Come together. Wizyta na Abbey Road (2)

You are currently viewing Come together. Wizyta na Abbey Road (2)

To był bardzo długi, ale ekscytujący dzień. Pobudka o czwartej rano, bo na lotnisku trzeba było stawić się przed godziną piątą. Pewnie inni wstawali wcześniej, ale ode mnie z Mysiadła to przecież tylko rzut mokrym beretem. A ten samolot linii Wizzair na lotnisko Luton, którym miałam lecieć, słyszę każdego ranka, jeżeli starty odbywają się w naszą stronę (na szczęście częściej są lądowania), no i budzi mnie o 6.00, bo zgodnie z rozkładem lotów, pięć minut wcześniej melduje się na końcu pasa startowego.

Tym razem to ja wspólnie z nim budziłam sąsiadów, a sama natychmiast po starcie kontynuowałam przerwany nad ranem sen, póki załoga nie zapowiedziała lądowania w Londynie. Musiałam dobrze gospodarować siłami, aby podołać całej eskapadzie, szczególnie, że sprzyjała nam różnica czasu. Nasz dzień w Londynie był o godzinę dłuższy, a w Warszawie wylądowaliśmy ponownie prawie o północy.

Wycieczka. Jak za dawnych, szkolnych czasów. Było nas czternaścioro, zajmujących się muzyką ilustracyjną, przedstawicieli kilku studiów dźwiękowych, redaktorów muzycznych rozgłośni radiowych i telewizyjnych oraz szef i pracownicy firmy No Problem Music (Adam Romanowski, Agnieszka Sękowska, Ewa Kowalewska-Kondrat) – polskiego przedstawiciela Audio Network, jednej z największych fonotek z muzyką ilustracyjną na świecie.

To im zawdzięczam tę wspaniałą wyprawę. Naszym celem było zwiedzenie Abbey Road Studios i udział w odbywającej się w kultowym Studio One sesji nagraniowej zorganizowanej dla potrzeb fonoteki, prowadzonej (zarówno sesji jak i fonoteki) osobiście przez jej szefa Andrew’a Sunnucks’a.

Adres przy Abbey Road pod numerem 3 znany jest świetnie miłośnikom muzyki wszelkiej, a szczególnie rockowej i nie jest to trudne, bo nie zmienił się od 1931 r. Uliczka jest niewielka, ale mieści się w prestiżowej dzielnicy Londynu City of Westminster, w której także pomieszkuje Królowa Elżbieta II. Nazwę ulicy (a także nazwę studia) rozsławiła nie mniej kultowa płyta The Beatles (11 album, z 1969 r.), a przede wszystkim zdjęcie zamieszczone na jej okładce, które sprawiło, że każdego dnia tłumy ludzi okupują równie kultową zebrę uliczną, utrudniając ruch samochodowy, aby tylko sfotografować się w tym miejscu, najlepiej w takiej samej pozycji jak Beatlesi.

Turyści na wiele więcej nie mogą liczyć, może na sklep z pamiątkami, w jednej z okolicznych piwnic, bo do studiów wstępu nie ma. Co jest oczywiste, bo nie dało by się w nich normalnie pracować. A przecież nagrania, a nie oprowadzanie wycieczek jest podstawą działalności całego kompleksu, który przed laty powołała do życia firma EMI i do dziś z sukcesem nim zawiaduje.

Budynek, podobnie jak uliczka, sprawia wrażenie niepozorne. To jednopiętrowa willa w stylu georgiańskim (typowa dla lat 30. XX w.), której fasada liczy tylko trzy okna i niezbyt paradne wejście po schodkach. Jest otoczony parkanem z metalowych prętów, na którym umieszczono czytelną informację NO ENTRY. Między wejściem, a parkanem jest niewielki placyk, który może pomieścić tylko kilkanaście samochodów. Gdzie parkują pozostali? Może istnieje na zapleczu jakiś tajny parking, jak przed supermarketem?

Sąsiednia willa, to także EMI. Mieszczą się w niej biura, a przestrzeń do parkanu wypełnia trawnik. Są w niej pokoje hotelowe dla przyjezdnych muzyków oraz restauracja, a na tyłach ogród. W budynku studyjnym są saloniki wyposażone w miejsca do leżenia, telewizory i wielokanałowy odsłuch (także ze studia), łazienkę i miejsce w którym można zrobić herbatę lub kawę, albo przynieść je z bufetu w termosach oraz naczynia.

