Białe klify Dover

You are currently viewing Białe klify Dover

Klify Dover to widok, który witał pilotów wracających do Wielkiej Brytanii, po bitwach jakie toczyli z Hitlerowcami w czasie II wojny światowej. Klify zwiastowały sukces i bezpieczny powrót do bazy. Jeszcze raz się nam udało. Inni już nigdy białych klifów nie będą mogli zobaczyć. Takie były realia tamtych czasów.

Vera Lynn

The White Cliffs of Dover to także tytuł jednej z najbardziej znanych i niezwykle pięknych piosenek angielskich. Jej wykonawczynią jest Vera Lynn, ulubiona piosenkarka Królowej Elżbiety II. Natrafiłam nawet na płytę wokalistki, na którą zestaw utworów dobrała jej wysokość osobiście, o czym nie omieszkali wspomnieć dobrze widocznym napisem wydawcy. Samo znalezienie płyty Very Lynn nie jest jakimś wybitnym wyczynem, bo jej popularność jest nieprzemijająca, a płyt ogromna kolekcja. Jeszcze w 2009 roku płyta We’ll Meet Again, The very best of Vera Lynn znalazła się na 1 miejscu UK Albums Chart. Wykonawczyni miała wtedy 92 lata.

Vera Lynn urodziła się w 1917 r., a swoją karierę rozpoczęła tuż przed II wojną światową. W czasie wojny występowała w filmach (We’ll Meet Again, 1942; Rythm Serenade, 1943; One Exciting Night, 1944), a przede wszystkich niestrudzenie jeździła po zgrupowaniach żołnierzy, swoim śpiewem umilając im krótkie chwile odpoczynku. Docierała do Indii, Birmy, Egiptu. Wspierała ich. Była symbolem nadziei. Mówiono, że jest skarbem brytyjskich sił zbrojnych (była też force’s Sweetheart).

Po wojnie działała w organizacjach charytatywnych na rzecz weteranów wojennych, upośledzonych dzieci, kobiet walczących z rakiem piersi. Była sławna i tę sławę wykorzystywała w najlepszy możliwy sposób. Jej kariera trwała nieprzerwanie właściwie do śmierci. W 1952 r. piosenka Auf Wiedersehen Sweetheart dotarła na szczyt amerykańskiej listy przebojów. Dwa lata później na szczycie brytyjskiej listy było My Son, My Son. Po raz ostatni wystąpiła publicznie w 1995 r., z okazji 50 rocznicy zakończenia II wojny światowej. Miała wtedy 78 lat.

Jej występ transmitowało BBC PRIME, a refreny The White Cliffs of Dover i W’ll Meet Again śpiewała głośno cała sala. W finale koło solistki pojawił się chór, który kontynuował refren, a ona poszła witać się z weteranami siedzącymi w pierwszych rzędach. Uroczystość była piękna i niezwykle wzruszająca. Nobliwa starsza pani w czarnej spódnicy i kremowej bluzce ozdobionej złotym delikatnym deseniem, poruszała się z wdziękiem, a śpiewała, jakby czas dla jej talentu się zatrzymał.

Weterani, jej rówieśnicy, którzy szeptali słowa piosenek jak zaklęcia, co pokazywały wszędobylskie kamery. Koncert zakończyło wykonanie Hymnu pod jej przewodnictwem. Były to zresztą dwa transmitowane występy. Drugi, w ogrodach Pałacu Buckingham, odbył się następnego dnia, w obecności Królowej. Starsza pani ubrana była w podobnym stylu, zmienił się jedynie delikatny wzorek i fason na bluzki. Owacje były niemniejsze. Kamera pokazała wzruszoną królową Elżbietę II, która chwilę później rozpoczęła swoją mową oficjalne uroczystości. Ostatnią nagraną przez Verę Lynn piosenkę I Love This Land wydano z okazji zakończenia wojny o Falklandy. Jej setne urodziny fetowano w całym kraju.

103 urodziny Very Lynn przypadły na początek pandemii. Opublikowała wtedy nagranie wideo podnosząc, ciepłymi słowami, na duchu rodaków. Jej piosenka stała się zresztą, symbolem pandemii. W swojej mowie do poddanych Królowa nawiązała do We’ll Meet Again, które taką rolę pełniło już w czasie wojny. Vera Lynn wystąpiła jeszcze na wirtualnym koncercie 8 maja 2020 r. z okazji 75 rocznicy zakończenia II wojny światowej. Zmarła w czerwcu 2020 r. Boris Johnson przemawiając w związku z tym smutnym wydarzeniem, stwierdził: jej głos będzie żył dalej, aby podnosić serca przyszłych pokoleń.

