Wanda Wiłkomirska, a może lepiej Maestra

You are currently viewing Wanda Wiłkomirska, a może lepiej Maestra

Była niewysoka, drobna i wydawała się krucha. Była mocarzem, obdarzonym charyzmą równą królom. Spotkałam się a nią raz w życiu i to w niezwykłych okolicznościach. Pracowaliśmy nad filmem Matka swojej matki (reż. Robert Gliński, 1996). Ktoś wpadł na pomysł, aby obsadzić Wandę Wiłkomirską w roli wybitnej skrzypaczki i profesorki skrzypiec, która przygotowuje naszą bohaterkę do egzaminów do nowojorskiej Juilliard School, jednej z najsławniejszych Wyższych Szkół Muzycznych na świecie. Zgodziła się, ale postawiła jeden warunek. Nic w scenariuszu, czy realizacji, nie może wzbudzać wątpliwości, ani widzów, ani fachowców. Przede wszystkim nasza bohaterka ma być w 100% wiarygodna.


Umówiliśmy się na spotkanie za kilka miesięcy (pracowała i mieszkała wtedy w Sydney) i to na mnie spoczął cały ciężar wykonania zaleceń. Zaczęłam od repertuaru. Są zasady opracowywania programu na egzaminy. Utwory o odpowiednim poziomie trudności, pochodzące z różnych epok, począwszy od baroku po współczesność. Muszą być w tym zbiorze etiudy, a na poziomie naszej bohaterki – koncert skrzypcowy i jeden lub dwa utwory większe, kilkuczęściowe np. sonaty. Kończąc średnią (II stopnia) szkołę muzyczną z reguły gra się dwa recitale i każdy z nich trwa ok. godziny.


Na szczęście w filmach więcej się o tym mówi, niż prezentuje się w formie realizacji, ale jednak mieliśmy sceny ćwiczenia i lekcje, czyli potrzebowałam kilku reprezentatywnych utworów, więc odpytywałam różnych kolegów o kompozycje, które wybrali by w takiej sytuacji dla swoich uczniów i z tej, krótszej już listy, próbowałam wybrać coś do naszego filmu.

Tyle dla zawodowców, bo przecież ja miałam ich zadowolić, ale musiałam też przekonać widzów, kompletnych amatorów. To oni musieli uwierzyć, że dziewczyna jest wybitnie uzdolniona, pracowita jak mrówka i ma niezwykłe, jak na tak młodą osobę, umiejętności. Moje utwory musiały być bardzo efektowne i wyglądać jakby były wyjątkowo trudne i karkołomne. Bo taka jest prawda, że widz bardziej słucha tego, co przekazujemy w dialogach, niż sam umie się rozeznać w maestrii wykonania, czy poziomie trudności. A w takich sytuacjach więcej do grania mają aktorzy niż muzyka.


Dodatkowo kompozycje powinny być dość skondensowane i charakterystyczne, żeby widz łatwo rozpoznawał utwór poprzednio grany, nawet jeżeli gramy inną jego część, bo musimy pokazać, że prace się posuwana do przodu. Najlepiej, żeby chociaż jeden był na tyle krótki, żeby można go było zaprezentować w całości. Powinny też dobrze brzmieć solo, bez żadnego akompaniamentu. W kolejnych scenach utwory mogą się powtarzać (musi być widać, że gra co raz lepiej, albo że ma spadek formy – co rozwiążemy przy pomocy dialogu i gry aktorów), ale i zmieniać, żeby sprawić wrażenie, że repertuar jest bogaty. Same sprzeczności.


