Czterdzieści lat, jak jeden dzień

You are currently viewing Czterdzieści lat, jak jeden dzień

Na facebooku często widuję grupy miłośników filmów w danym gatunku czy charakterze. Są też fanatyczni miłośnicy konkretnych tytułów filmowych czy seriali. Z reguły się nimi nie interesuję, bo nigdy nie uczyłam się żadnych dialogów na pamięć, chociaż oczywiście, jeżeli przy filmie pracuję to dużą część dialogów pamiętam. Ale nie w aż takim stopniu! Stanisław Tym, którego zaproszono na spotkanie fanatyków Misia, opowiadał, że zabawa polegała na rzucaniu kawałkiem kwestii i wskazywaniu uczestnika, który miał kontynuować dialog, póki mu nie przerwano. Pan Stanisław najbardziej bał się, że jego ktoś wskaże, a on nie pamiętał nawet, że takie dialogi napisał.

Tym razem zrobiłam wyjątek i zapisałam się do klubu miłośników Czterdziestolatka, właściwie z jednego powodu. Ktoś zadał pytanie o kontynuację serialu, czyli Czterdziestolatka dwadzieścia lat później, przy którym pracowałam, a potem rozgorzała dyskusja. Zdałam sobie wtedy sprawę, że przeciętny widz nie ma świadomości, jak bardzo różniły się czasy, w których te filmy powstawały i jak bardzo musiały być z tego powodu różne. No i są.

Pierwszy Czterdziestolatek powstał w latach 1974 – 1977

Serial, na zlecenie Telewizji, produkował Zespół X (Andrzeja Wajdy), co oznaczało, że powstawał w reżimie kinematograficznym, według zasad i tabelek stanowiących przypisy wykonawcze do obowiązującej ustawy. Wszystko wynikało z przeliczników i tak skonstruowanego kosztorysu oraz planu pracy nikt nie kwestionował. Seriale kręcono szybciej niż filmy fabularne (więcej scen dialogowych i dłuższe, powtarzające się lokalizacje, łagodniejsze kryteria przyjmowania materiałów, często taśma 16 mm i lżejszy sprzęt), co odzwierciadlały nasze mniejsze honoraria, ale praca wyglądała podobnie. W sumie w ciągu czterech lat zrealizowano 21 odcinków po ok. 50 – minut każdy, z czym dziś byśmy uporali się w rok, a może nawet prędzej. Scenariusz napisali Jerzy Gruza i Krzysztof Teodor Toeplitz. Był dopracowany w szczegółach (bo tego wymagały tabelki), a więc dialogi skrzyły się dowcipami.

W międzyczasie, powstał jeszcze film fabularny Motylem jestem czyli romans czterdziestolatka i właściwie tą samą ekipą go nakręcono w 1976 r. także w Zespole X, ale już bez telewizji. Podobno pracowało się fantastycznie, a 20 lat później wspominano, jak im po którymś dublu (odcinek 20) oswojony dzik uciekł do lasu i więcej go nie spotkali. KTT napisał jeszcze w 1981 r. scenariusz Miłość ci wszystko wybaczy i zamilkł, jako scenarzysta na długie lata. Natomiast Jerzy Gruza kręcił filmy (w tym dwa muzyczne Alicja oraz Pierścień i róża), kinowe, telewizyjne, seriale, spektakle teatru telewizji. Był też aktywny w teatrach, w tym od 1983 – 1993 r. był dyrektorem Teatru Muzycznego w Gdyni, gdzie z sukcesem wystawiał kolejne spektakle.

Nagle po 1990 r. okazało się, że telewizja dysponuje hurtową ilością scenariuszy Krzysztofa Teodora Toeplitza. Chodziły słuchy, że wysoko postawiony dyrektor, a jego przyjaciel, postanowił zakupić na zapas wszystko co mu przyniesie, a KTT, żeby było tego więcej pisał dzień i noc, razem z żoną. Dlatego później ni jak nie można było z nim uzgodnić żadnych poprawek. Sprawiał wrażenie jakby nie wiedział o co chodzi, więc po prostu się na nie, nie zgadzał. Za to jak się pół odcinka zrobiło całkiem nie według scenariusza, to nie zauważał (rekordzista Krzysztof Gruber).

