Odpowiedź na tak postawione pytanie, zależy od tego kogo lub co próbujemy opisać. Łabędź niemy to ptak. Wodny, kaczkowaty, wędrowny. Jest jednym z największych ptaków latających. Waży nawet do 12 kg, ale jest piękny, biały, ma długą giętką szyję (łabędzią), zakończoną kształtną głową z pomarańczowo – czarnym dziobem. Jego rozłożone skrzydła mają prawie 2,5 m długości.
Z baśni Andersena (Brzydkie kaczątko) wiemy, że młode łabędzie długo są nieporadne i pokryte szaro – burym puchem (do 3 roku życia). Wyglądają tak jak zwykłe kaczątka, tyle że są od nich brzydsze. Potem są już znacznie większe, ale szare pozostają nadal. Oczywiście rodzą się także całkiem białe łabędzie i te od razu są ładne. Nie jest to odmiana, a występująca często mutacja genów, którą potem się dziedziczy. Takie łabędzie mają też mniej intensywne kolory dzioba.
Latają kilkadziesiąt metrów nad ziemią. Skrzydłami machają wolno i majestatycznie. Zawsze wydają specyficzny świst, spowodowany wibracją lotek. Żyją w zbiornikach wodnych. Na lądzie radzą sobie średnio, ale pływakami są znakomitymi. Często pływając ustawiają skrzydła jak żagle. A może to żeglarze podpatrzyli łabędzie? Pięknie też startują do lotu, kilkunasto-, a nawet kilkudziesięciometrowym rozbiegiem, zawsze pod wiatr, najczęściej z wody lub lodu.
Mają w sobie wiele gracji i harmonię ruchów. Nic dziwnego, że Piotr Czajkowski postanowił uczynić łabędzie bohaterami swojego baletu (Jezioro łabędzie). Kiedy patrzy się na tańczące baletnice, rzeczywiście ich ruchy przypominają naturalne zachowanie łabędzi. To najtrudniejsze partie na baletowej scenie, a główne role Odetta (biały łabędź) i Odylia (czarny łabędź), to marzenie każdej adeptki baletowej sztuki. Nawet moja córka, mając cztery lata, po zobaczeniu pas de quatre, od razu postanowiła zostać baletką. Ale potem zmieniła zdanie.
Nikt dziś już nie pamięta, że moskiewska premiera baletu 4 marca 1877 r. była spektakularną klęską i dopiero przeróbki, jakich dokonał w libretcie brat kompozytora Modest oraz całkowita zmiana choreografii spowodowały, że wystawiony w 15 stycznia 1895 r. w Petersburgu balet, publiczność zachwycił. Zachwyca nas do dziś. Wystawiany jest w kilku wersjach libretta i choreografii.
Muzyka z Jeziora łabędziego często jest wykorzystywana jako ilustracja muzyczna do dyscyplin sportowych, takich jak jazda figurowa na łyżwach czy gimnastyka artystyczna. Fragmenty baletu (pas de deux, pas de quatre) stanowią samodzielne numery popisowe. W wielu filmach, jeżeli pokazujemy pobyt w teatrze operowym to bohaterowie oglądają właśnie ten balet.
W 2010 r. powstał thriller psychologiczny Darrena Aronofsky’ego (także Requiem dla snu) Czarny łabędź, a główne role zagrały w nim Natalie Portman i Mila Kunis. Film opowiada o zakulisowych zmaganiach w teatrze, ale to co spina całość przedsięwzięcia to spektakl Jeziora łabędziego, który jest przygotowywany, a w finale wystawiony na deskach teatru. Kilkakrotnie oglądając film, nie mogłam wyjść z podziwu nie tylko dla kreacji aktorskich, ale i morderczego wysiłku, który włożyły aktorki, aby móc tańczyć na takim poziomie. Obie aktorki obsypano nagrodami.
Natalie Portman, za tę rolę otrzymała Złoty glob i Oskara. Aktorka ma polskie korzenie. Jej ojciec wywodzi się z rodziny polskich Żydów spod Rzeszowa, a prababka z Rumunii (była brytyjskim szpiegiem w czasie II wojny światowej). Aktorka urodziła się w Izraelu, ale gdy miała 3 lata rodzice zamieszkali w USA. Gdy miła 11 lat zauważyli ją specjaliści z firmy Revlon, a chwilę później (1994) już debiutowała u boku Jeana Reno w Leonie zawodowcu Luca Bessona. Ostatnio mogliśmy ja oglądać jako Jacqueline Kennedy (Jackie, reż. P. Larrain, 2016).
