Kawiarnia Amarcord
Siedzimy z Kasią w kawiarni Amarcord. Nazwa oczywiście kojarzy się z super tragikomedią Frederico Felliniego, nagrodzoną Oskarem w 1975 r., ale lokal jest raczej skromnie wyposażony, wręcz minimalistyczny i poza nazwą nic nie przypomina miasteczka Rimini z lat 30. XX w. A przede wszystkim charakterystycznego dla tego twórcy przepychu, godnego baroku, a nawet rococo. A zresztą nikt nie dorówna Felliniemu i to powszechnie wiadomo. Tę kawiarnię wskazano nam w hotelu, jako stosunkowo bliską i z pięknym widokiem. To prawda. Popijając poranną kawę, przez wielkie okna patrzymy na zatokę, port i majestatyczne promy, statki oraz stateczki.
To nasza pożegnalna kawa w Ankonie, dlatego uzupełniłyśmy ją o pistacjowe ciasteczka, a Kasia o poranne prosecco, które tutaj nie jest tak pijane, ale podobno im bardziej na południe, tym bardziej. Po dwóch dniach zachmurzenia, a nawet deszczu, znowu jest słonecznie i ciepło. To dla nas ogromna radość. W końcu jesteśmy przybyszami z północnego kraju, więc na południe jeździmy po ciepło i słońce. Najlepiej jest też zwiedzać południowe miasta właśnie na przełomie lutego i marca. Nie ma skwaru i spiekoty, a mnie na samo wspomnienie 40 st. w Veronie, robi się słabo. Dodatkowo nie ma tłumów turystów, autokarów, przekrzykujących się przewodników i pilotów wycieczek. Jest cicho, leniwie i spokojnie. Relaksik.
Teatro delle Muse
Wracając z kawy, która była po włosku dobra, a do tego z widokiem, zaglądamy na pobliskie Piazza Della Repubblica, żeby spojrzeć po raz ostatni na Teatro delle Muse. Nie chce się wierzyć, że ten XIX wieczny teatr, po zbombardowaniu w czasie II wojny światowej stał nieczynny aż 60 lat. Jest utrzymany w stylu neoklasycznym. Przednią ścianę wieńczy płaskorzeźba Giacomo De Marii. Tympanon przedstawia greckie muzy, którym towarzyszy bóg sztuki Apollo i Palemone, nieznany mi wcześniej bóg portów. Rzeczywiście z teatru do portu jest zaledwie kilkanaście kroków, a tematyka płaskorzeźby tłumaczy jego nazwę.
Placyk przed teatrem jest miłym urozmaiceniem, bo od niego odchodzą same maleńkie, wąskie, kamienne uliczki. I tak wygląda całe zabytkowe centrum Ankony. Nie ma też chodników, a kiedy mijają się samochody, trzeba wciskać się w ściany budynków. Są też uliczki jedno samochodowe i wtedy wciskać trzeba się bardziej. Na placu ruch niewielki. Nie tylko nie ma turystów. Poniedziałek rano to dzień, w którym małe sklepy są tradycyjnie zamknięte, a więc nie ma też robiących zakupy pań domu. Dla nas to kłopot, bo chciałyśmy kupić chociaż pamiątki.
Podobnie w niedzielę zamknięta jest znaczna część restauracji. Na szczęście zamknięcie wszystkiego nie jest obligatoryjne. Dlatego na lunch udało się kupić przynajmniej kanapki. Była też znakomita kolacja. Od świtu czynne są w poniedziałek kawiarnie, a w uliczce prowadzącej do hotelu udaje nam się znaleźć „trafficę”, czyli sklep mydło, powidło i pamiątki też. W ten sposób nasze kolekcje magnesów na lodówki ulegną kolejnemu powiększeniu. Oczywiście sklepy z pamiątkami są też na lotnisku, tylko ceny różnią się znacząco.
Opieszałość Ankończyków w remontowaniu swojej opery można tłumaczyć jeszcze w jeden sposób. To oczywiście 13 co do wielkości teatr operowy we Włoszech, ale w regionie Marche, w okolicy miasta jest jeszcze 12 innych XIX w. teatrów. Wszystkie wyglądają jak małe La Scale i podobno są bajecznie piękne, a przede wszystkim działają. U Włochów potrzeba kontaktu ze sztuka jest tak przemożna, że bywanie w teatrze bardzo ich cieszy. Więc bywają. Myśmy nie mieli szans zwiedzenia wszystkich tych przybytków sztuki, ale za to dwa w Recanti i Osimo, zwiedziliśmy wyjątkowo dokładnie.
