Kino kobiece, czy kino kobiet?

You are currently viewing Kino kobiece, czy kino kobiet?

Hasło kino kobiece funkcjonuje w przestrzeni publicznej od lat. Zawsze brzmiało protekcjonistycznie. Jakby dorośli prawdziwi twórcy obserwowali zabawę dzieci w piaskownicy. Reżyserowanie filmów to zajęcie męskie, a nieliczne, pojawiające się w tym zawodzie kobiety, od lat traktowano jak błąd w sztuce, przypadek, fanaberię. No może wyjątek, ale taki co potwierdza regułę, że to nie jest babska robota i w ogóle sio mi stąd.

Rzeczywiście, przez lata, przynajmniej w polskim filmie fabularnym, można było reżyserki (to też brzmi z przymrużeniem oka) policzyć na palcach jednej ręki. Wanda Jakubowska, Barbara Sass – Zdort, Jadwiga i Dorota Kędzierzawskie, Agnieszka Holland, Magda Łazarkiewicz. Niby niewiele, a jednak wszystkie te nazwiska okazały się bardziej znane, niż zastępów reżyserów – mężczyzn. Bo kobietom zawsze trudniej się było przebić. Doprowadzenie do produkcji swojego filmu wymagało dużo więcej wysiłku i samozaparcia. Scenariusze były więc dużo lepiej dopracowane i na wszystkie strony prześwietlane, a więc większość filmów jakie robiły (i robią) kobiety to filmy dobre i nagradzane.

Panowie także robią dobre filmy, ale robią też mnóstwo filmów złych, których nie robią kobiety, bo by nikt im na to nie pozwolił. Filmów na które dostają pieniądze, stąd nazwiska ich autorów giną w tłumie, a ilość nie przekłada się w tak wysokim, jak w przypadku kobiet, procencie na jakość. Nic dziwnego, że taki stan rzeczy wzbudził zazdrość. Może określenie kino kobiece, miało poprawić nieco ego panów reżyserów, wskazując, że to jest taki jakby podgatunek. Kino kameralne, dziecięce, psychologiczne. Tematyka hermetyczna, tylko dla kobiet.

Fakt, wielkie epopeje i batalistyka, to głównie dokonania panów reżyserów, ale nazywanie Ostatniego etapu (reż. Wanda Jakubowska, 1948) kinem kameralnym to także nadużycie. Dalej już było tylko gorzej. Prawdziwą międzynarodową karierę zrobiła Agnieszka Holland (w tym roku odbierze na Festiwalu w Gdyni Platynowe Lwy), a nie żaden z licznych panów reżyserów. Powszechnie wiadomo, że w teatrze, który przez wieki był domeną mężczyzn, a potem w filmie, gdzie także mieli druzgocąca przewagę, ról męskich jest więcej niż kobiecych.

Można więc na dokonania pań popatrzeć inaczej. Wypełniają lukę. Opowiadają historie, których dotychczas nie było. Mówią o kobietach, których na świecie jest nie mniejszość, a 50%, nawet z lekką przewagą (bo żyjemy dłużej). Nie zabierają nikomu tematów na filmy, ale poszerzają ofertę o tematy nowe, która okazują się być ciekawe, jak widać po publiczności, nie tylko dla kobiet, ale i dla mężczyzn. Zwracają uwagę na pomijane dotychczas zjawiska, problemy, wydarzenia. I robią to fachowo i z talentem.

Przy okazji pojawiają się fascynujące role kobiece, a aktorki mogą pokazać swój kunszt, a nie tylko piękne ciało, zgrabną sylwetkę, czy długie nogi. W historii polskiego kina dzięki kobietom reżyserkom (reżyserzycom) zapisały się takie postaci jak: Kama (Barbara Grabowska) z Gorączki (reż. Agnieszka Holland, 1980), Irena (Maria Chwalibóg) z Kobiety samotnej (reż. Agnieszka Holland, 1981), Katarzyna i Bożena (Anna Dymna, Dorota Segda) z Tylko strach (reż. Barbara Sass – Zdort, 1994), czy Marianna (Dorota Stalińska) z Krzyku (reż. Barbara Sass – Zdort, 1983).

