Jej portret, to jedna z najpiękniejszych polskich piosenek. Powstała ponad 45 lat temu i właściwie nigdy nie wyszła z mody. Wiecznie zielona. Evergreen. Nucą ją i śpiewają kolejne pokolenia. Należy do stałego repertuaru weselnego. Piękny numer do powolnego, lirycznego tańca dla Państwa młodych.
Najpierw była melodia i utwór instrumentalny Włodzimierza Nahornego, który nagrała smyczkowa orkiestra. Później powstały słowa, które jak ostatnio dopiero się wydało, przy okazji książki o Jonaszu Kofcie, zainspirowała jego żona. Ona jest bohaterką piosenki, o której naprawdę, jaka jest nie wie nikt (bo tego nie wie, także ona sama). I dalej już poszło. Sukces na festiwalu w Opolu w 1972 r., to piękne, chropowate, wykonanie Bogusław Meca, które znalazło się w filmie M. Waśkowskiego (1974) pod tym samym tytułem. Mec śpiewał piosenkę przez wiele lat i nigdy nie wylansował większego przeboju. No, ale to by była chyba trudna sztuka.
Za chwilę piosenkę miał w repertuarze Andrzej Dąbrowski i wiele osób tak ją właśnie kojarzy. Usłyszał ją na festiwalu, gdzie sam śpiewał Do zakochania jeden krok (sł. A. Bianusz, muz. A. Kopf) i także wylansował wtedy wielki przebój, ale nie tak wielki jak Jej portret. Ja najbardziej lubię jego wykonanie z 2013 r. z gali Wspomnienie Anny German. Jazzowo, z pięknymi solówkami trąbki i fortepianu. Tak właśnie opowiedział o wspaniałej, od wielu lat nieżyjącej artystce. Podobna i równie nastrojowa jest wersja Krzysztofa Kilańskiego z Opola 2012. To koncert poświęcony pamięci zmarłego w marcu tegoż roku, Bogusława Meca. Z fortepianem solowym, a potem delikatną perkusją i gitarą, a wreszcie gitarową solówką.
Bogusław Mec wykonywał Jej portret także w duetach, np. z Edytą Górniak i Anną Marią Jopek. Ciekawe jest wykonanie z Jopek, łączy cechy symfoniki i elementy jazzu (super solówka na trąbce), tradycyjnie świetna partia fortepianu i aranżacja, która kojarzy mi się z innymi utworami W. Nahornego, a więc może przygotował ją sam kompozytor? Anna Maria Jopek nagrała też, na płycie Jonasz Kofta na bis (2003), swoją własną, solową wersję piosenki z fortepianem. To prawdopodobnie Krzysztof Herdzin. Piosenka brzmi niby skromnie, ale chyba wypada z konwencji w jakiej ją napisano. Nie jestem fanką tego wykonania, chociaż artystów tych słucham za zwyczaj z przyjemnością.
Moje ulubione nagranie tej piosenki? Całkowicie zapomniane, a szkoda. Łucja Prus, na gitarach duet Henryk Alber/Janusz Strobel i na flecie Włodzimierz Nahorny. Pochodzi z solowej płyty artystki, a nagrano je chyba w 1974 r. Piosenka była już popularna, a ja studiowałam na drugim roku wydziału Reżyserii Dźwięku. Moim profesorem z przedmiotu reżyseria muzyczna był Janusz Urbański i on prowadził to nagranie. Pozwolił też mnie i mojej przyjaciółce Małgosi Lewandowskiej przychodzić na te zawodowe sesje. Pracowali w naszych studiach, muzycznym i filmowym, nocami. Od 21.00 do 3.00, a ja wtedy kończyłam noc śpiąc na waleta z Małgosią w Dziekance. Opłacało się.
To były nasze pierwsze doświadczenia i byłyśmy oczarowane. Pierwszy raz mogłyśmy na żywo zobaczyć i poznać wielu wspaniałych i bardzo już wtedy znanych, artystów. Kierownikiem muzycznym i dyrygentem zespołu, był Jan Ptaszyn Wróblewski. Pojawiali się też na kolejnych sesjach instrumentalnych kompozytorzy i aranżerzy poszczególnych piosenek Mundkowski, Małecki). Cały czas była obecna wokalistka, która kontrolowała czy nagrywany podkład jest dla jej wykonania prawidłowy.
