Krótkie, ale także filmowe. Na mój widok natychmiast Koszalin zmienił pogodę na chłodna i deszczową, a więc nawet nie przychodziły mi do głowy pomysły na plażowanie, czy kąpiele, chociaż oczywiście morze widziałam i to nawet kilkakrotnie.
Przy takiej pogodzie bezpieczniej było w budynkach, a więc mój pobyt okazał się bardzo intensywny, a wybory atrakcji celne, bo na kończącej Gali okazało się, że dałam radę zobaczyć wszystko co wydawało się najważniejsze.
Co mi się nie podobało? Brak filmów radosnych, komedii, groteski, a nawet zwykłych opowieści o szczęśliwej miłości. Wiem, że wbrew pozorom nie są to tematy łatwe, ale trzeba pomyśleć o widzu. Widz czeka na nowego Bareję, Chęcińskiego, Chmielewskiego. A co z nami będzie, kiedy Machulskiemu i Zatorskiemu znudzi się robienie filmów? Generalnie po festiwalach polskich filmów, głównie można złapać doła, albo wpaść w rów mariański, chyba, że uda nam się zachować do pokazywanego bezmiaru tragedii i trosk jakiś dystans, lub mamy pogodę ducha zaprogramowaną we własnej osobowości. Ja jako niepoprawny wydrwigrosz i optymista, jestem na depresję odporna, ale jednak brzemię smutnych i tragicznych opowieści odczuwam zawsze.
Dlatego ogromne wrażenie zrobił na mnie Plac zabaw w reż. Bartosza M. Kowalskiego. Film już wcześniej nagradzany np. za debiut na festiwalu w Gdyni, w Londynie, Melbourne, ale akurat ja nie zdążyłam go wcześniej obejrzeć. W Koszalinie otrzymał Grand Prix, czyli Wielkiego Jantara, ale także nagrody za aktorskie kreacje dziecięcych aktorów i nagrodę dziennikarzy. Reżyser jest także montażystą filmu. Muzykę napisał znany z filmów Larsa von Triera, Kristian Eidnes Andersen. To odosobniony przypadek. Większość pokazywanych w Koszalinie filmów nie mogła pochwalić się tak przemyślaną i dobrze brzmiącą warstwą muzyczną.
To nie jest film dla dzieci, ale film o dzieciach i często nie zauważanych przez dorosłych sytuacjach, ani nie zrozumiałych dla nas zachowaniach dzieci. Dzieci próbują naśladować dorosłych, ale też ich psychika jest jeszcze nieukształtowana, a często nie zdają sobie sprawy ze skutków tego co robią. Są przez dorosłych marginalizowane, nie są wychowywane, a raczej przechowywane. Film pokazuje konsekwencje wszechobecnej fascynacji przemocą, jej gloryfikację, atrakcyjne przedstawianie i brak refleksji dorosłych, która powoduje, że dzieci biorą udział w tej nieodpowiedzialnej zabawie, co kończy się tragicznie. Ktoś powiedział, że ten film jest podobny do Słonia Gusta van Santa.
Gry pojawiły się razem z domowymi komputerami. Oczywiście na pirackich kopiach od kolegów. Pamiętam, że podniosłam głowę znad książki i nagle zobaczyłam barwiący się na czerwono ekran naszego komputera. Mój, mały wtedy, syn poinformował mnie, że to nic, bo on zbija Niemców, a poza tym ma trzy życia i oni mu nic nie zrobią. To był sygnał i alarm, a gry komputerowe od tego momentu były już pod najostrzejszą kontrolą. Okazało się że równie atrakcyjna i na dodatek wymagająca poprawienia znajomości angielskiego może być legalnie kupiona Cywilizacja, SimCity, SimFarm, a potem FIFA. Nasi bohaterowie także wybierają się do sklepu, czy salonu z grami i może, gdyby był otwarty nie doszło by do tragedii, bo tu pozostawili by swoje nadmiary adrenaliny i potrzebę agresji.
