Niedziela. Mglisty jesienny poranek. Okolice godziny 8.00. Wędruję przez industrialny krajobraz z Pawłem Edelmanem. Paweł jak na siebie, a szczególnie na tak wczesną porę jest wyjątkowo rozmowny. Kazałaś mi wstać w środku nocy i wleczesz gdzieś piechotą. My tam przyjdziemy, śpiący i właściwie bez śniadania i zobaczysz nikogo nie będzie. Co wtedy zrobimy? Tylko idiota robi sobie spacery w taką pogodę i o takiej porze. Nie jestem w stanie dojść do słowa (kto mnie zna, wie, że to prawie niemożliwe), a może trochę wolę się nie odzywać. Rzeczywiście wszędzie pusto, a na pytanie: Co wtedy zrobimy? Nie znam odpowiedzi.
Jest kanał. Próbujemy z niego wyjść. Wymyśliłam jak i realizuję. Wierzę w moich przyjaciół Czechów: Alesza i Petra. Jesteśmy w Pradze i wędrujemy przez wymarłe w niedzielny poranek Ateliery w Barrandowie. Na moje szczęście wychodzimy na ostatnią prostą i już z daleka widać kilka zaparkowanych pod laboratorium samochodów. – Widzisz. Jest jakaś cywilizacja czytuję za bohaterami z Seksmisji. Kiedy przyciskam dzwonek, nowoczesne drzwi się rozsuwają, po drugiej stronie czeka na nas pięcioosobowa ekipa. Wszyscy zrelaksowani, uśmiechnięci i w nieskazitelnie białych fartuchach laboratoryjnych.
Nic nie muszę mówić. Paweł ma minę jakby kosmitów zobaczył. Rzeczywiście jeden kosmita jest. Ale o jego istnieniu próbowałam kolegę uprzedzić. Nie pomogło. To kolorysta, który wygląda, jakby spał od miesięcy na ławce w parku. Włosy w nieładzie, za to długie do ramion. Sweter turecki z połowy lat 80. I marmurkowe dżinsy. Oczywiście pachnie mydłem i dobrymi kosmetykami, a wszystko jest czyste nieskazitelnie. To jego styl i znak rozpoznawczy. Za to go kochają operatorzy obrazu z całego świata. Paweł za chwilę dołączy do tego fun clubu.
- Achoj Małgośka! Damy se kawiczku. Paweł jak se masz? Wita nas beztrosko szef laboratorium Alesz Boszticzka. On wie, że robota wykonana jest perfekcyjnie. Ja w zasadzie też, no, ale jednak emocje, bo sytuacja jest podbramkowa. A w ogóle co tu się dzieje i co my tu robimy. No właśnie.
W czwartek przed południem zadzwonił do mnie zdenerwowany szef Vision, dystrybutora filmu Pan Tadeusz. Bo właśnie film został nominowany, jako polski kandydat do Oskara, a my nie mamy właściwej kopii. Czy mam jakiś pomysł, bo oni właśnie już chyba nie. W Niemczech nie zdążą, bo jest kolejka zamówień, a nikt wcześniej takiej potrzeby nie zgłosił. Po chwili rozmowy wsiadam w samochód i gnam z Mokotowa na Żoliborz. Jeden pomysł mam. Uprzedzam telefonicznie, że chyba za godzinę będziemy dzwonić z trudną propozycją bussinesową. Mają się przygotować. Ale co się stało?
Nasz partner, czyli TVP z rozbrajającą szczerością przyznał (co wiedzieli wszyscy), że nie ma sprzętu, aby zrobić kopie Dolby Digital. Gorzej, że nie ma zamiaru wywiązać się z umowy (liczono, że już dawno zamówili kopie w zaprzyjaźnionym laboratorium), ani nam w tej sytuacji pomóc. Potrzebujemy kogoś, kto w kilka dni zrobi super kopię z cyfrowym dźwiękiem, do której dołożymy napisy angielskie i wyślemy do Hollywood, a potem jeszcze ze sto kopii eksploatacyjnych w ciągu następnych 10 dni, bo film ma być wtedy w kinach.
TVP podpisała z producentem umowę na całą gamę usług i po raz kolejny okazuje się, że także na takie, których nie jest w stanie wykonać. To był udział finansowy w przedsięwzięciu, czyli aport i korzystaliśmy z niego przez cały okres produkcji, chociaż z różnymi sukcesami. Wydział dekoracji, kostiumy, światła i techniki zdjęciowej, każdy coś musiał w tym aporcie wziąć.
Wydział dźwięku przepisywał materiały zdjęciowe, ale jak się okazało niesynchronicznie, bo nie miał Nagry z TC i sama szukałam firmy, która to zrobiła ponownie. Na salę kolaudacyjną ściągałam serwis, bo dialogi było słychać z prawego, tylnego kanału. Laboratorium wywoływało negatyw obrazu i miało zrobić kopię wzorcową, a nawet chyba eksploatacyjne. Negatyw tonu w systemie Dolby Digital przyleciał z Francji. Schody zaczęły się już przed premierą, na którą po ciężkich bojach wykonano kilka kopii, w zasadzie przyjętych przez Pawła i Nikodema Wołk-Łaniewskiego (operatora dźwięku), ale w systemie Dolby SR. Do sprawy mieliśmy wrócić potem. No i właśnie wróciliśmy.