Bardzo była to specyficzna konfiguracja muzyczna i techniczna. W studio filmowym, za istniejącą wtedy szybą, siedział perkusista i gitarzyści grający na instrumentach elektrycznych. Dźwięk zbierano mikrofonami stojącymi przed membraną wzmacniaczy. W studio muzycznym, tyłem do szyby siedział zespół, a w pierwszym rzędzie, tuż przed dyrygentem dwóch znakomitych gitarzystów klasycznych. Całość była od razu nagrywana jako mix na magnetofonie stereofonicznym Studer. Na nagraniu był obecny montażysta (Romek Milewski) i on zapisywał, który fragment, z której wersji należy użyć do montażu. Początki kolejnych wersji zapowiadano i zaznaczano papierkami, pozostawiając nagraną taśmę tyłem.
Po kilku nocach nagrań, już w siedzibie Polskich Nagrań na ul. Długiej (obecnie Urząd do spraw cudzoziemców), zabierał te taśmy do swojej pracowni Romek. Jemu także towarzyszyłyśmy, bo miejsca były nieznane, a dla nas czarowne. Pracował na lampowym magnetofonie montażowym firmy EMI i jakimś cudem skleił z nagranych wersji piosenki w całości, za to bez błędów. Następny ruch to wpisanie tak powstałej taśmy w dwa ślady czterośladu. To był w owym czasie najwyższy cud techniki. I teraz mogła przystąpić do pracy wokalistka. Miała do dyspozycji pozostałe dwa ślady, a więc mogła nagrać dwie wersje z których wybierano fragmenty, albo poprawiać, zawsze jedną wersję kasując. Niestety nie dowiedziałam się, jak do takiego nagrania dogrywa się stereofoniczny chórek, bo za chwilę i Polskie Radio i Polskie Nagrania dysponowały szesnastośladami, albo przynajmniej ośmio i ten problem wtedy się rozwiązał.
W końcu, już za dnia, przez kilka dni pojawiała się w studio na ul. Długiej Łucja Prus i w sesjach 3 – 4 godzinnych nagrywała kolejne piosenki. Była świetnie przygotowana, a więc z drugiego śladu korzystano oszczędnie. I całe szczęście. Nagranie piosenki Jej portret wypadało w sobotę. Nie było Włodzimierza Nahornego, ale był kierownik artystyczny płyty, Jan Ptaszyn Wróblewski. Kiedy przesłuchiwano całość, z wokalem, nagle wywiązała się dyskusja, że podkład gitarowy jest zbyt ubogi i że od pewnego miejsca piosenki warto byłoby wprowadzić jeszcze jakiś instrument np. saksofon. Telefon do kompozytora i aranżera i słyszymy odpowiedź: No dobrze, może rzeczywiście, ale ja w domu nie mam saksofonu. Mogę zagrać na flecie. Poza tym trwa mecz i ja oglądam go w telewizji i właściwie dopiero co się zaczął. Mogę przyjechać, albo w przerwie, albo jak się skończy. Zadecydowano że w przerwie, bo Pan Włodzimierz mieszka na ul. Przemysłowej, a więc szybko przez puste miasto samochodem dojedzie. Dalej wypadki potoczyły się błyskawicznie: wejście do studia, wystartowanie taśmy, zagranie jednej wersji na flecie i wyjście. Chyba na tę drugą część meczu nawet się nie spóźnił. Coś takiego widziałam i słyszałam po raz pierwszy, ale ponad czterdzieści lat później, także nie mam specjalnie wiele takich doświadczeń, no chyba, że pracuję z Włodzimierzem Nahornym, a to się zdarza.
To była w ogóle piękna płyta, ale nie miała szczęścia. Najpierw długo czekano na okładki, a potem okazało się, że w części nakładu nie centrycznie wybito dziurę (tę co na środku), a wiec płyty jęczały, no i wracały do sklepów. Zanim zdobyto kolejne okładki i zrobiono dodruk płyty, minęło dużo czasu, a klienci po nowe płyty już nie wrócili.
Jest jeszcze jedno piękne nagranie tej piosenki. Tym razem autorskie, instrumentalne. Włodzimierz Nahorny na fortepianie, a Krzysztof Woliński na gitarze klasycznej. Ich wspólna, wydana, kilkanaście lat temu płyta nosi tytuł Jej portret. Tego wykonania słucham najczęściej.