Film jest zrobiony prawie dokumentalnie, a obojętna z pozoru obserwacja bohaterów, tym bardziej pozostaje w kontraście z mającym nastąpić końcem. Nie ocenia, przedstawia. Typowe zakończenie roku szkolnego ma wszelkie znamiona karykatury i groteski, ale często tak to właśnie wygląda, bo od wzniosłości do śmieszności jest tylko chwilka. To występ dla siebie, może rodziców. Dzieci to nie dotyczy. Muszą tu być i jakoś przetrwać. Rozpoczynają go trzy niezależne opowiadania o wędrujących na zakończenie roku szkolnego uczniach jednej klasy.
Pochodząca z zamożnego, ale dość obojętnego domu Gabrysia. Ubrana dostatnio, z kwiatami, ale podrzucona pod szkołę i pozostawiona w ważnym dniu sama, bez rodziców. Matka później sprawdza jedynie gdzie jest i o której wróci. Na tym kończy się zainteresowanie nią i jej problemami. Nie wie co jej dziecko robi po szkole. Dziewczynka czuje się inna i odrzucana przez klasę, jest niezintegrowana, może zbyt zamożna, a przede wszystkim grubawa i niezręczna. Płaci za pomoc w znalezieniu chłopaka do chodzenia (świetna scena instruowania jej przez doświadczoną koleżankę), ale kończy się to dla niej upokorzeniem, a nawet pobiciem. I znowu, może gdyby chłopcy nie wyładowali niej swojej potrzeby agresji, nie nastąpił by dramatyczny koniec historii.
Szymek, który opiekuje się niepełnosprawnym ojcem. Mieszkanie jest ciasne, obłożone boazerią. Chłopiec sam starannie szykuje się do szkoły. Jest ładny, schludny, wzbudza naturalną sympatię. Nie wiadomo gdzie jest matka. Pracuje już, albo jeszcze. Jak wygląda ta praca. Chłopiec nie odbiera jej telefonu. Do ojca ma przyjść opiekunka. Przed wyjściem okłada ojca przez chwile pięściami. Wydaje się, że z bezsilności. Ma pieniądze. Kupuje kwiaty, ale przy okazji kradnie zapaliczkę. Także jest samotny i nikogo nie interesuje.
Czarek to kolejny dom i kolejne środowisko. Matka samotna, sterana życiem, ale i bezradna. Pali papierosa, rozwiązuje w zastawionej brudnymi naczyniami kuchni, krzyżówkę. Nie jest wsparciem dla chłopca. Pieniądze na kwiaty chłopiec ma dostać od starszego brata, który prawdopodobnie utrzymuje, ale i terroryzuje dom, ale w sumie dostaje ich za mało, żeby mógł cokolwiek kupić. Brat drażni się z nim i poniża. Ciekawa jest w tym kontekście scena samodzielnego strzyżenia się na łyso. Taka autoagresja z bezsilności. Chłopiec po drodze ma jeszcze odebrać jakieś resztki od rzeźnika. Wstydzi się tej misji, a frustrację rozładowuje drażniąc się z głodnym psem. Ostatecznie mięso porzuca. Jest ze swymi problemami sam, na nikogo nie może liczyć.
Dalej obserwujemy już tylko chłopców i ich wędrówkę po mieście, bo nie bardzo mają i chcą wracać tam, gdzie czeka ich pustka. Kiedy zabierają dziecko z Galerii handlowej wydaje się, że będzie to dla nich namiastką domu i miłości. A swoją drogą co to dziecko robiło samotnie na jakiejś maszynce do podskakiwania i kołysania. Porzuciła go tam matka, czy ojciec, zajęci swoimi sprawami, zakupami w galerii w których malec przeszkadzał. Nikt szybko porwania nie zauważa. Chłopcy opuszczają galerię i idą na spacer. Tak by się mogło wydawać.
Finał filmu jest tak przejmujący, że niektórzy widzowie opuszczali salę. Nie mogli wytrzymać, znieść tego co przedstawiono. Agresja i zbrodnia w życiu nie są tak atrakcyjne jak pokazuje się w filmach gatunkowych. W tym przypadku tragedię obserwujemy z daleka, niewiele widzimy, dochodzą do nas strzępki rozmów, właściwie ich nie rozumiemy. Natomiast forma pokazu pozbawiona jest jakiejkolwiek atrakcyjności. Jest dokumentalna. Cała scena, 5-7 min, pokazana jest w jednym ujęciu. Przywołuje kultowa scenę kończącą Zawód reporter M. Antonioniego. Wydaje się być dłuższa, przez swoją dramatyczną treść. Młodzi mordercy są beznamiętni, pozbawienie emocji, niezdarni, bezradni, ale i nieświadomi grozy tego co właśnie robią. Dlatego zbrodnie dokonywane przez najmłodszych charakteryzują się takim bestialstwem. Najgorsza jest świadomość, że to co pokazuje Plac zabaw, to nie wybujała fantazja twórców, ale opis wydarzenia, które rozegrało się kilka lat wcześniej. Na faktach oparta jest tylko finałowa część filmu. Reszta, którą pokazano to fabuła której narrację wyznaczają pomysły scenarzysty.
