Przyjemnie jest oglądać transmisje i sprawozdania z wielkich gali i festiwali filmowych. Cannes, Wenecja, Oskary … Bardzo piękne uroczystości. Elegancja, blichtr, bogactwo, dobre maniery. Wielki świat. Tak przynajmniej wygląda to z daleka. Z bliska jest normalniej i znacznie gorzej, ale zawsze można pomarzyć i pomyśleć, że cudownym zrządzeniem losu, będąc zwykłym reżyserem dźwięku, jest się małą cząstką tego wspaniałego towarzystwa.
W takich chwilach myślę, że patronem operatorów dźwięku powinien być ten nieznany wynalazca, który odkrył, że człowiek może porozumiewać się z innymi ludźmi wydając z siebie artykułowane dźwięki. Doprowadziło to do wynalezienia mowy, a ta z kolei stała się częścią całokształtu zachowań człowieka i bez niej dziś nie możemy się obyć. Dlatego w filmie, który przez jakiś czas próbował być niemy, pojawił się dźwięk. Prawda jest taka, że nikt by nas dźwiękowców do tego pięknego, eleganckiego świata nie zaprosił, gdyby nie potrzeba nagrania dialogów. Resztę dźwięków zaczęto rejestrować przy okazji.
Kilka dni temu poproszono mnie o wywiad, dla portalu internetowego na temat jakości dźwięku w filmach, przede wszystkim polskich. Potem okazało się, że pytanie właściwie brzmi, dlaczego jest zły, przynajmniej w niektórych? Pewnie niedoświadczony w naszych nieustających bojach, dziennikarz liczył na krótką, kilku zdaniową, odpowiedź typu: Jest źle, bo nie mamy sprzętu i nie umiemy nagrywać, a w Ameryce to oni mają wszystko. Odpowiedź była dłuższa, a raczej dyskutowaliśmy ponad godzinę przez telefon. Natomiast wnioski, które nasuwały się dziennikarzowi właściwie same, całkowicie go zaskoczyły. – Ja w ogóle o tym nie pomyślałem.
Zaczęłam od końca całej drogi, czyli od projekcji, emisji, czy też odtworzenia. Jeżeli chce się coś ocenić, trzeba zapewnić sobie właściwe warunki odsłuchu dźwięku, w formacie w którym film zrealizowano. Dla filmu kinowego będzie to odsłuch kinowy w odpowiednim formacie, dla DVD lub telewizji odsłuch dostosowany do warunków domowych, ale także w formacie właściwym dla filmu, który zamierzamy obejrzeć i oczywiście przy okazji posłuchać. Miejsce w którym słuchamy powinno mieć właściwą akustykę, a poziom odsłuchu powinien być uregulowany na podstawie testów. Jeżeli formaty się nie zgadzają, lub sprzęt jest źle skalibrowany, efekt tego czego słuchamy może być zupełnie inny, niż planowali twórcy ścieżki dźwiękowej. Podobnie, gdy będziemy słuchać za głośno lub za cicho, a wreszcie, kiedy będzie to całkiem nieodpowiednie pomieszczenie. Bardzo często nie mamy na to wpływu.
Strojeniem aparatury kinowej zajmują się wyspecjalizowane firmy, ale na zlecenie właściciela kina!!! Od czasu, gdy większość filmów odtwarzana jest z nośnika cyfrowego (DCP), projekcja jest wielokanałowa, ale nie ma wymogu uzyskiwania atestu od firmy Dolby, czyli sprzęt nie musi być konserwowany tak skrupulatnie jak kiedyś. Można samemu sprawdzić odsłuch w kinie odsłuchując i oglądając testowe filmy, ale taki test trzeba najpierw zakupić. Często kino testu nie posiada, albo odtworzony na prośbę ekipy szykującej np. premierę test, brzmi równie źle jak nasz film, co znaczy tylko tyle, że w takim kinie żadne projekcje nie powinny się odbywać. A przecież się odbywają.
Wielokrotnie byłam obecna na projekcji w miejscu, które uznał za dobre dla siebie operator obrazu, a po przeglądzie miałam przerażonemu reżyserowi do powiedzenia tylko tyle, że skoro było dobrze na sali zgraniowej, to ja upieram się, że tak brzmi nasz film obiektywnie i zapraszam do sali projekcyjnej dobrej dla dźwięku. Tak stało się po projekcji filmu Ojciec (reż. A. Urbański, 2015). I za chwilę ten fatalny dźwięk, tylko odtworzony we właściwych warunkach, dostał nagrodę za skonstruowanie dodatkowej warstwy narracyjnej, solidną postprodukcję, interesujący montaż efektów i muzyki, dobre, dynamiczne zgranie na festiwalu Młodzi i film w Koszalinie. Niestety na terenie Warszawy wybór sal wzorcowych, nie jest specjalnie duży.
