Wiemy kiedy powstał film dźwiękowy, ale nie jest to odpowiedź na pytania: kiedy w filmie pojawił się dźwięk? Jakie to były dźwięki? I w jaki sposób je prezentowano odbiorcom? Doświadczenia jak łączyć obraz i dźwięk zbierano od zamierzchłej przeszłości, uczono się jak uzyskiwać odpowiedni nastrój, a nawet wartość dodaną, wzmacniać wrażenia, dodatkowe odczucia, abstrakcyjne pojęcia.
Według chronologii można powiedzieć, że były to dźwięki towarzyszące obrzędom religijnym i magicznym począwszy od ludów pierwotnych, muzyka w dramacie greckim, formy sceniczne okresu średniowiecza i odrodzenia, opery, balety, próby przedstawienia wizualnego utworów muzycznych (Sylfidy czyli Chopiniana muz. F.Chopin, opr. A.Głazunow), muzyka programowa, czy dramat muzyczny Wagnera. Zanim pojawił się film, powstawały fonosceny i pokazy dźwiękowe z cieniami Laterna Magica.
Należy przypuszczać, że oba media łączono na zasadzie skrajności. Obraz to precyzyjne odzwierciedlenie realiów. Muzyka (bo ona najczęściej reprezentowała dźwięk) to sztuka abstrakcyjna i nie przedstawiająca. Z założenia nierealistyczna. W sposób naturalny nie łączy się ze statycznymi sztukami plastycznymi, ale gdy pojawia się ruch jej użycie wydaje się uzasadnione. Stąd związek muzyki z pracą, obrzędami doprowadzającymi do transu, poezją, czy tańcem, a wreszcie z ruchomymi fotografiami. Było wiele prób uzyskania jednolitej formy wizualno – dźwiękowej i zawsze pojawiała się przy tej okazji muzyka, a w wielu przypadkach to muzyka była podstawowym budulcem takich powiązań.
Tak również stało się w przypadku filmu nazywanego niemym, czyli takim, w którym nikt nie mówi z ekranu, ale jak się okazało nie pozbawionym towarzyszącego mu dźwięku. Ruchoma fotografia, miała z założenia być sztuką przedstawiającą, podobnie jak obrazy, rzeźby czy zdjęcia fotograficzne. Początkowo nie przewidywano, że do jej percepcji dźwięk będzie potrzebny.
Osób eksperymentujących było wiele. Wynalazki nie były upubliczniane, czy opatentowywane i miały lokalny zasięg, więc trudno ustalić nie tylko kto wynalazł film?, ale też kiedy i kto połączył muzykę, z jego kręceniem i wyświetlaniem? Rejestracja czy projekcja filmów nigdy nie odbywała się w ciszy. Od początku rejestrowaniu filmów towarzyszył dźwięk kamery, a wyświetlaniu – dźwięk projektora (do dziś jest on dla nas atrybutem filmu niemego). Bez dodatkowego, planowanego przez realizatorów, dźwięku obywał się kinetoskop – wynalazek T.A. Edisona. Był to aparat dla jednej osoby. Ustawiano je w miastach w salonach nazywanych penny arcade. W miejscach tych wróżono z ręki, przyjmowano zakłady sportowe, stały tam także inne automaty. Oglądaniu towarzyszyły dochodzące zewsząd dźwięki. Prawdopodobnie bez dźwięku obywały się pokazy filmów z wydarzeń sportowych, a przede wszystkim walk bokserskich, które na rubieżach Dzikiego Zachodu w „saloonach” wyświetlano z aparatów Lathmana. Tu można założyć, że rozemocjonowani widzowie sami produkowali taki hałas i zgiełk, że nic więcej nie było potrzebne. Ale czy na pewno? Skąd wziął się akompaniament nie tylko pianina, ale rozstrojonego pianina, które niezmiennie kojarzy się nam z Dzikim Zachodem?
Na pewno inaczej wyglądał odbiór filmu na projekcji np. w kinoteatrze. Muzyka towarzyszyła już pierwszym pokazom kinematografu – wynalazku Braci Lumière. Według niektórych teoretyków (K. London) widzom przeszkadzał terkoczący projektor i dźwięk ten próbowano zagłuszyć muzyką. Inni wspominają, że hałaśliwe projektory szybko usunięto z widowni, ale muzyka uparcie się utrzymała. Nie mniej już pierwszemu płatnemu pokazowi, który odbył się 28.12.1895 r. w Salonie indyjskim Grand Café przy Boulevard des Capucines w Paryżu, towarzyszył akompaniament fortepianu. Może to dziwić, bo wyświetlono zaledwie dwuminutowy film Wyjście robotników z fabryki Lumière w Lyonie, a widzów było tylko 35. Później, Bracia Lumière, zatrudniali kwartet saksofonowy i większe zespoły.
Trudno powiedzieć, że muzyka w filmie niemym to byt samoistny. Można nawet założyć, że nikt do kina nie chodził słuchać muzyki, ale jednocześnie trudno byłoby oglądać projekcję w ciszy, a więc muzyka miała za zadanie pogłębiać wrażenia, jakie widzowi daje obraz, przygotować go na to co nastąpi, skupić jego uwagę na tym co jest mu przedstawiane. H. Eisler mówił o efekcie widma, porównując muzykę do gwizdania czy śpiewania, które mają przezwyciężyć strach przed ciemnością. K. London zauważał, że przyczyną wprowadzenia akompaniamentu muzycznego do filmu niemego może być rytm filmu jako sztuki ruchu.