Recanati
Do Recanati dotarliśmy już pierwszego dnia po południu. Kończyła się próba naszego zespołu, a więc mogliśmy poznać muzyków, dyrygenta (którym okazał się tato Andrei – aranżera i naszego kierowcy, opiekuna w jednym). Miasteczko jest w stylu Ankony, tylko 5 razy mniejsze. Całą gminę zamieszkuje zaledwie 20 tys. osób. Znane jest przede wszystkim z tego, że urodzili się w nim Beniamino Gigli, sławny tenor i Giacomo Leopardi, XIX wieczny poeta, uważany za jedną z najważniejszych postaci romantycznej literatury światowej. Rzeźba przedstawiająca poetę zdobi plac obywatelski, rzeźba śpiewaka wita gości w hallu teatru. Natomiast sam teatr (zdjęcie) nosi nazwę Persiani nie od Persów, a od nazwiska XVIII wiecznego kompozytora operowego, Giuseppe Persianiego, także związanego z miastem.
Recanti powstało w XII w. z połączenia trzech sąsiadujących ze sobą zamków, a pod koniec XIII w. ogłosiło się samodzielną republiką. Wyróżnia się liniową budową (większość miasteczek w regionie ma zabudowę centryczną, okalającą rynek), a zabytkowe centrum ciągnie się przez 200 m, a domy stoją po obu stronach tradycyjnie wąskiej uliczki. Kamienice przeplatają się z arystokratycznymi budowlami, sciśle do siebie przylegając. Nazwę, miasto zawdzięcza Menahemowi Recantiemu średniowiecznemu rabinowi i kabaliście, a w mieście od zawsze żyła spora diaspora żydowska.
Już w średniowieczu Recanti było ważnym i samodzielnym ośrodkiem. W konfliktach miasto stawało po stronie papieża, stąd dorobiło się biskupstwa (zabranego Osimo) i uzyskało dostęp do morza, gdzie powstał, istniejący do dziś, port. W XV w. odbywał się tu sławny jarmark, także wspierany przez kolejnych papieży, a zalety jarmarku mogliśmy odkryć już dwa dni później. W 1860 r. zostało przyłączone do Królestwa Włoch. Z Recanti pochodzą włoscy przodkowie piłkarza Lionela Messiego i pewnie dla wielu osób to jest najbardziej znana osoba związana z tym miejscem.
Celem naszego przyjazdu było Teatro Persiani
Ceglany niezbyt okazały gmach, wtulony w inne budynki, podobnie jak rezydencje bogaczy. Cofnięty lekko w stosunku do wąskiej uliczki, co pozwala zaparkować zaledwie kilka samochodów. Ciekawe, skąd się biorą zapełniający salę widzowie i jakim środkiem komunikacji do teatru docierają? Parking odkryliśmy w sobotę, bo z powodu jarmarku naszego busa nie wpuszczono do centrum. Zatrzymaliśmy się na parkingu w szczerym polu, pod jakimś urwiskiem, gdzie zresztą parkowało wiele samochodów. Okazało się, że przy urwisku zamontowano dużą wygodną windę i tym sposobem dostaliśmy się na górę, a górą okazał się środek miasteczka, nieopodal teatru i właśnie w taki sposób dostaje się tu publiczność.
Sala teatralna jest właściwie okrągła. Kolory to biel złoto i ciepła czerwień wina. Cztery piętra lóż, wspaniałe złote wahadłowe drzwi i niezwykle piękna rozeta na lekko wypukłym suficie. Dla bardziej wybrednych, jeszcze smakowity drobiazg: działający zegar nad sceną, w miejscu, gdzie zaczyna się sklepienie. Akustyka wyśmienita. Można wystawiać sztuki teatralne, ale jak przystało pod okiem tak znamienitych specjalistów jak Gigli i Persiani także spektakle śpiewane i opery. Nasza ekipa techniczna rozłożyła się na scenie nieopodal zespołu. Co oznaczało, że będziemy pracować w słuchawkach.
Plac obywatelski i Giacomo Leopardi
Następny dzień rozpoczęliśmy od włoskiej kawy i w ten sposób znaleźliśmy się na Placu obywatelskim, pod pomnikiem Giacomo Leopardiego. Plac jest duży, a latem odbywają się tu koncerty orkiestrowe. Jak nas poinformowano, placu kiedyś nie było, a wspaniały pałac w którym urzędują władze miasta, niemal stykał się z wieżą (też obywatelską) i pomnikiem. Na bruku zaznaczono miejsce z którego pałac przesuwano. Ładne kilkanaście metrów. Oczywiście część placu zajmują stoliki pobliskich kawiarni i restauracji, a kelnerzy nieustannie przemykają przez wąską uliczkę.