Równie płynnym elementem jest głośność projekcji. Mniej więcej wiadomo, jaka powinna być, ale publiczność to element chłonący dźwięk, czyli jak będzie ludzi dużo, to będzie za cicho, a jak mało za głośno. Ostatecznie o głośności projekcji decyduje nie obiektywny test, a obsługa kabiny, stosując dodatkowe kryteria, np.: gdy więcej młodzieży na sali, to oczywiście głośniej. Większość osób w średnim wieku – ciszej i dla najstarszych znowu głośniej. O poziomie wysterowania dźwięku w konkretnym filmie decyduje także, w określonych ramach, operator dźwięku, a więc są filmy cichsze i głośniejsze z natury. Pewnie tak powinny być odtwarzane, ale każdy operator kinowy ma tu wolną rękę, bo w kabinie nie ma operatora dźwięku, a on jest.
Organizowane są projekcje w przypadkowych miejscach, a wtedy aparatura, poziom, format i akustyka pomieszczenia, może wypaczać dźwięk. Wypacza też obraz. Moje „ulubione” miejsce to Teatr Wielki. Obraz ma kształt trapezu i jest nie do końca ostry, a dźwięk surround (wielokanałowy) dochodzi z dwóch bocznych balkoników graniczących ze sceną. Akustyka sali teatralnej nie ma nic wspólnego z kinem. Pogłos jest za duży, a dialogi często mało zrozumiałe. Świecą się też intensywnie lampki ostrzegawcze nad drzwiami i na schodach, a więc nie jest to ciemność porównywalna do kina. Cześć krytyków po takiej projekcji pisze swoje recenzje i teraz pytanie: co na podstawie takiego wydarzenia można ocenić?
Zdarzało się, że przygotowując film kinowy do projekcji telewizyjnej wykonywano z filmu w formacie Dolby kopię mono i odwrotnie, film mono traktowano jak film w formacie Dolby. W pierwszym przypadku dialogi prawie ginęły w nadmiarze atmosfer, a drugim film był z atmosfer i cichych efektów ogołocony. Podobnie dzieje się, gdy film batalistyczny z ogromnymi scenami bitew oglądamy na 14 calowym monitorze, albo monitor ma niezestrojone kolory, a ekran inny kształt, niż format filmowej klatki tego konkretnego filmu. Obecnie dźwięk cyfrowy odtwarza się tak jak go zapisano, a więc przy kopiowaniu i emisji nie sposób się pomylić. Natomiast pytanie brzmi: w jakim formacie, jak głośno i w jakiej akustyce, słucha filmu właściciel telewizora?
Są jeszcze inne bardzo popularne formy oglądania filmów, niezależnie od ich formatu. To komputer albo laptop, iPhone, iPad i kilka innych wynalazków. Z takiego oglądania wynika znajomość akcji, ale nie jest ona dogłębna, czyli nic z wyrafinowanych zabiegów, jakich dopuścili się twórcy do widza nie dociera. Jest tylko informacyjny obraz i równie informacyjny dialog, którego zrozumiałość jest zakłócana, przez inne elementy dźwięku, jeżeli jakoś automatycznie były łaskawe się „doformatować” do sytuacji.
Operator dźwięku podpisuje przyjęcie kopii wzorcowej i na tym kończy się jego wpływ na dalsze losy filmu. Powstaje komplet bardziej lub mniej udanych kopii eksploatacyjnych, a te trafiają do lepszych i gorszych kin z lepiej lub gorzej wyregulowanym sprzętem. Podobną drogę przebywa kopia cyfrowa. Pod kierunkiem operatora dźwięku, powstają tzw. formaty, czyli wersje filmu przystosowane do odbioru na DVD, BD, czy dla telewizji, ale często przygotowuje je ktoś inny. W wielu krajach dla wybranych formatów zgranie wykonuje się ponownie. W biedniejszych kinematografiach, takich jak polska, jest to tylko przystosowanie, które dotyczy przede wszystkim prędkości projekcji i dynamiki. Podobnie dzieje się z nagraniami fonograficznymi, które specjalnie ogranicza się pod względem dynamiki dla potrzeb emisji radiowej. Dlaczego?