Nie planowali kręcenia filmów, bardziej chodziło o materialne dowody wykonanej pracy i wypłatę. Ale stało się inaczej. W trybie pilnym wdrożono co się dało (i nie dało) do produkcji. Ja pracowałam przy: 40 latek 20 lat później – 15 odcinków po 50 minut (1993, reż. Jerzy Gruza), Sukces – 9 odcinków po 50 minut (1995, reż. Krzysztof Gruber), Sława i chwała – 7 odcinków po 55 minut (1997, reż. Kazimierz Kutz), Sukces II – 36 odcinków po 25 minut (2000, reż. Andrzej Kostenko). Rzeczywiście był to hurt, a więc nie można było liczyć ani na dopracowanie tekstów, ani tym bardziej na skrzące się dowcipami dialogi. Za to roiło się od błędów małych i dużych, jak np. przy zakładaniu działalności gospodarczej (Czterdziestolatek….., odcinek 8). Reżyserzy poprawiali co mogli we własnym zakresie i im było więcej czasu, tym było lepiej. Czterdziestolatek… poszedł na pierwszy ogień.

Jerzy Gruza uczestniczył w pisaniu scenariusza, ale mieszkał wtedy na Wybrzeżu (nie wynaleziono Internetu, komputery były rzadkością, raczkowały faksy, nie istniała poczta kurierska, za to można było coś przesłać przez kierownika pociągu), a po przeprowadzce do Warszawy od razu zaczął intensywną pracę w Teatrze Dramatycznym, więc prawdopodobnie jego udział w powstawaniu fabuły był raczej mniejszy niż większy. Nie bardzo miał też czas, żeby się w ekspresowym tempie przygotować do serialu, bo otwierał swój własny bussines, Klub Scena (koło trasy Łazienkowskie), który zresztą w serialu pokazujemy.

W latach 70. telewizja otworzyła własną wytwórnię filmową. Początkowo pracowali tylko nad prostymi reportażami i filmami dokumentalnymi. I takim dysponowali sprzętem. Jednak w czasie stanu wojennego to było miejsce, gdzie trafiały pieniądze na inwestycje, a więc mnóstwo nowoczesnego sprzętu, a wytwórnia Poltel przejęła znaczną część produkowanych seriali. W każdej komórce kto inny odpowiadał za zakupy, więc był totalny bałagan technologiczny. Dla wygody różne działy, a nawet ich części, były rozsiane po wszystkich budynkach telewizyjnych i radiowych.

No i telewizja jako producent wyznaczała sumę za jaką ma być serial zrobiony i oczywiście była ona znacznie mniejsza, niż by to wynikało z dawniej stosowanych wyliczeń. Film realizował prywatny producent i musiał skorzystać z aportu telewizyjnego, czyli sprzętu, hal zdjęciowych, kostiumów, pomieszczeń produkcyjnych i postprodukcji, chociaż wszystkiego było za mało i kosztowało drożej niż na tzw. mieście. Jakoś sobie musiał też zorganizować robotę w technologicznym galimatiasie, bo jeszcze były bardzo ostro egzekwowane terminy wykonania prac. TVP zorientowała się po pewnym czasie, że bez pomocy studiów prywatnych, wszystkiego co zamierza, nie wyprodukuje, a poza tym musi swoją bazę ujednolicić i rozbudować, ale to stało się dopiero po kilku latach (obecnie cały dźwięk mieści się w części budynku radiowego na ul. Woronicza, a i tak jest sporo pracy do realizacji na zlecenie, ale poza TVP).

Muzyka w Czterdziestolatku

Do Czterdziestolatka… muzykę pisał Jerzy Duduś Matuszkiewicz, ale wszystko zrobił w domowym studio na syntezatorach, bo na orkiestrę nie było pieniędzy. Były to syntezatory poprzedniej generacji, czyli nie korzystano jeszcze z samplerów, ale z syntezowanych elektronicznie dźwięków popularnie nazywanych plastikiem. Telewizja miała już studio z programem komputerowym do opracowań dźwięku (na Placu Powstańców) oraz tzw. telewizyjne studia dźwięku (w budynku radia na ul. Myśliwieckiej), z analogową, bardzo nowoczesną aparaturą, także montażową, ale my zostaliśmy skierowani do warunków harcerskich, czyli studia do zgrywania reportaży i programów informacyjnych (na placu Powstańców), z bardzo małymi możliwościami i zapleczem montażowym w budynkach na ul. Samochodowej.

Ostatecznie muzykę montowałam analogowo na taśmie 16 mm w jakiejś kanciapie, koło studia, bo tak było najszybciej i bez podróży po mieście. Nagrywaliśmy też nową piosenkę (Studio Sonus) i przez chwilę był taki pomysł (poroniony, ale wymagający realizacji, żeby to udowodnić), że zaśpiewają ją Andrzej Kopiczyński z Leonardem Pietraszakiem. Ostatecznie wygrała wersja syntezatorowego podkładu dla Andrzeja Rosiewicza i chórek Teatru Rampa.