Mój pomysł to Barrandov. Czesi chcą wejść na polski rynek, czyli jest okazja. Mają wspaniałe laboratorium, znane w Europie, w którym wywołuje się negatyw realizowanych w pobliżu filmów z Hoolywood. Dają ceny lepsze niż Niemcy i jest do nich bliżej. Rozmawiamy w systemie konferencyjnym i moi czescy przyjaciele (wiceprezesi Studia Barrandov) proponują następujący plan: negatyw całego filmu z opisami obrazu, musi być jutro rano w Pradze. Najlepiej ze mną, bo wiadomo, że jest uszkodzenie w negatywie tonu 3 aktu (TVP się przyznała, kiedy było wiadomo, że zabierzemy od nich materiał), a poza tym pomogę w kontaktach. Na rano w niedzielę będzie kopia, którą oni zrobią (po serii prób) według opisów z TVP i uznają za dobrą. Wtedy musi być już operator obrazu i pod jego kierunkiem dopracują resztę, a ja sprawdzę w międzyczasie dźwięk w obu formatach. Wracamy do Polski wieczornym samolotem we wtorek z „Oskarową kopią” (40 kg) i w środę rano zaczynamy wgrywać napisy angielskie, a Czesi pracują dalej nad kopiami do polskich kin.
Cytując Szukszynę. Mamy plan jak Hitler. Miejmy nadzieję, że wykonalny. Jest 14.00, my zaczynamy nierówną walkę. TVP nie wie, czy zdąży przygotować dla nas materiały. Telefony do ministra kultury i prezesa telewizji i już wiemy, że będą przed 20.00. Biletów na samolot brak, zresztą to bagaż raczej na bagażnik samochodu, a nie dla słabej kobiety. Pociąg, odchodzi o 21.00, może być. Ale nie ma biletów, a my chcemy cały przedział, ze względu na Pana Tadeusza, który podróżuje ze mną. Zostaje podróż samochodem. Szybki casting wśród kierowców Vision. Pojedzie ze mną Tomek. Do wieczora będzie miał materiał z TV i jakieś pieniądze dla mnie i dla Pawła na żywność.
Umawiamy się po 20.00 u mnie pod domem. Do tego czasu muszę się spakować i ogarnąć życie rodzinie oraz wydać dyspozycje w firmie. Nie mamy szans na odprawę warunkową, czyli pudełka szmuglujemy w walizkach. Będą dokumenty na przewóz jednej kopii z powrotem. Reszta to kłopot Vision. Paweł jest na zdjęciach, ale udaje się wykombinować jakiś pokrętny transport z przesiadkami. Samolot z nim na pokładzie, będzie w Pradze w sobotę wieczorem. Przywiezie bilety lotnicze na powrót. Czesi rezerwują hotel Szmaragd, tuż przy parkanie wytwórni, czyli w zasięgu spacerów. Czekają.
Wybieramy podróż przez Kudowę Zdrój, bo bliżej i przejście mniej inwazyjne. Całą drogę jest mgła i strasznie zła widoczność. Dojeżdżamy przed 6.00, jest jeszcze ciemnawo. Materiały składamy w hotelu w sejfie z hasłem, żeby mógł je Alesz odebrać i idziemy spać. Obudzi mnie, jak będzie wiadomo co przywiozłam. Przyjeżdża ok. 13.00 – 14.00. Błąd w dźwięku cerują. Obraz i dokumentacja w porządku. Trwają próby. Sytuacja opanowana. Tomek może wracać.
Jadę z Aleszem do laboratorium. Załoga będzie pracować po 24 godziny przez najbliższe doby. W niektórych działach na zmiany, ale kolorysta jest jeden. Witam się, ze wszystkimi, rozmawiam, dziękuję za pomoc. Właściwie zwiedzam całe laboratorium, ale to zawsze robi dobre wrażenie i dodaje sił. Gospodarska wizyta, czyli jak mówią na mnie Czesi, Polska delegacja. Nie znam się na Pawła robocie, ale piję kawę z szalonym kolorystą i z troską wysłuchuję jego uwag. Decyduje, że zrobi kopię według dokumentów, ale kilka rzeczy może jeszcze poprawić, więc przygotuje dla Pawła alternatywne wersje. Świetny pomysł. Na rano będzie kawałek kopii ze zreperowanym negatywem tonu. Do kopii eksploatacyjnych potrzebny nowy negatyw tego aktu od Francuzów. Już to zamówiono i będzie na środę. Rekonstrukcja starczy na kilka kopii korekcyjnych i oskarową.
- Jadłaś coś? – Hamburgera w nocy. To już Petr Tolar. Adrenalina czyni cuda, ale jestem głodna i nieprzytomna. Wszystko idzie według planu, a więc i adrenalinowy napęd się skończył. W trójkę jedziemy do Sliwenca, do mojej ulubionej Gospody na skrzyżowaniu. Zapracowałam na obiad. Muszę się jeszcze wyspać. Jutro pospaceruję po Pradze, a wieczorem z Petrem pojedziemy po nieprzytomnego ze zmęczenia Pawła. Kolacja w hotelowym barze i szybko spać. Ten plan ma sens. Teraz zaczyna się drugi akt naszej wycieczki. Kawa w laboratorium i rzucamy się do pracy.