Była kiedyś Unia

You are currently viewing Była kiedyś Unia

Litwa była dla mnie zawsze abstrakcją, miejscem odległym i nierozpoznanym. Nasza rodzina dalsza i bliższa nigdy nie miała związków z kresami wschodnimi, a więc teren był rodzinnie nie rozpoznany. No…, może z jednym wyjątkiem. Wuj mojego pierwszego męża Jan Kurnakowicz, aktor, pochodził z Wilna, a na Rosie byli pochowani jego rodzice, jeszcze przed II wojną światową. Tylko, że od wojny nikt z rodziny na Rosie nie był, krewni już nie żyją, a jedyną pamiątką świetności wileńskiej jest uszczerbiona filiżanka z pięknego XIX w. serwisu. Ja zresztą sławnego wuja nigdy nie poznałam. Zmarł w 1968 r., kiedy chodziłam jeszcze do szkoły podstawowej. Kilka lat temu odeszła ciocia Ania, jego dużo młodsza żona.


O Litwie, a przede wszystkim o Wilnie i jego urodzie, opowiadali znajomi rodziców i rodzice moich koleżanek. Piękne to były opowieści, nostalgiczne, pełne tęsknoty i bajeczne tak, że aż nieprawdziwe. Z taką miłością i rozrzewnieniem wszyscy wspominamy dzieciństwo, a im dalej, tym wszystko wydaje się prostsze, lepsze i barwniejsze. Dodatkowym elementem tych opowiadań był żal za utraconymi miejscami, pamiątkami, grobami bliskich, a wreszcie majątkiem. I tym, że już nigdy nawet na chwilę nie mogą zajrzeć do miejsc, które były im drogie. Że kto inny gotuje w ich garnkach, śpi w ich łóżkach, bawi się ich lalkami, tak jakby kontynuował ich przerwane życie, które oni musieli urządzić sobie od nowa.


Myślałam o tym spacerując po cmentarzu na Wileńskiej Rosie. Od frontu mauzoleum żołnierzy polskich, którzy zginęli w walkach o Wilno w czasie I wojny światowej. Tych walkach zakończonych modłami dziękczynnymi przed Matką Boską Ostrobramską i defiladą zwycięstwa, w czasie której podobno nawet wojskowi płakali. Bo przecież Wilno wtedy zdobyto. Pośród nich, zdobywców Wilna, grób matki marszałka Piłsudskiego i jego serce, bo chciał być i z Nią i z Nimi. Potem brama z czerwonej cegły i groby, w większości stare, zapomniane, zaniedbane. Trochę grobów nowych, ale niewiele. Wśród tych starych prawdziwe arcydzieła rzeźbiarskie. Znaleźliśmy zaskakujące grobowce, wielu znanych osób, ale grobu dziadków Kurnakowiczów niestety nie. Może następnym razem?


Na Rosę dotarliśmy miejskim autobusem. Komunikacja w Wilnie nie jest zła, ale transport przypomina stare Ikarusy, czy Autosany nawet może. Najnowszy na pewno nie jest. Powiało wręcz PRL-em. To miejsce trochę oddalone od centrum, ale bez przesady, bo Wilno nawet z okolicami nie jest rozległe. Szliśmy od przystanku 15-20 minut szutrową drogą, wśród starych domków i ogródków, przypominających podwarszawskie miejscowości z lat 60. Zniszczone, lekko zapyziałe, trochę wiejskie, swojskie. Z cmentarza widać lądujące samoloty, bo i do lotniska z centrum jest góra 20 min. jazdy samochodem. Powrót był bardziej komfortowy, z przystanku tuż koło cmentarza, gdzie na wiacie zszokował nas swojsko brzmiący napis. Disco polo.


We wszystkich rozmowach, które słyszeliśmy dominował język polski. Kręciło się sporo ludzi, oczywiście turystów, ale też miejscowych Polaków, starszych i młodzieży. Sprzątali, porządkowali, grabili, podlewali, ale to kropla w morzu potrzeb. Najbardziej przejmujący jest widok ze wzgórza, bo niektóre części cmentarza wyglądają jak pobojowisko, las połamany przez wichurę, albo bezmiar zabitych, jak w filmie Niebieski żołnierz (Soldier Blue, reż. R. Nelson 1970), którego bałam się po raz drugi zobaczyć. 


