiejętności zawodowych i odpłacali niesubordynowanemu reżyserowi pięknym za nadobne. Pomagali sobie wzajemnie, bo sytuacja była trudna, a chwilami beznadziejna. Jeżeli ma się etat w teatrze, to jest to zajęcie pierwsze i podstawowe, nie bardzo można się zwalniać czy nie przychodzić na próby. Z drugiej strony reżyser, sam tak postępując, jak postępował, nie bardzo miał argumenty, żeby do kogokolwiek mieć pretensję. Tego dnia również reżyser się spóźnił i to nawet lekko za bardzo. Świetny pretekst, żeby się zdenerwować. 


Uprzedzeni o problemie Krzysztofa koledzy jeszcze zaogniali sytuację. A więc od słowa do słowa, awantura na 14 fajerek i trzasnąwszy drzwiami Krzyś opuścił salę prób. Wrócił po dwóch godzinach i kontynuował próbę od miejsca, w którym byli koledzy i zastępujący go asystent reżysera. W między czasie był w studio i spokojnie nagrał dla nas film. Nawet się nie spocił.