Jest absolwentką Uniwersytetu Harvarda w dziedzinie psychologii. Pisuje prace naukowe i scenariusze, a nawet reżyseruje. Jest odważna, ma własne zdanie i głośno je wypowiada. Wkrótce po filmie Czarny łabędź poślubiła tancerza i choreografa Benjamina Millepieda, który z nią wtedy pracował, za nic mając falę krytyki, która spadła na ich oboje. Jak się okazuje bardzo niesłusznie. Stadło jest zgodne, wspólnie wychowują dwoje dzieci i oboje odnoszą dalsze sukcesy.
Natalie Portman ma podwójne obywatelstwo (izraelskie i amerykańskie) i silnie jest z Izraelem związana, ale ostatnio pozwoliła sobie skrytykować Benjamina Netanjahu i od tej pory w Izraelu jest wyklęta. Nie pojawiła się na uroczystości wręczenia jej, wartej milion dolarów, nagrody Genesis, która nazywana jest żydowskim Noblem. Pozwólcie, że będę mówiła za siebie – napisała Portman na Instagramie – Postanowiłam nie brać udziału, bo nie chciałam, by wyglądało na to, że popieram Benjamina Netanjahu, który miał wygłosić przemówienie podczas ceremonii. Odznaczenie otrzymali dotychczas m.in.: były burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg, rzeźbiarz Anish Kapoor, skrzypek Itzhak Perlman i aktor Michael Douglas. Wszyscy (Portman też) przekazali pieniądze na cele charytatywne.
Ciekawe czy Benjamina Netanjahu wyklnie też polskie władze za niezrozumienie jego obrażającej Polaków wypowiedzi i popsucie mu (jego własnego, izraelskiego) samolotu, kiedy ostatnio gościł w Warszawie, a potem przez kilka godzin bezskutecznie próbował ją opuścić. Na razie tłumaczyła się Pani ambasador, ale podobno niedostatecznie. Tłumaczyła się też z artykułu prorządowej izraelskiej gazety, która zgodnie z linią partii także Polaków była łaskawa obrazić.
Niewykluczone, że kilka, lub kilkanaście osób będzie się tłumaczyć i przepraszać, za ujawnienie przez Netanjahu wypowiedzi, jakie padły na tajnym spotkaniu z arabskimi przywódcami na Zamku Królewskim w Warszawie. Bo też i samo spotkanie dzięki premierowi Izraela nieco straciło na tajności. A przecież wiadomo, że Polska to centrum tajnych nagrań na skalę światową. I trzeba było brać to pod uwagę, szczególnie gdy wszystko było tak tajne.
W Polsce łabędzie to ptaki popularne. Teoretycznie wędrowne. Te, które mieszkają bardziej na północy (półwysep jutlandzki), przemieszczają się w zimę na południe, nawet do Afryki, ale nasze łabędzie najczęściej zimują z nami, lub przelatują na południe nieznacznie (np. do Hiszpanii). Bardzo lubię obserwować łabędzie, ale wiem, że nie należy do nich podchodzić. Żyją w grupach, a każdy tata łabędź broni swojej rodziny dzielnie i skutecznie.
Kiedyś tego nie wiedziałam i będąc z mamą w Parku Ujazdowskim postanowiłam zaprzyjaźnić się z łabędzimi dziećmi. Sama ledwo trzymałam się na nogach, bo nie byłam starsza niż 1,5 roku. Wystartował do mnie taki ojciec rodziny, a moje życie uratował anonimowy student, który rzucił się, aby mnie ze śmiertelnych objęć łabędzich skrzydeł wydostać. Wylądowałam wysoko nad jego głową i czym prędzej opuściliśmy w ten sposób łabędzie terytorium.
No, a Łabądź? To zapomniana ksywka Czesława Niemena, który gdyby żył, to cztery dni temu obchodził by 80 urodziny (ur. 16.02.1939, zm. 17.01.2004). Miałam okazję Go poznać. Miałam okazję z Nim pracować, a wreszcie pracowałam przy filmie dokumentalnym Krzysztofa Magowskiego, który opowiadał o wyjątkowym i nieszablonowym artyście. A skąd Łabądź?