Cytując za A.Helman: (…) sztuka ograniczona ramami kadru, pozbawiona głosu i barwy, wciąż waha się między budowaniem swej estetyki i określaniem swej odrębności właśnie w ramach tych ograniczeń, a próbami wyjścia z nakreślonych granic. I w tym punkcie film niemy ucieka się do pomocy muzyki. To ona ma zastępować brakujący trzeci wymiar, przygotować psychicznie widza do wzięcia aktywnego udziału w spektaklu rozgrywającym się na płótnie, tworzyć klimat, sugerować, podpowiadać sprawy trudne do przedstawienia w obrazie.
Można założyć, że filmy praktycznie nigdy nie były pokazywane bez muzyki, ale trudno ustalić kiedy dokładnie powstała muzyka filmowa, bo trudno wybrać fakt, który jej użycie w takim charakterze zapoczątkował. I. Sowińska twierdzi, że: Muzyka filmowa jest zjawiskiem zrodzonym w XX w. (…) W tym czasie samo kino szukało jeszcze swego miejsca wśród różnych typów spektakli, wypróbowując nieco po omacku rozmaite możliwości wykorzystywania muzyki. Konwencja muzyki filmowej stabilizuje się w latach 20, by po adaptacji do nowych warunków, związanych z przełomem dźwiękowym, okrzepnąć w latach 30.
Moim zdaniem stało się to wiele lat później, za czasów filmu dźwiękowego, kiedy wypracowano już metody wzajemnej współpracy. Ale muzyka jako taka, w różnym charakterze towarzyszyła filmowi od początku. Teoretycy filmu usilnie poszukiwali powodu takiego stanu rzeczy. Siegfried Krakauer pisał: Namacalna, otaczająca nas rzeczywistość okazała się nagle pusta, jej elementarne zjawiska uległy zawieszeniu. Milczenie ogarnęło świat jak cisza śmierci. Zastanawiano się też, dlaczego dźwięku nie brakuje fotografii, a brakuje filmowi. Poddajemy się więc iluzji i traktujemy zdjęcia filmowe nie jako fotografie, lecz jako reprodukcje życia w całej jego pełni.
W filmach fabularnych muzykę wykonywano na żywo na planie filmowym. Można ją określić jako inspirującą. Z reguły był to improwizujący pianista, który miał wprowadzać aktorów we właściwy nastrój. Pierwszy raz muzykę na plan wprowadziła kobieta – A. Guy (Życie Chrystusa, 1906) i była to muzyka z płyt, dla nadania nastroju. Są też przekazy według których muzykę na planie stosował D.W. Griffith (Judyta z Betulli, 1913). W późniejszych latach pojawiały się niewielkie zespoły, a nawet orkiestry, czy śpiewacy wykonujący serenady (dla G. Garbo), a sam proceder, z czasem, przybierał karykaturalne formy. Pewnego razu została zamówiona 70 osobowa orkiestra dęta dla G. Swanson, która miała zgłuszyć sąsiedni plan na którym pracowała Pola Negri. W rezultacie skutecznie uniemożliwiła prace wszystkim.
Muzyka była pierwszym dźwiękiem, który świadomie pojawił się w wyświetlanym filmie. Towarzyszyła imprezom wśród których odbywał się seans. Filmy wyświetlano na bazarach, w wesołych miasteczkach, wzbogacały występy rewiowe, cyrkowe czy teatralne. Przede wszystkim towarzyszyła dodatkowym imprezom. Program kina uzupełniano o występy estradowe, mecze bokserskie itp. Towarzyszyła też samej projekcji. Muzyka związała się z filmem od chwili jego narodzin. Jest najstarszym i najsilniej ugruntowanym elementem dźwiękowości filmowej, który ogólnie zaakceptowany nie wywoływał nigdy protestów i niechęci teoretyków oraz twórców nowej formy widowiskowej.
Stanowiła atrakcję i choć często konkurowała z iluzjonistą, treserem fok, czy działaniem wesołego miasteczka, na pewno trudno jej odmówić twórczego wkładu, choć jej artyzm bywał dyskusyjny. Szczególnie, jeżeli założymy, że pierwszym zadaniem muzyki było zagłuszanie projektora. Opisując projekcje filmów niemych, w których brał udział, S. Kracauer napisał: (…) początkowo treść i znaczenie wybranych melodii traktowano obojętnie, każda muzyka była dobra, byleby tylko była muzyką i to dość popularną.
Przynajmniej niektórzy producenci, reżyserzy, a przede wszystkim właściciele kin traktowali ją jako zło konieczne. Także niektórzy krytycy i teoretycy argumentowali, że jest to tylko kwestia przyzwyczajenia, a nie potrzeby i np. w Rosji filmy oglądano w ciszy, a tylko 13% pytanych widzów na zachodzie Europy, odpowiadało, że do kina chodzi z powodu muzyki. Niemiecki teoretyk Dr.G. Göhler twierdził, że dobry film może się obyć bez wsparcia muzyki, a jednocześnie ta ostatnia wydaje się być sztuką zbyt wyniosłą, by zniżać się do odwracania naszej uwagi od złej jakości filmu.