Miejsce mocy

You are currently viewing Miejsce mocy

Miejsca mocy to obszary o pozytywnym promieniowaniu i szczególnej koncentracji energii. Występuje w nich, życiodajna dla człowieka forma wibracji. Takie miejsca mogą być od siebie oddalone o wiele kilometrów, ale łączą je niewidzialne i nieuświadomione przez współczesnego człowieka linie energetyczne. Dzięki tej pozytywnej energii, w miejscach w których się koncentruje, lepiej się czujemy, jesteśmy aktywniejsi, szybciej wypoczywamy, łatwiej regenerują się nasze siły witalne. Podobno uaktywnia się także nasz zmysł intuicji. Ludzie Starej Krwi znacznie intensywniej odczuwali i przewidywali, a dzięki połączeniom energetycznych potrafili się porozumiewać bez słów (telepatycznie). Człowiek współczesny stracił te umiejętności, a o ich istnieniu zapomniał.

Szczególnie popularne są opowieści o miejscach mocy na Podlasiu i przyległych krainach. Pozostało tu wiele pamiątek po Jaćwingach. Wywodzili się z pruskich ludów bałtyjskich i zamieszkiwali tereny między Narwią a Bugiem jeszcze w X i na początku XI w. Ich wierzenia, tradycje i obrzędy były związane z naturą i jej siłami, a niektóre miejsca lub drzewa (dęby zwłaszcza), miały według nich szczególną moc, czyli czakram. Dziś często tam stoją kapliczki. Mówi się o turystyce ezoterycznej. Trasy takich wycieczek obejmują obszary, które emanują specyficzną energią, oddziałującą na człowieka pozytywnie i stymulująco. Podobno można naładować się energią, wyciszyć i poprawić kondycję zdrowotną.

Opowieści o miejscach mocy są związane z ludźmi Starej Krwi, o których tak pięknie pisze Elżbieta Cherezińska w powieściach z cyklu Odrodzone królestwo (Korona śniegu i krwi, Niewidzialna korona, Płomienna korona). W powieściach tych jest wiele wątków historycznych, ale także czysto fabularnych, czy wręcz fantastycznych i taki jest wątek pojawiających się i znikających dziewcząt. Jej leśne panny (Kalina, Dębina, ale i Ostrzyca, która przystała do Półtorakiego), których nie ima się upływ czasu, to kapłanki jaćwieskie (najważniejszą kapłanką była Jaćwież). Były bardzo związane z przyrodą, miały o niej imponującą wiedzę i potrafiły wykorzystywać jej dary do uzdrawiania, ale też do rzucania uroków, pozbawiania zdrowia i życia (Ostrzyca latami pastwi się nad księciem Waldemarem – ma umrzeć 100 razy, bo tylu ludzi Starej krwi spalił w kościele). Jaćwingowie żyli zgodnie z prawami natury, czuli do niej respekt i wiedzieli jak korzystać z jej dobrodziejstw. Nie były to wierzenia jednolite, a więc Cherezińska pokazuje różne ich odmiany. Dzięki swoim powiązaniom ludzie Starej Krwi działali nie tylko na Podlasiu, ale w różnych niedostępnych miejscach na terenie całej słowiańszczyzny, a nawet wśród ludów germańskich, Gryfitów… Przenikali na dwory, byli pożyteczni i usłużni (Borutka, brat Kaliny), ale realizowali też politykę swoich mocodawców.

Tę harmonię zaburzyło nadejście chrześcijaństwa i jego zbrojnych krzewicieli – Krzyżaków. Osady, które nie przyjmowały chrztu były palone, ludzi mordowano lub brano w niewolę. Polowano na leśnych bojowników Boga Trzygłowego (oddziały Półtorakiego – Jarogniewa), próbowano złapać Trzech Starców Siwobrodych, głównych kapłanów religii. To był koniec ery Jaćwingów. Ich pogańskie obrzędy zastąpiono świętami chrześcijańskimi. Tak Noc Kupały (Sobótka) stała się Nocą świętojańską, a Dziady – Dniem zadusznym. Teraz święte miejsca, w których wydarzyły się cuda chrześcijańskie, istnieją obok tych z dawnych czasów. Jedno z nich, oznaczone jako kwatera 495 jest szczególnie zagadkowe i interesujące. Według legendy tu, nieopodal uroczyska, nazywanego Czartowym Błotem, gromadzili się wtajemniczeni, wykorzystując moc kamieni dla powstrzymania złego i wrogów.