Śmierć Zygielbojma i Decca Records

Kiedy pracowaliśmy nad Śmiercią Zigielbojma (reż. Ryszard Brylski, 2021), zaplanowano scenę spotkania naszego bohatera z odlatującym z Londynu do USA emisariuszem rządu polskiego, Janem Karskim. Dobrą dla niej scenerią był baza RAF, w której służyli także polscy piloci, a ponieważ był to wieczór, w bazie trwał koncert dla wojskowych i oczywiście występowała Vera Lynn. W filmie postanowiliśmy wykorzystać The White Clifs of Dover, szczególnie, z powodu tekstu, który pojawia się w zwrotce: I never forget the people I met.

Prawa autorskie do tej piosenki (Muzyka: Walter Kent, Słowa: Nat Burton) reprezentuje SM publishing, czyli Sony i dostaliśmy ofertę, oczywiście powiązaną z ceną, jaką za licencję wyznaczy właściciel praw do nagrania, bo reżyser chciał wykorzystać w tym celu oryginalne nagranie (oczywiście jak najstarsze i w jak najlepszym stanie). Wydawało się to proste. Przeglądając zasoby internetu można było w zasadzie wybierać. Starsze, nowsze, szybsze, wolniejsze, z kameralnym zespołem, zmieniającą skład orkiestrą, z wyraźnie słyszalnymi w głosie piosenkarki kolejnym mijającymi latami.

Decca Records

Artystka od samego początku nagrywała, a spory zbiór jej dokonań zarejestrowała (prawdopodobnie jeszcze na blattnerphone, poprzedniku magnetofonu) Decca Records. Tu należało szukać praw do nagrań. I tu zaczęły się schody, bo stara poczciwa Decca, której znak zdobi najstarsze płyty już nie istnieje. Powstała w 1929 r. Nagrywali muzykę popularną, a od 1946 r. także poważną. Ich największym hitem był Pierścień Nibelunga Richarda Wagnera pod dyrekcją Georga Soltiego (1958 – 1966). Pierwsi wydali płytę długogrającą. Wszystko szło świetnie, aż tu nagle ktoś popełnił błąd. W 1962 r. odrzucono materiały demo poczatkującej grupy The Beatles. To się zemściło.

Firma upadła w latach 70. XX w. W latach 80. Przejął ją PolyGram, a w 1998 r. Universal Music Group wchłonął PolyGram, wraz dobrodziejstwem inwentarza, czyli z Deccą i prawami do tej nazwy. Razem z Deutsche Grammophon powołali Decca Music Group, która zajmuje się wydawaniem muzyki poważnej i ze starą Deccą nie ma nic wspólnego.

Na logikę wydawało się, że bez trudu kupimy licencję od Universalu, zresztą jestem w posiadaniu płyty sygnowanej ich znakiem i na niej jest to najbardziej pożądane przez nas nagranie (z niewielkim zespołem), które mogliśmy uznać za odpowiednio stare (1942), plenerowe i koncertowe. Reżyser właściwie już w tym momencie uważa, że nagranie ma i szykuje do niego zdjęcia. Ja jednak otrzymuję wiadomość, że Universal nie dysponuje prawem udzielenia mi ani na to, ani na żadne inne nagranie, licencji.

Próbuję walczyć, odzywam się do znajomych przedstawicieli firmy Universal w Niemczech i Wielkiej Brytanii, a wreszcie do centrali w USA. Nie ma i nie będzie. Nawet nie próbują się tłumaczyć, a dla większości ludzi, jest to sytuacja nie do pojęcia. Ja powodu takiej odpowiedzi szukałabym przede wszystkim w pogmatwanych losach brytyjskiego wydawnictwa oraz zmieniających się dynamicznie krajowych i międzynarodowych praw własności intelektualnej.