Na pewno łatwiej było wystartować kobietom, z którymi pracował mąż. Takie wspomaganie miały Basia Sass (operator Zdzisław Zdort) i Dorota Kędzierzawska (operator Artur Reinhart). To także przypadek Krystyny Jandy (operator Edward Kłosiński), która zaczęła reżyserować (Pestka, 1995), także po to, aby mieć dla siebie role, czy Joanny Żółtowskiej, która napisała dla siebie (i Krystyny Jandy) scenariusz (Matka swojej matki, reż. Robert Gliński, 1996). Bo ról dla kobiet, a szczególnie kobiet starszych, niż bardzo młode, jak wiadomo brakuje.

Kilka lat temu okazało się nagle, że kobiet parających się reżyserią filmową filmów fabularnych w Polsce, przybyło i co najważniejsze, te robione przez kobiety filmy są wyróżniane i nagradzane, a kulminacyjnym punktem była gala Orłów 2016, kiedy na scenie Teatru Polskiego, nagrodzone kobiety (Kinga Dębska, Agnieszka Smoczyńska, Małgorzata Szumowska) zdominowały nagrodzonych panów. Stałam tam z nimi, ze statuetką dla Wojciecha Karolaka, którą miałam zaszczyt odbierać, i czułam się bardzo dumna.

Okazało się także, że trudno, o dokonaniach reżyserek, nadal mówić kino kobiece, bo wygrały swoje Orły w kategorii kino najlepsze i niezależnie od płci. Zaczęło się więc pojawiać inne sformułowanie – kino kobiet. Czyli pełnoprawne kino, a nie żadna piaskownica, filmy takie jak wszystkie, ale reżyserowane przez kobiety. W tym czasie (Stowarzyszenie Kobiet Filmowców, 2014) powstała też grupa Kobiety Filmu i tym bardziej można się było zacząć liczyć. Było to ważne, bo wszelkie utyskiwania kwitowano stwierdzeniem: pokażcie jakieś dane, dokumenty.

Ale badań nie było. A kiedy zaczęto je robić, okazało się (Monika Talarczyk-Gubała), że w latach 2006 – 2017, kobiety wyreżyserowały 28% filmów, ale pełnometrażowych filmów fabularnych już tylko 14%. I tak jesteśmy mistrzami na tle np. Hollywood, gdzie kobiety wyreżyserowały tylko 4% fabuł o dużych budżetach. A także mistrzyniami na własnym terenie, bo w badaniach prowadzonych dwa lata wcześniej, ten procent wynosił 12.

Orły 2016 były ogromną radością, ale kara także musiała być duża. Na liście filmów dopuszczonych w tym samym roku do konkursu na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, nie było żadnego filmu wyreżyserowanego przez kobietę. Wcześniej, w czerwcu 2015 r. na Festiwalu Młodzi i Film w Koszalinie, miałam możliwość obserwowania debaty Reżyserka – czy tylko pomieszczenie dla reżysera? Znamienne były wypowiedzi kolegów reżyserów (w tym Jacka Bromskiego prezesa SFP), w których protekcjonizm, przymrużenie oka i lekka drwina, miały zamaskować realny strach przed nieoczekiwanie silną i liczną konkurencją.

Konferencja ta zaowocowała długą nocną rozmową filmowców obu płci, w naszym hotelu w Mielnie, w której uczestniczyłam, zagarnięta w drodze do pokoju przez filmową młodzież. Dyskusja bardzo była pouczająca. Przede wszystkim pokazała, że problem z kinem kobiecym dotyczy starszego pokolenia, a młodzież rozumie i chce, żeby kino było barwne i różnorodne, a do tego potrzebni są twórcy z różnych płci, środowisk, kultur.

Na pewno był to dobry początek, bo o udziale kobiet w kinie dyskutowano przez cały 2016 r. w różnych gremiach (Festiwal w Gdyni, Euroimages, Script Fiesta, i in.), a rok później w PISF pojawiły się parytety przy doborze członków ciał decyzyjnych. Więcej kobiet pojawiło się też w innych filmowych zawodach, dotychczas zdominowanych przez mężczyzn. Najbardziej widoczne są operatorki, producentki i kierowniczki produkcji. Pozostaje mieć nadzieję, że będą powstawać filmy z co raz większym udziałem kobiet zajmujących główne stanowiska.