Nie ma jednego uniwersalnego zgrania i jednego przepisu na udźwiękowienie. Jeżeli pracujemy nad filmem kinowym, to dysponujemy ogromną dynamiką. Wiemy z jaką głośnością film będzie prawdopodobnie emitowany i że widz nie będzie mógł regulować poziomu tego odsłuchu. Naszym zadaniem jest wypełnienie tej dynamiki treścią. Jeżeli przygotowujemy film telewizyjny to wprawdzie obecnie dysponujemy taka sama dynamiką, ale wiemy że odsłuch będzie cichszy, a więc nadmiar dynamiki i najcichsze dźwięki utoną w szumach lub znajdą się poza zakresem słyszalności człowieka. Trzeba tę dynamikę zmniejszyć, a dźwięk nie powinien być aż tak bogaty jak w kinie. Jeżeli nie mam pieniędzy na ponowne zgranie, powstaje coś pośredniego, ale na pewno, można by to było zrobić lepiej, zgrywając film zgodnie z regułami sztuki dla danego formatu.
Jednym z elementów przystosowania filmu do projekcji telewizyjnej i wykonania kopii DVD jest zmiana „klatkażu”. Film kinowy odtwarzany jest z prędkością 24kl/s, DVD i TV wymaga odtwarzania na 25 kl/s. Oznacza to, że projekcja będzie krótsza, a akcja filmu szybsza. Najlepiej słychać to na dialogach, które są szybsze i wyższe. Obie te cechy powodują, że dialog jest trudniej zrozumiały i nienaturalny. Dlatego przygotowując format przyspieszamy go, ale jednocześnie obniżamy do dawnej wysokości. Jest lepiej, ale jeżeli w filmie dialog jest szybki, jak np. w Wielkim Szu (reż. S. Chęciński 1982), to jego telewizyjna wersja jest zrozumiała z największym trudem. Amerykanów to nie dotyczy. U nich telewizja ma 29 klatek, czy jakoś tak, a więc kopia dla telewizji powstaje całkiem inaczej. Obecnie nie przyspiesza się już filmów dla BD.
Wiele (a właściwie teraz już wszystkie) formatów zapisu dźwięku do filmu oznacza, zakodowanie go kodekiem w formie odpowiednich plików. Tej pracy nie wykonuje operator dźwięku. Zajmują się tym konsultant Dolby dla różnych formatów Dolby (AC3), specjaliści DTS (CAC), czy SDDS (ATRAC3+), ale też firmy przygotowujące kopie w formacie DCP dla kina, formaty DVD (AC3 ale z inna kompresją). BD czy Dolby E dla telewizji. Stosowana jest przy tym kompresja i jest ona stratna. Oznacza to, że plik dźwiękowy ma mniejszą objętość ale też, że jego jakość jest obiektywnie gorsza od oryginału.
Przy opracowywaniu formatów zapisu dźwięku wykorzystuje się przede wszystkim wyniki badań psychoakustycznych. Na tej podstawie można pliki dźwiękowe pozbawić tych elementów sygnału, które przy odbiorze ulegną zamaskowaniu albo zostaną zignorowane przez mózg, a przy kompresji stratnej wybrać elementy, których brak będzie najmniej zauważalny i przeszkadzający w odbiorze. Oczywiście można sygnał skomprymować tak, że trudno braków nie zauważyć, czego koronnym przykładem jest solidnie sprasowane mp3.
Kompresja jest podyktowana różnymi względami. Należy do nich objętość pliku i konieczność upchnięcia go na danym nośniku, w dodatku razem z obrazem. Inny ważny czynnik to przepływność (ilość bitów przekazywana w ciągu sekundy), a więc możliwość przeczytania przez odtwarzacz określonej liczby danych w tym samym czasie. Dlatego AC3 zapisane na ścieżce dźwiękowej kopii optycznej filmu jest znacznie lepszej jakości, niż AC3, które znajdujemy na DVD. Podobnie rzecz się ma z formatem CAC.
I wreszcie odpowiedź na pytanie: Co słychać w kinie?, a może lepiej: Co słychać w trakcie projekcji czy odtwarzania? Tego nikt nie może przewidzieć. Bardzo często otrzymujemy coś zupełnie innego niż zaakceptowany efekt zgrania filmu. Dlatego jeżeli film jest niesynchroniczny, efekty i dialogi odzywają się z dziwnych miejsc, atmosfery je zagłuszają, dialogi są za szybkie i niezrozumiałe a wszystko szumi, to nie koniecznie musi to być wina dźwiękowca.