Rzeczywiście miejsce jest niezwykłe i podobne zjawiska nie są spotykane nigdzie więcej. Porastają go przedziwnie uformowane, wielostopniowe i pozrastane ze sobą drzewa, które wyglądają, jakby rozsadzała je energia płynącą z głębin Ziemi. Rosną też głogi i dzikie grusze, bo funkcjonowało tu w XIX w. obozowisko pasterzy wypasających bydło. Jest wiele kamieni, ułożonych w przemyślny system. Głazy są różnego kształtu i wielkości, a dodatkowo kolejny system utworzony przez mniejsze kamienie, kryje się pod warstwą próchnicy. Układ kamieni ma zagadkową właściwość powstrzymywania od wejścia do ich kręgu osób szczególnie wrażliwych. Radiesteci potwierdzili podwyższone promieniowanie elektromagnetyczne w tym miejscu. Ustawiwszy się w odpowiednim punkcie, można odczuwać całą gamę wibracji oczyszczających umysł, dających odprężenie, ale także powodujących zachwianie równowagi i oszałamiających.

Miejscem mocy jest Góra Grabarka, najważniejsze sanktuarium prawosławne w Polsce. Co roku przybywają tu tysiące pielgrzymów. Obchodzą cerkiew na kolanach i obmywają nogi w cudownym źródełku, które wytryska u podnóża góry. Ma ono moc uzdrawiania, a zdarzają się także cudowne uleczenia ze śmiertelnych chorób. Na wzgórzu gęsto rozstawiono krzyże. Są wielkie i maleńkie. Są bardzo wiekowe. Na wielu powieszono paciorki i różańce. Niezwykłość miejsca czuje się z daleka. Niektórzy już idąc po schodach ku górze, odczuwają nadzwyczajne uniesienie i zachwyt.

Niedaleko Wasilkowa mieści się Święta Woda. W miejscach mocy często biją takie źródełka. Pod wpływem ruchów skorupy ziemskiej warstwy wodonośne wypiętrzają się, wznosząc ciek wodny ku górze. Wydobywająca się pod ciśnieniem z głębi Ziemi woda jest na energetyzowana i na mineralizowana, co tłumaczy jej zdrowotne właściwości. Pierwsze przekazy o istnieniu cudownego źródła pod Wasilkowem pochodzą z XIII w. W 1951 r. wokół ujęcia zbudowano grotę i umieszczono w niej figurę Matki Boskiej.

Miejsce mocy odkryli też scenarzyści serialu Blondynka, którego filmowa akcja toczy się na Podlasiu. I to w filmowych Kiermusach, całkiem niedaleko Majaków i Widziadeł. Teraz organizujemy tam festyn. Oczywiście natychmiast w oku cyklonu znalazły się nasze bohaterki, a ja zostałam zmuszona do przeczytania kolejnych niesamowitych opowieści, aby sytuację ogarnąć muzycznie. Podobnie jak ja, rozczytywała się scenografia, choreografia, a nawet kostiumy (Daria to nowa postać, zafascynowana tymi wierzeniami). Jak dobrze, że czytuję Cherezińską, bo w ten sposób szok po odkryciu równoległej rzeczywistości był mniejszy. Nasze dziwne kamienne kręgi pojawiły się w lesie pod Pilawą, koło Góry Kalwarii, gdzie wszyscy zjechaliśmy po wertepach i bezdrożach. O północy, gdy po zdjęciach wracaliśmy do domów, las był bardzo tajemniczy i nie zdziwiła bym się, gdyby na drogę wybiegły leśne panny Dębiny, albo partyzanci Półtoraokiego.