Taka refleksja nasunęła mi się w związku z ogłoszeniem patrona kolejnej gwiazdy, na ulicy Piotrkowskiej w Łodzi. Aleja gwiazd ma już ponad 20 lat. Lista nagrodzonych jest już bardzo długa, a decyzje podejmuje Kapituła, której skład jest powszechnie znany. Można też zgłaszać do kapituły swoje propozycje i pomysły. Teraz właścicielem gwiazdy została Kinga Dębska i zaraz rozpoczęła się dyskusja. Że za młoda, za mało utytułowana, że są od niej osoby szacowniejsze, a dotychczas nie mające swoich gwiazd.

Pewnie są, ale zawsze jest to decyzja Kapituły. Jej wybór. Gdyby to ode mnie zależało, to na pewno swoją gwiazdę mieli by już dawno: Waldemar Kazanecki, który karierę filmową zaczął od Malinowej w Grand Hotelu, Jerzy Duduś Matuszkiewicz, jeden z twórców Melomanów, absolwent Łódzkiej Szkoły Filmowej, Agnieszka Osiecka także absolwentka, Jerzy Blaszyński, któremu Łódź zawdzięczała Pałac pod blachą, czyli Wydział dźwięku, Marek Nowicki – reżyser, ale też operator wielu wspaniałych filmów i absolwent oraz wykładowca Szkoły Filmowej, Anna Iżykowska-Mironowicz – patronka wszystkich konsultantów muzycznych. Może tak się stanie w przyszłości, ale teraz Kapituła wybrała Kingę i chwała jej za to. Gratuluję i bardzo się cieszę.

Nie wiem co najbardziej nie podoba się krytykantom. Czy młody wiek? Ma szansę być przez jakiś czas gwiazdą na Piotrkowskiej najmłodszą, ale nikt nie powiedział, że nagrody powinno się przyznawać pośmiertnie, albo po zakończeniu kariery. Czy to, że jest kobietą? bo jeżeli odliczyć aktorki, to kobiecych gwiazd jest tylko dwie (Agnieszka Holland, Maria Kornatowska), a z aktorkami niedużo więcej. To mniej nawet niż to 14% reżyserowanych filmów. Odzwierciedla to znakomicie walkę kobiet, aby w kinematografii zaistnieć. Jednocześnie premiuje Kapitułę, że o kobietach pracujących w filmie w ten sposób pomyślała.

Kwestionowany jest dorobek pretendentki, ale tu wystarczy spojrzeć na stronę FilmPolski.pl, żeby trochę przetrzeźwieć. Kinga pracuje już ponad 20 lat. Jest wszechstronnie wykształcona (absolwentka UW i FAMU). Biegle posługuje się kilkoma językami (w tym czeskim i japońskim). Ma na swoim koncie wiele filmów dokumentalnych, spektakli TV, seriali. Właśnie wchodzi na ekrany jej piąty film fabularny Zupa nic (wcześniejsze: Hel, Moje matki krowy, Plan B, Zabawa, zabaw). Reżyseruje, pisze scenariusze. Jej filmy obsypywane są nagrodami. Wdarła się przebojem od razu na same szczyty i to jest miarą jej sukcesu, a także najlepszą oceną jej talentu i umiejętności.

Jerzy Kawalerowicz zrobił tylko 17 filmów fabularnych przez całe swoje długie życie. Może to za mało i gwiazdy mieć nie powinien? A może miernikiem jest nie ilość, a jakość? W takim razie wystarczy Pociąg, Faraon i Matka Joanna od aniołów, a nawet jeden z tych filmów, żeby się zachwycić. Można robić całe życie filmy mierne, ale wystarczy jeden złoty strzał, żeby znaleźć się w historii kina i znane są takie przypadki. Trudno mówić o przypadku, kiedy ktoś, zrobił pięć filmów fabularnych, jeden po drugim i wszystkie są świetne. Mówię to z całą odpowiedzialnością, bo pracując przy Zupie nic obejrzałam ją sobie dokładnie.

A zresztą, jak porównać dorobek reżysera fabularnego, z dorobkami operatorów obrazu, operatorów dźwięku, czy scenografów, którzy siłą rzeczy robią kilka razy więcej filmów w tym samym czasie? Jeszcze bogatsze są strony dokumentalistów. A gdyby liczyć filmy na sztuki, to jak twierdzą redaktorzy naszej filmowej strony i tak wygrywają konsultanci muzyczni i to z przewagą o rząd wielkości ;).