W szkole uczyliśmy się o Litwie najmniej jak to było możliwe, a o współczesnych jej losach, szczególnie stosunkach i związkach polsko-litewskich właściwie nic. Temat był niewygodny i drażliwy. Okrojone zostały, w stosunku do czasów świetności, terytoria obu krajów. Litwa jako republika Kraju Rad. Polska jako jego satelita. Wcześniej już po I wojnie światowej oba kraje uzyskały wolność, a międzynarodowa konferencja, pomiędzy zwaśnione strony musiała podzielić terytorium. Taki był finał wielowiekowej Unii.


Rzeczpospolita Obojga Narodów. Państwo złożone z Korony Królestwa Polskiego, Wielkiego Księstwa Litewskiego i państwa zakonu krzyżackiego. Największa potęga renesansowej Europy. Kraj wielonarodowy, wielokulturowy, bogaty w zdobycze cywilizacyjne, w którym ludzie żyli zgodnie mówiąc wieloma językami. Który przez głupotę i krótkowzroczność swoich panów możnych i hierarchów kościoła katolickiego popadł w tarapaty, a wreszcie został rozdrapany pomiędzy sąsiadów w rozbiorach (1772, 1793, 1795). 


To, co wyróżniało Rzeczpospolitą z pośród innych państw Europy to duży procent ludności stanu szlacheckiego (8-10%, w innych państwach 1-2%) oraz co raz większe ich przywileje. Wolność od ceł, podatków, prawo zakupu soli po preferencyjnych cenach, wyłączne prawo do własności ziemskiej, praw publicznych, dostępu do godności świeckich i publicznych. I oczywiście liberum veto, które sankcjonowało nawet najbardziej nieodpowiedzialne zachowania. 


Formalnie nie było rozróżnień i stopni szlacheckich, ale o podziale decydowało kryterium ekonomiczne, na bardzo bogatą arystokrację, szlachtę średnią i szaraczkową (zagrodową, zaściankową, albo gołotę), szlachtę biedną, która od chłopstwa różniła się statusem prawnym i rodową tradycją, ale sama pracowała na roli i jej warunki bytowania niewiele różniły się od chłopów. Od XVI w. różniła się też nazwiskami, do których dodawano –ski, -cki lub -dzki. 


Nadmiar przywilejów i niedostatek obowiązków doprowadził do wytworzenia się zdecentralizowanego państwa z monarchą o bardzo ograniczonych kompetencjach. Od końca XVII w. taki układ sił powodował wewnętrzne problemy i destabilizował państwo, które z zewsząd otaczali sąsiedzi, u których władza była skupiona w rękach panującego monarchy i mocna. Próba naprawy Rzeczpospolitej, jaką była Konstytucja 3 maja, jak wiadomo się nie powiodła.


Taką szlachtę pokazuje w Panu Tadeuszu Adam Mickiewicz. Dumni, buńczuczni, szukający zwady, skorzy do bitki, bez względu na sens i logikę przedsięwzięcia (ja z synowcem na czele i jakoś to będzie), sądzący się o byle co, pieniacze, rozpici, niedouczeni, albo kompletnie bez szkół. Podatni na sugestie i wpływy innych, zmienni jak chorągiewki na wietrze (spotkanie u Macieja w Dobrzynie, zaczynają od Bonapartego i walki z Moskalami, a kończą decyzją nocnego napadu na dworek sędziego). Z wyjątkiem kilku prominentnych osób (stolnik, sędzia, podkomorzy), pełniących funkcje publiczne, są biedni jak myszy kościelne (Dobrzyńscy, czyli szlachta zaściankowa z Dobrzyna). 


Rodzice Mickiewicza pochodzili ze szlachty zaściankowej, czyli wsi zamieszkałej przez biednych gospodarzy szlacheckiego pochodzenia. Poeta opisuje swoje wspomnienia z dzieciństwa z czułością, ale nie sposób nie dostrzec przywar, które dominują w tym opisie, przywiązania do polskiej tradycji, ale także kołtuństwa i zacofania oraz strachu przed wszystkim co inne i nowe. 


Ojciec Adama był adwokatem sądowym i komornikiem, co dawało im lepszy status finansowy, ale nie wystarczający, aby Adam mógł się ożenić z Marylą Wereszczakówną, pochodzącą z wpływowej szlachty litewskiej. Echa tego miłosnego zawodu pobrzmiewają w wielu wierszach, ale to także historia Jacka Soplicy i córki stolnika Horeszki, piękniej jak anioł. Jemu tak jak Mickiewiczowi odmówiono ręki panny, czyli czarną mu polewkę do stołu podano (dla nie wtajemniczonych czerninę, rosół zaprawiony krwią kaczki. Obrzydliwość).