Niemen (Wydrzycki) urodził się w Starych Wasyliszkach, na obecnej Białorusi i nigdy nie pozbył się wschodniego akcentu, a przede wszystkim mówił miękko i pięknie, dźwięcznie artykułował ł, co zdarzało się kiedyś znakomitym aktorom, a obecnie w naszej mowie zanikło. Nie wiem zresztą, czy nie była to kreacja artystyczna, bo w śpiewie tych naleciałości nie słychać.
Już po zrealizowaniu filmu dokumentalnego (Sen o Warszawie reż. K. Magowski, 2014), wydało, że jeden z moich kuzynów, obecnie mieszkający w Olsztynie, był sąsiadem rodziny Wydrzyckich w Starych Wasiliszkach i rówieśnikiem Czesława. On także jest muzykiem, a w mowie żadne naleciałości wschodnie nie pozostały. Szkoda, że nie wiedziałam tego wcześniej, bo byłaby to piękna notacja dla naszego filmu. Reżyser ma jeszcze mnóstwo niewykorzystanego materiału, a więc może za jakiś czas powstanie Sen o Warszawie 2 i wtedy będzie okazja do uzupełnienia brakujących nagrań.
W filmie, który już powstał i ciągle ma ogromną oglądalność wypowiadają się Franciszek Walicki, Marek Gaszyński, Dariusz Michalski, Ryszard Poznakowski, Józek Skrzek, a także członkowie rodziny Niemena, jego kuzyni, cioteczni bracia, którzy zostali na Białorusi i ci, którym udało się przenieść do Polski. Dla mnie film to szczególny, niezwykle pracowity i pełen odkryć. Zwykle się tak dzieje, gdy grzebiemy zamierzchłych czasach, poszukujemy ludzi, praw autorskich, wykonawczych.
To także nagroda Orzeł 2015, w kategorii najlepsza muzyka, którą w imieniu wszystkich, którzy przy tej muzyce (Niemena, ale nie tylko) pracowali, odebrał reżyser Krzysztof Magowski. I kolejny przyczynek do dyskusji: kto powinien taką nagrodę odbierać w przypadku, gdy muzyka jest kompilowana, nawet jeżeli powstała specjalnie do filmu jako zestaw do swobodnego dysponowania. Jako ilustrator muzyczny jestem prawdziwym mistrzem w kreowaniu takich laureatów.
Kiedy spotkałam się z Czesławem Niemenem po raz pierwszy? Chyba był to rok 1981. Z Markiem Nowickim pracowałam przy filmach telewizyjnych (była taka kategoria i taki format) Ślepy bokser i Fik – mik. I był taki pomysł, aby do jednego z filmów napisał muzykę właśnie On. Do współpracy nie doszło, ale spotkanie było.
Czesław Niemen mieszkał wtedy z rodziną w maleńkim mieszkanku na ul. Niecałej, koło Ogrodu Saskiego. Na pracownię udostępniono mu kąt w Teatrze Narodowym. Tam się z nami umówił. Skromność tego miejsca robiła wrażenie nawet na mnie, mieszkanki 22 m mieszkania na Żoliborzu. Niemen pracował już wtedy samodzielnie, rezygnując z pomocy państwowych studiów (innych nie było) i współpracy reżyserów dźwięku. Wszystko realizował na instrumentach elektronicznych i sam miksował.
Za chwilę spotkaliśmy się ponownie, kiedy przygotowywał muzykę do fabularyzowanego filmu dokumentalnego Szarża, czyli przypomnienie kanonu (reż. K. Wojciechowski). Wtedy już do słynnej pracowni przynajmniej znałam drogę. Co ciekawe, film K. Wojciechowskiego zaliczany jest do grupy filmów politycznych. I wtedy nie było to określenie pejoratywne. Dźwięk do Szarży, zrealizowała wieloletnia współpracownica F. Coppoli, wtedy dopiero co absolwentka Wydziału Reżyserii Dźwięku w Warszawie, Ewa Sztompke.
Czekając na Mistrza, spacerowaliśmy z Markiem Nowickim po parku. I to była druga frajda z tego popołudnia. Pan Marek jest znakomitym gawędziarzem, był świetnym operatorem, autorem zdjęć do m.in. Rodziny Połanieckich, Maryni i Kariery Nikodema Dyzmy. Były to wielkie freski obyczajowo-historyczne, a Ogród Saski stanowił dla nich miejsce zdjęć. Oglądałam więc, park na nowo. Jak omijano współczesne budowle, latarnie, przewody wysokiego napięcia, anteny. Jak wyczarowywano wyjątkowe zakątki.