Na recepcji, zamiast reprezentacyjnych hostess wita nas dwóch postawnych panów. Oczywiście kompetentnie mogą nas najpierw przepytać, potem poinformować i pokonwojować na miejsce przeznaczenia. Nie mamy złudzeń, że mogą także pomóc intruzom w gwałtownym opuszczeniu tego miejsca i to bez żadnej taryfy ulgowej. W ten sposób znajdujemy się w bufecie, gdzie jesteśmy goszczeni śniadaniem.

Abbey Road Cafe

Na terenie budynku w wielu miejscach nie wolno robić zdjęć i dotyczy to, o dziwo, recepcji, korytarzy i bufetu, bo w tych miejscach wiszą liczne fotosy różnych sławnych osób, a wiec sztukę fotograficzna ogranicza prawo autorskie. Natomiast w studiach i reżyserkach zdjęcia można robić do woli. Nie mamy nic do ukrycia. Nasza sława naprawdę nie zależy od mikrofonów czy konsolet, które można przecież kupić, a od naszych fachowców.

Wszędzie jest ciasnawo, a wystrój wnętrz prawdopodobnie pamięta jeszcze budowniczych i pierwszych użytkowników. Unosi się też charakterystyczny, znany radiowcom zapach. Zupełnie jak na starej Myśliwieckiej. Oczywiście jest czysto i schludnie, ale czuję się trochę jak w muzeum, bo na bocznym korytarzu stoją rzędem, wciąż sprawne i w każdej chwili gotowe do nowych wyzwań, największe osiągnięcia techniki analogowej. Tyle, nikomu nie potrzebnego, dobra w jednym miejscu.

Angielski tradycjonalizm wzbudza mój wielki szacunek, ale i zazdrość, bo mnie męczą nieustanne modernizacje i parcie do nowoczesności w wystroju, zamiast w technicznym wyposażeniu (którego także Anglikom można tylko pozazdrościć). Myślę o moim ukochanym M1 na Myśliwieckiej, w którym bywałam i nagrywałam jako mała dziewczynka, jeszcze w latach 50. Stary wystrój, ale i świetna dobrze zaprojektowana i obliczona akustyka wnętrza.

Teraz jest nowocześnie, ale nagrania są dużym wyzwaniem, bo studio brzmi dobrze tylko wtedy, gdy wypełni go publiczność. Nagrania, które kiedyś trwały tu od rana do nocy (sama kilka razy wychodziłam wyrzucana przez poranne sprzątaczki, a najpóźniej, tuż przed 9.00, kiedy w drzwiach zamajaczyła poranna zmiana nagrywająca orkiestrę) przeniosły się do bardziej przyjaznych muzyce i człowiekowi wnętrz. A zresztą każdy akustyk wie, że wnętrza historyczne (najlepiej barokowe) służą muzyce lepiej niż awangardowe pomysły, których ukoronowaniem jest kilka ostatnio powstałych budynków polskich filharmonii.

Abbey Road - Muzycy w studio one

Pierwsze studio (Studio One) powstało w 1931 r. Nie widać tego z ulicy, a więc jego wielkość jest całkowitym zaskoczeniem. Może w nim grać 200 muzyków jednocześnie. Reklamuje się, jako największa przestrzeń do nagrywania, na świecie i tak wygląda. Tu powstają nagrania monumentalnej muzyki filmowej (Władca pierścieni. Imperium kontratakuje, Skyfall, Grawitacja) i wielkie realizacje muzyki poważnej (Elgar, Prokofiew). Tu odbywa się nasze nagranie i choć orkiestra jest duża, pozostaje sporo pustego miejsca. Oglądam studio z tarasu widokowego na poziomie pierwszego pietra, a potem z parteru, słuchając grającej orkiestry, i z reżyserki. Reżyserkę wyposażono w 72 kanałową konsoletę Neve 88 RS oraz (standardowo we wszystkich reżyserkach) głośniki B&W Nautilus (ok. 50 tys. zł sztukę).