Ruch samochodowy jest raczej nieduży, za to miłośników kawy jest pod dostatkiem. Każdy ma wybrany lokal, który odwiedza. Nas także zaprowadzono do tej najwłaściwszej kawiarni, gdzie do kawy podawano na spodeczku mikroskopijne czekoladki wyglądające jak kapselki, a może pigułki. Wnętrze tylko obejrzeliśmy, bo w pełnym słońcu, mimo poranka była już gorąco, a więc miejsce na placu było wyżej punktowane. W sobotę z powodu brzydkiej pogody i jarmarku właściwie nie opuszczaliśmy naszego Teatro, a napoje i wyżywienie dotarło do nas na miejsce. Zakończyliśmy też pracę w Recanati, a więc ekipa techniczna musiała wszystko zwinąć i przewieźć w nowe miejsce do Osimo. Tam trwał spektakl teatralny, a więc samą instalację rozpoczęto w niedzielę raniutko.
Osimo. Teatro La Nuova Fenice
W niedzielny poranek my także udaliśmy się do Osimo (łac. Auxinum). Miasto leży 15 km od Ankony i całkiem niedaleko od Recanti (też ok. 15). Gmina liczy 35 tys. mieszkańców, ale w średniowieczu to Recanti było miejscem ważniejszym i właśnie z Osimo papież przeniósł do niego biskupstwo. Osimo jest za to starsze. Założyli go ci sami greccy Dorianowie co Ankonę i podobna jest jego historia. Ma też mniej zasłużonych osób, którymi może się chwalić.
Z Auxium pochodził Pompejusz Wielki, który w 49 r. p. n.e. walczył z Juliuszem Cezarem. Kiedyś wspaniały spektakl teatru TV zrobił o nich Jerzy Antczak. Zdjęcia kręcono na hali WFDiF, a ponieważ rzecz się działą na pustyni, to zwieziono kilkanaście wywrotek piasku, które sumiennie roznosiliśmy po Terenia, a nawet po domach. O mieście pisał uważany za wybitnego (w VI w. n.e.) Prokopiusz z Cezarei w swojej Historii wojen. W 1861 r. po burzliwych kolejach losu, podobnie jak Recanti, Osimo stało się częścią Królestwa Włoch.
Niestety w niedzielę pogoda była bardzo brzydka, a wszelkie kawiarnie w okolicy zamknięte, tak, że miasta nie udało się zobaczyć, nawet przez szyby samochodu. Nasz teatr La Nuova Fenice, mieści się w najstarszej części miasta. Uliczki są tu wszystkie jedno samochodowe, a zakręty możliwe do wykonania tylko dlatego, że kamienicom pościnano rogi. Podobno zachowały się fragmenty starożytnych murów, a ratusz zdobią posągi znalezione w miejscu dawnego forum. Są też bardzo rozbudowane podziemia i jakieś kanały. Uliczki są kręte w nieprzewidywalny sposób, a całość sprawia wrażenie chaotycznej zabudowy.
Teatr jest neoklasyczny i przypomina warszawski Teatr Polski. Ma ładną fasadę, ale jest wciśnięty w jakieś zaułki. Sala jest owalna, a loże tylko trzy piętrowe. Całość utrzymana jest w kolorach kremowym, złotym i morskim. Jest bardzo gustowna i działa uspakajająco. Rozeta na sklepieniu w folderach wygląda pięknie, ale prowadzone są prace renowacyjne, więc na żywo nie robiła większego wrażenia, bo nad widownią rozpięto gęstą siatkę. Zdjęto także paradny żyrandol. W materiałach znalazłam również zegar, którego w samym teatrze nie udało mi się wypatrzyć.
Największą atrakcją okazała się kurtyna, którą specjalnie dla nas opuszczono. Jest to pozostałość po wystawieniu Carmen Bizeta, którą to operą teatr rozpoczynał swoją działalność w 1894 r. Jest mieszaniną upiętych draperii i sztuki przestrzennego malarstwa. Całość okala złota materia, natomiast w części malarskiej, nagle okazuje się, że prawdziwa jest tkanina upięta w drzwiach. W ten sposób artyści mogą wychodzić na scenę do ukłonów. Śpiewacy tego teatru nie lubią, bo tylna ściana zbyt szybko zamyka scenę i podobno pogłos jest dla nich za krótki. My nagrywaliśmy fortepian, który w naturalnej akustyce sali brzmiał znakomicie.