Reżyser, zajęty premierą w Dramatycznym, spóźniał się na plan, znikał w ciągu dnia na kilka godzin, a cały ciężar tej niedopracowanej produkcji, spadał na II reżysera Adama Iwińskiego. Opowiadali aktorzy (przy okazji nagrania), że zdarzały się sceny w których dialog nagle się urywał nie osiągając pointy i wszyscy, a przede wszystkim reżyser – współscenarzysta, byli kompletnie zdezorientowani, dlaczego tak i gdzie jest jakaś reszta dialogu. Czyli atmosfera była raczej nerwowa, a nie komediowa.

Gruza znikał też z prób w Teatrze, co wykorzystaliśmy niecnie z Krzysztofem Kołbasiukiem. Pracowałam w tym czasie nad dźwiękiem do serialu Misjonarze (reż. Włodzimierz Gołaszewski) w którym Krzysztof był narratorem. Musieliśmy coś pilnie dograć w WFDiF, więc Krzysztof spóźnionemu na próbę reżyserowi zrobił awanturę, trzasną drzwiami i wyszedł. Wrócił pod koniec próby jak gdyby nigdy nic, a w między czasie nagrał mi to, co potrzebowałam. Nie było telefonów komórkowych, więc go nawet szukać nie mieli jak.

U kompozytora byliśmy wspólnie raz. Reżyser spóźniony, spytał, czy nie mają czegoś do jedzenia. Zjadł resztę zupy z obiadu i po kilku fragmentach muzyki stwierdził, że nie ma czasu i poszedł. Poczuliśmy się zlekceważeni i czekaniem i finałem spotkania. Odtąd ja jeździłam na Sadybę sama, ale najedzona. Omawialiśmy z Jurkiem co potrzebuję, potem przyjeżdżałam posłuchać efektu, ewentualni nanosiliśmy jakieś korekty i jechałam do przepisywalni. Przygotowywałam materiały, a potem dojeżdżał kompozytor i montowaliśmy muzykę według naszego uznania i zgodnie z bieżącymi uwagami Wiesia Znyka, operatora dźwięku. On pracował przez ścianę, zgrywał film i szybko mógł nam dokopiować jakieś brakujące fragmenty. Reżysera także widywał oszczędnie. Mam nadzieję, że Jerzy Gruza uczestniczył chociaż w kolaudacjach i wtedy miał okazję, aby zobaczyć co narobił, ale poprawek do nas nikt nie zgłaszał.

Od któregoś momentu goniliśmy emisję, czyli ledwo nadążaliśmy z przygotowaniem dźwięku. Wiesio twierdził, że jak on jest koło 40 minuty ze zgraniem, to już telewizja zaczyna wyświetlać początek odcinka. Później z Jerzym Gruzą pracowałam jeszcze kilkakrotnie (seriale Gosia i Małgosia, Tygrysy Europy) i było zupełnie inaczej, więc Czterdziestolatek… musiał być takim wypadkiem przy pracy.

Szczególnie fajnie wspominam Teatr Telewizji Zatrute pióro wg Ronalda Harwooda w tłumaczeniu Michała Ronikiera (1994). W podwójnej roli krytyka muzycznego i kompozytora wystąpił brawurowo Wojciech Pszoniak. Partnerowali mu Gabriela Kownacka, Natasza Sierocka, Andrzej Zieliński, Jerzy Schejbal i Wiktor Zborowski. Chory na schizofrenię mistrz, w jednym z wcieleń sam siebie ostro zwalcza pisując zjadliwe recenzje. Muzyczną wisienką na torcie, była grafomańska pieśń (Mahler, Wolf i paru innych kompozytorów z początku XX w. przewracało się w grobach) skomponowana przez młodziutkiego kompozytora Maćka Zielińskiego do tekstu Jerzego Gruzy. Pieśń wykonał dla nas Paweł Lipnicki, a na nagraniu (w Studio Hard), wszyscy płakaliśmy ze śmiechu. Po jej wysłuchaniu trudno było nie przyjąć uwag znanego krytyka, a wybitny kompozytor wydawał się jakby trochę mniej genialny.

A Krzysztof Teodor Toeplitz? Tak zmęczył się tym hurtowym pisaniem, że już więcej żadnych scenariuszy nie popełniał. Może i dobrze.