Ostatecznie wybraliśmy:

  • Kujawiaka Henryka Wieniawskiego (ludzie lubią utwory, które już kiedyś słyszeli)
  • Sonatę z diabelskim trylem Giuseppe Tartiniego (trzy częściowa, a przez tryl bardzo efektowna)
  • Sonatę nr 1 Jana Sebastiana Bacha (trzy częściowa, dająca poczucie rzetelnych umiejętności)
  • Tańce cygańskie Pabla Sarasatego (krótkie miniatury o bardzo różnorodnym charakterze, widowiskowe i efektowne)

Na podstawie posiadanych nagrań i nut ustaliliśmy fragmenty potrzebne do konkretnych scen oraz wymagania dotyczące wykonania. W międzyczasie poszukiwałam już skrzypaczki lub skrzypka, który takie utwory ma w repertuarze, a jego wykonanie nam odpowiada. Muzyka klasyczna, szczególnie ta uważana za technicznie trudną ma bowiem to do siebie, że nie da się zagrać z marszu. Utwory muszą być nauczone i na bieżąco ćwiczone, bo inaczej nawet laik usłyszy ułomność takiego wykonania. Liczyłam się więc z tym, że będę musiała zatrudnić nie jedną, a kilka osób. Miałam szczęście. Zbliżały się matury, a młodzi skrzypkowie byli w najwyższej formie i mieli gotowe programy swoich recitali. Co więcej, chętnie je ogrywali na prawo i lewo, a możliwość nagrania w zawodowym studio i posłuchania efektów swojej pracy okazała się łakomym kąskiem. Do nagrania playbacków wybrałam Mariusza Jagodę, który grał akurat cały potrzebny mi komplet, grał świetnie i szykował się do egzaminów na jedną z prestiżowych zagranicznych uczelni.


On też podjął się uczenia naszej bohaterki, którą grała Marysia Seweryn, wtedy studentka I roku Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. W planach na wakacje miał ćwiczenie po kilka godzin dziennie (egzaminy miał zdawać na jesieni), a więc wysłałam go z filmem nawet nad morze, bo w końcu do ćwiczenia potrzebował tylko pokój i skrzypce, a wieczorami pracował z Marysią. Bywał też na planie, gdy kręcono sceny ze skrzypcami. Taki w każdym razie był plan.

Na razie nagraliśmy playbacki i zaczęły się codzienne lekcje w Warszawie. Marysia ćwiczyła na skrzypcach Mariusza, ale szybko pożyczyliśmy dla niej skrzypce wyglądające na cenne (jej filmowi rodzice są zamożni) i właściwie mogliśmy już grywać duety. Śmiech, śmiechem, ale naprawdę z niepokojem czekaliśmy na przyjazd Wandy Wiłkomirskiej, która naszą pracę miała ocenić.

Jak szybko i jak bardzo można kogoś nauczyć grać na skrzypcach? Na pewno nie przez kilka miesięcy i nie w takim zakresie, jak było słychać na naszych nagraniach. Na szczęście najważniejsze umiejętności filmowe, są inne niż te w realnym świecie. Ćwiczyliśmy więc noszenie, zamykanie i otwieranie futerału. Wkładanie do niego i wyjmowanie skrzypiec. Odkładanie skrzypiec i branie leżących bezpiecznie na stole. Zakładanie podstawka. Nakręcanie i rozkręcanie smyczka. Wyjmowanie, wkładanie, branie, odkładanie tegoż. Naturalne trzymanie instrumentu w trakcie, gdy nauczyciel mówi. Strojenie. Proste (bardzo trudne) prowadzenie smyczka, a potem smyczkowanie wszystkich utworów. Na przekonywujące uruchomienie lewej ręki potrzebne były lata, ale gamę w pierwszej pozycji (5 dźwięków) udawało się zagrać.

Co z takim arsenałem umiejętności mogliśmy w filmie zrobić? Nakręcić bardzo wiele scen potwierdzających widzowi, że nasza bohaterka jest skrzypaczką, a nie tylko ją gra. Natomiast, kiedy już dochodziło do grania na instrumencie, musieliśmy omijać lewą rękę, a eksponować prawą. Mogliśmy pokazać plan ogólny i efektowne zbliżenie twarzy, którą od kamery oddzielał poruszający się zgodnie z wymogami utworu smyczek. Tak przynajmniej mi się wydawało.

