Samotność w sieci

You are currently viewing Samotność w sieci

Z ogromną radością i zapałem udałam się swojego czasu na projekcję Samotności w sieci (reż. Witold Adamek, 2006). Bardzo byłam ciekawa, jaką filmową szatę zyska książkowy bestseller. Książka mnie wciągnęła i bardzo mi się podobała, a więc czekałam z apetytem na dalsze wrażenia. Zdobyłam super miejsce. Niestety dość blisko reżysera, przez co potem miałam problem ze sprawnym opuszczeniem sali. Opowiadano już filmem o internetowej korespondencji. Bezsenność w Seattle (1993), Masz wiadomość (1998)… Każdy z tych filmów był sukcesem i znalazł specyficzną formę opowiadania o tym bardzo niefilmowym zajęciu. Takich niefilmowych zajęć jest więcej, a przecież powstają wspaniałe filmy o pisarzach, malarzach czy kompozytorach. Konkretem jest powstający utwór, ale cała akcja toczy się w myślach i wyobraźni portretowanego artysty i to trzeba w filmowy sposób przedstawić. Wydawało mi się, że przystępując do ekranizacji tak nietypowej literatury twórcy muszą mieć, jakiś odpowiedni pomysł, inaczej nie miałoby to sensu. I chyba się zawiodłam. 


Zarówno stukanie w klawisze komputera, jak i off’owo podawane przez bohaterów, pisane właśnie teksty nie wyzwalają emocji równoważnych powieści. Od kilku przynajmniej reżyserów słyszałam, że napisy na ekranie i off, bez których nie można zrozumieć filmu to wyraz bezradności, a nie pomysł. I tak jest chyba w istocie. Zastosowane zabiegi spowalniają akcję, zamiast ją tworzyć, bo poza korespondencją niewiele w treści filmu się dzieje. Do kompletu, osoba siedząca w skupieniu przed ekranem komputera powinna mieć już tylko komiksowe obłoczki z wyjaśnieniem, o czym rozmyśla. A przecież to mogła być metoda nakładania na siebie czasu i łączenia pisania, przed komputerem, z przemyśleniami i tym co się napisze, a tym samym z innymi działaniami, opowiadającymi nam widzom, więcej o życiu każdej z osób. Film jest sztuką działania, a nie słowa. I tak sobie tę wizualizację powieści wyobrażałam. Drugim elementem są graficzne impresje przy muzyce, na bazie pisanych liter i modeli sieci, które mogłyby służyć dobrze filmowi, gdyby stanowiły przerywniki i pozwalały odpocząć po gwałtownych wydarzeniach, albo jak u Leluch’a dopowiadały rozpoczęty wątek. Ale tych wydarzeń, ani wątków nie ma. 
 

Językiem filmu autorzy opowiadają o niepewności i oczekiwaniu dziewczyny w Paryżu, kiedy siedzi naga przed komputerem i o rozpaczliwych mailach chłopaka, gdy dziewczyna zamilknie. Takie pomysły powinny rozwiązywać każdą kolejną scenę, a nie tylko dwa wydarzenia. Ten jedyny raz tekst na ekranie robi wrażenie i wyzwala emocje. Dla innych sytuacji takiego filmowego języka nie udało się znaleźć. Ładny był temat, ale pomysł na jego realizację okazał się niedobry. 
 

Trzeba natomiast przyznać, że film zrobiono z wielką starannością i dbałością zarówno o szczegóły, jak i wszystkie techniczne elementy, zarówno w obrazie, jak i dźwięku. Jest to ważny element, bo czasem mniej udany film taką starannością się broni. W tym przypadku także estetyka obrazu, znakomite efekty graficzne i specjalne, a wreszcie wysmakowany i wystylizowany dźwięk dają poczucie, że ostatnie dwie godziny z naszego życia, nie zostały całkiem stracone. Odwrotnie bywa trudniej. Takie zmarnowanie tematu jest jeszcze bardziej dotkliwe, jeżeli film jest treściowo udany, natomiast nieporadnością techniczną, czy niechlujnością wykonania od razu eliminuje się z szerszej dystrybucji, czy możliwości pokazania na świecie. 


Od pewnego czasu próbujemy bić na alarm, bo jednym z takich często źle wykonanych elementów bywa dźwięk. Dlaczego, bo pracuje jako ostatni, a więc producentowi kończy się czas i pieniądze i próbuje wersji „na skróty”. 
 

Nie znam zakończonej sukcesem produkcji wykonywanej w takim trybie. Często generalizuje się mówiąc, że dźwięk w polskich filmach jest niedobry. Ano jest taki, jaki zamówiono i za jaki zapłacono, a nie taki jak umiejętności realizatorów i możliwości sprzętowe studiów zatrudnianych do  normalnej produkcji. 


I kolejna pochwała dla jury. Nagrodę za dźwięk dostał Piotrek Domaradzki i nie jest to sukces przypadkowy, ani kumoterstwo (bo to już nie pierwsza taka nagroda), ale od lat gwarancja dobrego poziomu technicznego i artystycznego i przykład właściwych wyborów zarówno reżysera jak i producenta, aby takie osoby zapraszać do współpracy, a zamiast prowadzić niepewne eksperymenty.
 

Jeżeli w produkcję filmów Państwo angażuje swoje pieniądze, to powinno otrzymywać za nie produkty godne zawodowej kinematografii, a we wszystkich dyscyplinach, nie tylko w dźwięku już są takie możliwości.