Na Podlasiu rozwinęły się modlitwy podobne do hinduskiej mantry/mundry. Ich słowiańska nazwa to Ogma lub Agma. Oznacza moc, żar, energię, życie. Agma to słowo mocy. Uruchamia pozytywną energię. No i sposób przepowiadania cudownych run, był podobny do modlitw tybetańskich mnichów, a więc słowiańskie Szeptuchy, to osoby szepczące monotonną modlitwę. Szamani i uzdrowicielki używali wibracji zaklętej w Agmach do dostrajania wewnętrznych wibracji człowieka. Wybraną runę trzeba wielokrotnie powtarzać. Najlepiej 70, albo 108 razy i wtedy zadziała, na pewno. Słów jest niewiele. Często to tylko pojedyncze sylaby. Wywodzą się z prajęzyka. Nie ma sensu zastanawianie się nad ich logicznym układem i kolejnością. Ja wybrałam dla moich Prasłowianek z Blondynki słowo Gara, bo my budzimy kobiecą moc. Moja Gara wzywa Moce (istoty, energie lub zmarłych przodków) strzegące kobiety do wsparcia w trudnych chwilach. Budzi uczucie otuchy. Pomaga rozwiązać problemy. Dlatego wszystkie perypetie w naszym serialu odtąd będą się dobrze kończyć. Do tych dwóch sylab ułożyłam Agmę. Podoba mi się, chyba zostanę szamanką.

Wibracja musi mieć odpowiednią częstotliwość, a ta została ustalona dawno temu na 432 Hz (obniżone a’). Według entuzjastów, częstotliwość 432 Hz jest pierwotna i naturalna. Nazywana jest częstotliwością kosmiczną i jest dźwiękiem uzdrawiającym. W tym stroju podobno brzmi cała przyroda. Śpiewają ptaki, szumią drzewa, szemrze woda w strumyku. Ciekawe tylko dlaczego słyszymy w tych dźwiękach wieloton nieharmoniczny i konkretnego tonu wyłowić nie potrafimy? Ale pewnie się czepiam. Podobno, gdy częstotliwość jest tak dostrojona, nasz mózg wchodzi w stan rezonansu z falą Winfrieda Otto Schumanna oraz tworzącego ją pasma alikwotów. Ciekawe co się dzieje kiedy te fale zmieniają cyklicznie swoją częstotliwość w zależności od pory dnia? Czy cudowny strój też z nimi ewaluuje i jak? Równowaga taka jest nazywana strojem naturalnym Solfeggio. W 432 Hz wibruje złoty środek PHI, ujednolicona jest właściwość światła, czasu, przestrzeni, materii, grawitacji, magnetyzmu, biologii. Ma również ogromne korzyści dla całego systemu komórkowego w organizmie…. Boska proporcja. Złota liczba φ.

Podobno tak strojono większość starożytnych instrumentów. Na takiej częstotliwości a’ robił swoje badania Pitagoras z Samos. Dzięki życiodajnej wibracji żył ponad 80 lat. Podobno. Bo skąd to mamy wiedzieć. Nie umiemy nawet odtworzyć żadnej starogreckiej melodii. Skoro strój ten został wymyślony przez Pitagorejczyków, to jak i dlaczego tak strojono instrumenty przed nimi? Bazuje na regule złotego podziału ciągu Fibonacciego, czyli Leonarda z Pizy (XIII w), gdzie wszystkie częstotliwości, wszystkich dźwięków i ich harmonicznych są liczbami całkowitymi lub prostymi ułamkami. Ciekawe w jakim stroju tak się dzieje? W Pitagorejskim, Didimejskim, a może wręcz w temperowanym? A skąd o tym wiedzieli starożytni różnej maści, skoro teoria pochodzi z XII w., a popularność rzeczonego ciągu przypada na XIX w.?