Polskie Radio, czy Polskie Nagrania (obecnie Warner) mają także wielkie zbiory swoich nagrań, ale bez problemu mogą wydawać je na swoich płytach, ale w wielu przypadkach nie mogą udzielać sublicencji, bez uzgodnienia tego z wykonawcami, czasem wszystkimi, a czasem niektórymi, co też bywa poważnym problemem, bo dokumentacja po licznych zmianach i przeprowadzkach, bywa bardzo ażurowa. Praw do wykonań nie zakupiono, bo ówczesne prawo tego nie wymagało, a obecne wymaga, czyli nie można nimi swobodnie dysponować, przez 50, a w niektórych przypadkach 70 lat od powstania nagrania.

Dodatkowo w USA obowiązuje pojęcie utworu korporacyjnego, do którego prawa należą do wydawcy i od pewnego czasu (1998), taka ochrona trwa 95 lat od powstania nagrania. Najbardziej korzystają na tym wielkie koncerny, a więc co można, staje się utworem korporacyjnym, nawet kiedy dokumenty potwierdzające prawa do wykonania są zagubione, lub prawna droga przechodzenia tych praw z firmy do firmy jest zagmatwana. Tak prawdopodobnie było w naszym przypadku. Kupić nie ma od kogo, ale gdybyśmy tylko spróbowali takie nagranie wykorzystać, obrońcy praw pojawili by się natychmiast.

W zaistniałej sytuacji, zadaliśmy pytanie o nagrania wszystkim znanym nam wydawcom, bo z oglądania oferowanych w internecie płyt wynikało, że Vera Lynn nagrywała nie tylko dla Decca. Były to nagrania powojenne, ale pochodzące np. z lat 50. XX w. Takie nagranie zaoferował nam Warner Music oddział w Niemczech, ale całą procedurę prowadził oddział Polski i głównym problemem okazało się pozyskanie nagrania, chociaż wszyscy się zarzekali, że jest to dokładnie to, co dałam na wzór.

W zaistniałej sytuacji nakręciliśmy zdjęcia do prowizorycznego playbacku i montując film upominaliśmy się o nagranie. W między czasie zaczęła się pandemia, a wszelkie działania mocno się spowolniły. Na dodatek odszedł z pracy człowiek, który z nami korespondował, a potem ktoś, kto nastał po nim, także ostatecznie nagranie, a jak się miało okazać 5 różnych nagrań, dostarczyła nam późną wiosną kolejna osoba.

Były szybsze, wolniejsze, zmieniał się zespół muzyczny i wiek wykonawczyni, ale jedną cechę miały wspólną. Kiedy próbowaliśmy je dopasować do zmontowanej już sceny, okazało się, że wszystko świetnie, tylko w żadnym nagraniu nie ma naszej kluczowej zwrotki. Mamy za to bardzo bogaty, nakręcony do niej materiał, z dublującą Verę Lynn aktorką. W zaistniałej sytuacji, nagranie, które kupiliśmy od Warnera słyszymy w filmie przez radio, aby zaznaczyć w ten sposób obecność wielkiej artystki także w naszym filmie.

Natomiast koncert na lotnisku, musieliśmy nagrać w formie post synchronu. Było to zajęcie karkołomne. Aranż wykonał na podstawie wzorcowego nagrania i instrumentów widocznych na zdjęciach Andrzej Borzym. Nagrał Smooth Quartet ze wsparciem klarnecisty Wiktora Wysockiego i instrumentów wirtualnych wyczarowanych przez aranżera, a zaśpiewała Vesna Leszczyńska, która w krótce po naszym nagraniu zadebiutowała w musicalu Metro, kontynuując rodzinną tradycję, zapoczątkowaną przez mamę – Alicję Borkowską.

Nagranie zrealizował Andrzej Rewak, a chcąc jak najbardziej brzmienie zbliżyć do nagrań z lat 30./40. XX w. wykorzystał swoją kolekcję bardzo starych, ale sprawnych, mikrofonów. Takie cuda pod szyldem Telefunken produkowała tuż przed II wojną światową firma Neuman. Kiedy po pewnym czasie, już bez emocji posłuchałam powstałego wtedy wykonania i nagrania, to miałam wrażenie, że jesteśmy jeszcze bardziej stylowi, niż oryginał, który nadal mam na płycie. Dla laika, a nawet wiernych fanów, brzmi ono tak prawdziwie, że nie uprzedzeni nie będą nawet podejrzewać, że taka wymiana z konieczności miała miejsce.