Miałam jeszcze jednego asa w rękawie. Na nagraniu w radio (do innego filmu) zwróciła moją uwagę skrzypaczka – Marta Trybuła. Była niższa od Marysi, ale miała identyczną fryzurę i podobny profil, a po dyskusji z reżyserem i operatorem (Jarek Szoda) ustaliliśmy, że znakomicie zastąpi naszą aktorkę, jeżeli pokażemy ją tyłem, lub profilem. W ten sposób nasza skrzypaczka miała super sprawne palce lewej ręki, które poruszały się na strunach, bo Marta bez trudu opanowała grę do playbacku.

No i nadszedł ten dzień. Staraliśmy się chociaż wstępnie wszystko wyreżyserować, żeby oczarować Maestrę. Na spotkaniu stawili się wszyscy główni realizatorzy. Niemało zachodu kosztowało zdobycie bukietu kwiatów stylizowanego na wiejski. Marysia i Mariusz weszli po oficjalnych powitaniach i prezentacjach oraz krótkim omówieniu spraw ich nie dotyczących. Marysia mogła zaprezentować jak naturalnie nosi futerał i nim manewruje. Przedstawili się, przywitali i usiedli na wyznaczonych miejscach. Siedzieliśmy tak mniej więcej w kole. Od razu zaczęło robić się wesoło. Po każdym pytaniu skierowanym do któregokolwiek z młodych, oboje wstawali, jak na lekcji w szkole.

Nie wstawajcie, odpowiadajcie na siedząco. My wszyscy też siedzimy. Nie pomagało. Po kolejnym powstaniu już nie mogliśmy powstrzymać się od śmiechu. Na szczęście poczucie humoru ma też Wiłkomirska, tylko młodzi są co raz bardziej speszeni. To trochę niepokoi. Bo ten nasz cały misterny plan, to jak stąpanie po kruchym lodzie. Pani Wanda już wie: ile które ma lat, co robi, co robią rodzice obojga (jedni znani aktorzy, drudzy znani muzycy), u kogo uczył się Mariusz i jakie ma plany, jak pracował z Marysią, z czym mieli trudności, co się udało, a co nie. Wreszcie decydujący moment:

No dobrze. To pokaż czego się nauczyłaś. Marysia otwiera futerał. Wyjmuje smyczek. Nakręca. Wyjmuje instrument. Zakłada podstawek. Staje prawidłowo. Wkłada skrzypce pod brodę. Sprawdza strój (skrzypce są nastrojone) i gra 5 dźwięków gamy (pusta struna + cztery palce).

Dalej nie umiem. Chwila pełnej napięcia ciszy i entuzjastyczna reakcja Maestry: Ale mnie przekonałaś. Do tej pory byłam pewna, że zagrasz tego Sarasatego. I tak cud, że ta lewa ręka w ogóle się rusza, ale świetnie prowadzisz smyczek. A państwo rozumiem, że mają wymyślony jakiś patent na tę lewą rękę? Przedstawiamy z dumą Martę, która jako kolejna wmaszerowuje z futerałem. Atmosfera się rozluźnia, ale okazuje się, że to nie koniec naszych pokazów. Wanda Wiłkomirska prosi Mariusza, żeby zagrał najtrudniejszy taniec Sarasatego, a dziewczyny, żeby grały do tego playbacku. Ta demonstracja również wypada znakomicie, a przy okazji jest pouczająca dla ekipy. Wszyscy widzą z jakich kawałków będziemy sklejać postać naszej skrzypaczki oraz, że jest to wykonalne. Kilka lat później pewnie moglibyśmy mocniej wesprzeć się elektroniką, ale czasem stare dobre tricki filmowe są zupełnie wystarczające.

W ten sposób przygotowania zakończyły się sukcesem. Mariusz spędził kilka tygodni nad morzem, łącząc przyjemne z pożytecznym, bo przecież za pracę otrzymywał wynagrodzenie, a we wrześniu zdał do wymarzonej szkoły. Może pomogło mu spotkanie z Wandą Wiłkomirską, która na zakończenie rzuciła jeszcze: Ty nawet nieźle grasz. Naprawdę możesz się tam dostać z takim graniem.