Film wzbudził ogromne emocje, co zaowocowało długą i burzliwą dyskusją. Znalazły się osoby, które zakończenie oceniały jako efekciarskie, a film jako stereotypowy. Myślę, że przekaz filmu jest głębszy, a dokumentalność czy podkreślenie dość typowych sytuacji domowych zwiększa tylko ukazaną grozę. Zaburzenia zachowań młodych, niedojrzałych ludzi są faktem, wiadomości o nich jest pod dostatkiem, ale podświadomie staramy się je omijać jeśli pojawia się mediach. Jest to agresja przeciwko dorosłym, rówieśnikom i przeciw zwierzętom. Przede wszystkim nie umiemy tego zrozumieć. Nic co dzieje się w prezentacji z początku filmu, nie jest przekonywującym uzasadnieniem finału, ale może uruchomić reakcję łańcuchową, jeżeli trafi na inne komponenty, a przede wszystkim na coś w rodzaju katalizatora.
Dyskusja po filmie była wielowątkowa. Widzowie pytali o motywy, procesy prawdziwych sprawców, czy kary jakie otrzymali. Tak ludzka ciekawość, z której nic więcej nie wynika. Może wątek motywu wydaje się ważny, ale nie rozstrzygalny. Nuda, fascynacja grami i przemocą, próba odreagowania własnych klęsk i niepowodzeń. Wszystkiego po trochu. Chyba najważniejszy jest brak pozytywnych wzorców, ciekawych alternatyw i zwykłego zainteresowania, skupienia uwagi, wysłuchani, poczucia, że dla kogoś jest się kimś ważnym, rozmowy, pomagającej różnicować i zrozumieć w przyszłości świat.
Mnie zainteresowały kulisy castingów, a potem przygotowania młodych aktorów do ról jakie mieli zagrać, opieka pedagogów i psychologów, ratująca przed traumą, ale też ułatwiająca codzienną pracę na planie zarówno dzieciom, jak i ekipie. Okazało się, że opieka nad młodymi aktorami trwa nadal, szczególnie, że pojawiły się sukcesy, nagrody festiwalowe, kontakty z publicznością i dziennikarzami i każda z tych sytuacji wymaga odporności i przygotowania. Na festiwalu była też Pani psycholog i opowiadała o swojej pracy.
W zeszłe lato sama brałam udział w takiej produkcji filmowej. W filmie Czuwaj (reż. Robert Gliński) przez cały okres zdjęciowy, w lesie nad jeziorem trwał obóz harcerski. Poza naszym filmowym obozem trwały realne kolonie, czyli pracował zespół opiekunów dzieci. Opieka nad tymi, którzy są w danym momencie niepotrzebni na planie, opieka poza planem nad całą grupą. Organizacja zajęć, wycieczek, zakwaterowanie, wyżywienie. Nasza grupa liczyła 30-40 chłopców w różnym wieku i przysparzała nieustających problemów i atrakcji, włącznie z otwartym złamaniem ręki z przemieszczeniem (przy grze w dwa ognie) i operacją w klinice w Gdańsku.
Czy tego typu produkcje pojawiały się wcześniej w polskich filmach? Niewątpliwie pewne analogie można odszukać w filmach Roberta Glińskiego Niedzielne igraszki (1983), Cześć Tereska (2001), czy serii dokumentalnej Dziewczęta z ośrodka (2003). Maciek Dejczer zrealizował w 2003 r adaptację telewizyjną Chłopców z Placu Broni. Problematyka jest trudna, a praca z dziećmi jeszcze trudniejsza. Trzeba też realizując swoje zmierzenia pamiętać o ochronie małych artystów przed demonami, które mogą potem długo lub zawsze im towarzyszyć.