Jak wynika z badań, na przestrzeni wieków w Europie i różnych jej częściach instrumenty strojono bardzo różnie wybierając a’, bo słuch absolutny ma tylko ok. 10% populacji, a reszta nijak nie umie się zestroić. To choroba odzwierzęca, bo absolutny słuch mają psy i koty. Absolutni zapamiętują wysokość dźwięku i jak im raz powiemy co to za dźwięk to zawsze go nam tak odtworzą, bez względu na dobraną za pierwszym razem częstotliwość. Możemy sprawdzić strój zachowanych historycznych, instrumentów dętych, a on jest wspólny dla instrumentów danego zespołu, czy obowiązywał na terenie danego dworu. Do 1834 r. a’ oscylowało pomiędzy 390 a 475 Hz. W klasycyzmie i romantyzmie za najniższy uważany był strój wiedeński ok. 434 – 435 Hz. W Paryżu i Londynie było to ok. 450 Hz. W Rosji, nawet 460 Hz. W okresie renesansu i baroku, instrumenty strojono poniżej a’ = 400 Hz (strój starofrancuski 394 Hz). Strój barokowy to 415 Hz. Dokładnie ½ tonu niżej od a’ = 440 Hz. Wiele starych instrumentów klawiszowych ma a’ wyznaczone nawet w odległości tercji małej (3 półtony) w stosunku do obecnego wzorca.

W 1917 r. z pomysłem ustalenia wspólnego a’ wyszła rodzina Rockefelerów. Podobno były protesty muzyków (?), ale rok później taki strój przyjęto na terenie USA. W 1939 r. strój 440 Hz zaakceptowały Niemcy i Wielka Brytania. W 1953 r. Międzynarodowa Organizacja Normalizacyjna nadała a’ = 440 Hz normę ISO. Współcześnie są tendencje do podwyższania a’ do 442, 443, a nawet 446 Hz i zależy to od zwyczajów danej orkiestry. Na wszelki wypadek instrumenty o stałym stroju (ksylofon, wibrafon) produkuje się od dawna w stroju 442 Hz i tak swoje instrumenty przestroili akordeoniści.

Zwolennicy teorii spiskowych mówią, że zarządzenie jako wspólnej częstotliwości 440 Hz miało odciągnąć ludzi od harmonii z Bogiem (a starożytnych to z którym konkretnie?), napierał na taka zmianę Joseph Goebels, chcąc ukształtować specjalnego człowieka. Bo zmiana częstotliwości 432 Hz na inną może nawet zaburzyć nasze DNA!!! W stroju 440 Hz częstotliwości wielu dźwięków i ich harmonicznych są liczbami okresowymi i nie można ich dokładnie wyliczyć. Przez zmianę obowiązującego stroju staliśmy się więźniami pewnej świadomości. Jesteśmy podatni na stres, stajemy się nerwowi i agresywni, chwiejni emocjonalnie, zapadamy na choroby somatyczne. Opracowano więc specjalne programy komputerowe, które przestrajają dowolne utwory muzyczne do magicznej częstotliwości i podobno, od razu dzieją się cuda. Ptaki śpiewają do muzyki, szumi zgodnie z nią strumyk i liście. A mówili, że muzyka łagodzi obyczaje. Widocznie tylko ta przestrojona.

Dlatego swoją Agmę nagrałam w takim właśnie (432 Hz) stroju. Hania Śleszyńska zwróciła nawet uwagę, że nasza Agma brzmi nisko, ale się nie przyznałam, że to kwestia tej kosmicznej częstotliwości, w której śpiewały współpracując z play backiem. Mam nadzieję, że po licznych próbach, ujęciach i dublach, kolejnych scenach, a wreszcie po występie, na festynie, który odbędzie się za jakiś tydzień, osiągniemy magiczną liczbę powtórzeń (70 lub 108). Tę dobroczynną moc moich poczynań odbiorą aktorki, które w tych scenach występują. Inna nazwa Agmy to Mogta, a stąd już blisko do mogtowija, a wreszcie magija. Czysta magia.

Gdyby było zapotrzebowanie. Agmy układam i wykonuję osobiście, 108 razy. Niedrogo!!! Za to z przejęciem.