Konsoleta Neve 72 kanały studi s1 (4)

blog 0250 Konsoleta Neve 72 kanały studi s1 (5)

Podobne wystrojem, ale niepomiernie mniejsze jest Studio Two, które mieści 55 muzyków. Powstało w 1932 r. i jest królestwem muzyki pop. Także mniejsza jest konsoleta. To 60 kanałowy Neve VR Legend. Two wyglądem przypomina mniejszego brata Jedynki, ale jest sławniejsze, bo w tym studio nagrywali The Beatles. Na początku lat 60. nie korzystano jeszcze z wielośladów, a pod koniec, bardzo oszczędnie (póki nie upowszechnił się wynalazek, także Anglika, Ray’a Dolby), a więc duża część nagrań była 100%.

Nie ma żadnej tabliczki pamiątkowej, bo niby czyjej? Lista sław, które w Abbey Road gościły jest długa i każdy może sobie wybrać kto jest najważniejszy.Tak w największym skrócie, byli to poza The Beatles także: Pink Floyd, Oasis, Jamiroquai, U2, Radiohead, The Zombies, Take That, Green Day, Depeche Mode, The Killers, The Shadows, Sting, Syd Barrett, Iron Maiden, Plácido Domingo, Michael Nyman, Stevie Wonder, Adele, Trevor Jones, Manfred Mann, Amy Winehouse, Spice Girls, Alanis Morissette i wielu, wielu innych.

Tego dnia Studio Two jest puste, a więc można dokładnie obejrzeć elementy wystroju i mikrofonizację, która w obu studiach jest identyczna. Uzyskuję informację, że to jest wypróbowane ustawienie, wiadomo gdzie i jakie mikrofony powinny się znajdować, a więc wszystko jest zamontowane na stałe i zdejmowane tylko do konserwacji, lub jak się zepsuje. Przy okazji oszczędza się kable, którym wieczne zwijanie i rozwijanie nie służy, a także czas potrzebny na przygotowanie studia do nagrań oraz sprzątanie, za które my zostawiamy w Polskim Radio niezłą kasę.

Jest też duża specjalizacja pracowników, a więc za konsoletą zasiada recordist, towarzyszy mu editor obsługujący ProTools, a znormalizowane i zmontowane nagranie otrzymuje mikser. Nagrania orkiestry mają identyczne brzmienie, a więc korzystając z fonotek, które w Abbey Road nagrywają swoje zasoby, możemy nagrania dowolnie zestawiać, kierując się jedynie ich merytoryczną zawartością.

Jest jeszcze Studio Three, w którym nagrywa się pojedyncze instrumenty i małe zespoły. Składa się z kilku odseparowanych niewielkich pomieszczeń, ale za to bardzo duża jest reżyserka, wygodna do miksowania, ale także do pracy z instrumentami elektronicznymi i wirtualnymi. Stąd jego konsoleta to SSL 9000 J mająca 96 kanałów. Ono także ma swoja historię, bo tu nagrano płytę The Dark Side of The Moon zespołu Pink Floyd. W nim pracuje Paul McCarney. Pracowała do śmierci Amy Winehouse.

Kolejne pomieszczenia studyjne to Penthouse z 48 kanałową konsoletą Neve DFC Gemini. Jest wielofunkcyjne, także przystosowane do miksów w Dolby Athmos. Inna propozycja, dla produkcji nisko budżetowych, grup wokalnych, czy niewielkich zespołów to Gatehous. Chętnie z niego korzystają DJ. Podobne przeznaczenie ma Frontroom. W ten sposób legendarne studio otwiera się na młodych i początkujących muzyków, licząc, że kiedy będą sławni i bogaci będą o nim pamiętać.

Tylko część Abbey Road Studios udało nam się zobaczyć. Niezależnie pracuje dział masteringu i zgrań, który w ogóle nie był przedmiotem naszego zainteresowania. Są też nowe miejsca, w całkiem innych budynkach np. sala do zgrań filmów, a właściwie cały kompleks poświęcony filmowi z bogatym zapleczem postprodukcyjnym (8 systemów ProTools), projekcją 4K oraz przystosowaniem dla IMAX i Dolby Atmos. Tu zmiksowano np. Bohemian Rhapsody. Ale na takie szczegółowe zwiedzanie potrzebny pewnie jest tydzień. Natomiast naszym celem był udział w dużej sesji nagraniowej i ten plan udało się zrealizować w 110%.