Zaściankowa szlachta z okolic Wilna to także bohaterowie Bożej podszewki (powieść Teresy Lubkiewicz – Urbanowicz, serial, cz. I, reż. I. Cywińska, 1997). Rodzinę Jurewiczów spotykamy na początku XX w. w Juryszkach pod Wilnem. Podupadłe dworki, schłopiali szlachcice, ale piękne krajobrazy, przyroda, barwne zwyczaje i trudne czasy I wojny światowej, rewolucji październikowej, stabilizacji w wolnej Polsce, wreszcie II wojny, aż po deportacje i wysiedlenia z Wileńszczyzny, w 1944 r.


Tak sobie wyobrażałam Litwę i dopiero gdy niedawno spacerowałam po ulicach Wilna zdałam sobie sprawę, że wszystko co mi o tych terenach opowiedziano, albo przeczytałam, dotyczy tylko ludności polskiego pochodzenia, lub identyfikującej się z Polską. Czytając poematy, powieści, oglądając filmy (jest jeszcze Dolina Issy, powieść Czesława Miłosza, 1955; film reż. T. Konwicki, 1982 i Kronika wypadków miłosnych, to z kolei powieść Tadeusza Konwickiego, 1974; film reż. A.Wajda, 1985), nabrałam, pewnie nie tylko ja, przekonania, że Litwa to kraina Polaków mówiących po polsku ze wschodnim zaśpiewem.


Dlatego takim szokiem była brzmiąca kompletnie nieznanym mi językiem wileńska ulica. Bo przecież na Litwie mieszkają Litwini. I chociaż były i są enklawy, gdzie duża część ludności mówi po polsku, to zawsze Litwinów i ludności posługującej się językiem litewskim była duża część, a teraz większość. Przy bliższym poznaniu, przynajmniej w Wilnie okazywało się zresztą, że większość poznawanych tubylców mówi, a przynajmniej rozumie w obu językach, a część dokłada do tego język rosyjski i oczywiście angielski. A język litewski?


To bardzo ciekawe zjawisko językoznawcze. Powstał w mowie ok. VII w., a w piśmie XVI w. Wtedy (w XVI w.) zaczęła się kształtować literacka wersja języka. Pojawiły się też pisane w nim dokumenty urzędowe. Na początku XVII w. powstał słownik litewsko-łaciński i łacińsko-litewski. Później język litewski był używany na wsiach i w kościele, ale trwał. Należy do grupy języków bałtyckich, a te z kolei wywodzą się z archaicznego języka indoeuropejskiego. Litewski, podobnie, jak spokrewniony z nim łotewski zachował wiele archaicznych cech. Dlatego brzmi dla nas kompletnie niezrozumiale, ja miałam nawet wątpliwości, gdzie zaczynają się i kończą poszczególne słowa. Zresztą żadnego słowa, które by mi się z czymś kojarzyło z mowy słyszanej wokół wyłowić nie mogłam. No chyba, tylko baras i kavas, gdzie podawano też arbatę.


Język współczesny, to osiągnięcie przełomu wieków XIX i XX oraz prace systematyzujące językoznawcy Jonas Jablonskisa, bo wcześniej rdzenni mieszkańcy tych ziem od podbitych Rusinów przejęli język ruski, a po unii z Polską – polski język. Stąd po odzyskaniu niepodległości ogromny nacisk na usuwanie z języka potocznego slawinizmów i zastępowanie ich słowami rodzimymi, występującymi w piśmiennictwie starolitewskim. W tym kontekście baras i kavas musi być niedopatrzeniem, lub zeuropeizowaną wersją dla turystów. Poza tym zadziałano radykalnie. Z pośród obecnie używanych rzeczowników, 3 tys. to słowa wywodzące się jeszcze z prajęzyka indoeuropejskiego.


Sytuacja języka litewskiego nie jest ogólnie łatwa. Włada nim ok. 4 miliony ludzi i w dodatku używają kilku odmiennych dialektów. Poza Litwą można go usłyszeć na Suwalszczyźnie, zachodniej Białorusi, a teraz także w dużych enklawach emigrantów w USA, Kanadzie, Australii, czy Niemczech. Ze spokrewnionymi językowo Łotyszami już nijak Litwini dogadać się nie mogą. Przez wieki język łotewski pozostawał bowiem także pod wpływami germańskimi, skandynawskimi i ugrofińskimi. Powstały więc zupełnie inne słowa i formy gramatyczne, choć czasem ich rdzenie lingwistycznie są podobne.