Łapicki. Jutro będzie Zemsta

You are currently viewing Łapicki. Jutro będzie Zemsta

Z przyjemnością przeczytałam dzienniki Andrzeja Łapickiego. Aktor zaczął robić swoje zapiski po ukończeniu 60 lat. To taka cezura. Wiem z własnego (niestety) doświadczenia, że jest to czas, kiedy sił już ubywa, ale ciągle człowiek jest aktywny i twórczy. Wkłada w to jednak więcej pracy, a pracuje wolniej. Musi odpoczywać, częściej choruje, i nawet jeżeli nie bardzo poważnie, to jednak nawet infekcje pojawiają się częściej. 


To także dobry czas do podsumowania dokonań i wytyczenia nowych trochę innych celów. Dziennik (a obecnie np. blog ;)) dla wielu jest takim nowym celem i rozliczeniem w jednym. Tak niewątpliwie jest w przypadku dzienników Łapickiego, który od razu zakłada, że będzie chciał je publikować i pisze otwarcie o swoich wrażeniach, ocenia siebie i innych, stąd tytuł, bo przewiduje, że nie wszystkim te jego zapiski przypadną do gustu. 


Dla mnie, która teraz właśnie jestem w tym początkowym dla dzienników wieku to także wytyczna na przyszłość. Jak wiele właśnie wtedy udało się jeszcze dokonać, chociaż kierunek zainteresowań nieznacznie się zmienił, a przede wszystkim pojawiły się nowe punkty ciężkości. I ja także teraz lekko się przeorganizowuję i stawiam przed sobą nowe wyzwania. Mam znakomity przykład do naśladowania. Wzorzec. Zaczynam też wspominać i rozpamiętywać, a takie książki są do tego wspaniała pożywką.


Czas, który ogranicza autora (1984- 2005), to dla mnie okres ogromnej zawodowej aktywności, a wiele opisywanych wydarzeń to także moje wydarzenia, a czasem to ja jestem ich aktywnym uczestnikiem, a Andrzej Łapicki biernym. Natomiast on obserwuje z boku i ocenia, a ja teraz, czytając mogę porównać jego sądy z moimi odczuciami wtedy i teraz, chociaż już z oddali.


Widziałem świetny film Titkowa o Konwickim, jestem tam we fragmentach. Nie byłem złym aktorem. Englert nawet twierdzi, że jedynym. Dobrze że zostaną po mnie tu i ówdzie jakieś fragmenciki, i może trochę pamięci.

Napisał autor 28 grudnia 1984 r. 


Ten film to Przechodzień. Oceniając Andrzeja Titkowa, ocenił pośrednio i moją pracę. Opracowywałam i zmontowałam dźwięk do tego filmu. Film przedstawia w poetycki, pośredni i alegoryczny sposób sylwetkę Tadeusza Konwickiego. Ma konstrukcję wielowarstwową, a widz swoje głębokie przekonanie że…, czerpie ze zbitek, skojarzeń, konkluzji. To najprzyjemniejszy chociaż i najtrudniejszy sposób opowiadania, a zważywszy na czas w jakim film powstawał, przewidując co zrobimy, nikt by takiego filmu do produkcji nie dopuścił. Ale na papierze wyglądało niewinnie.


Jednym z elementów są fragmenty Małej Apokalipsy Tadeusza Konwickiego, książki wydanej w podziemiu. Dla naszych potrzeb zrealizowano wybrane ceny w formie telewizyjnego widowiska, które naprawdę nie miało szansy w tych czasach powstać. Występują Gustaw Holoubek, Jan Englert i Andrzej Łapicki. Te fragmenty sprawiają wrażenie wkopiowania z jakiejś większej całości i tym większe robią wrażenie. Zagrane są znakomicie z pewną dozą przekory i dystansu do rzeczywistości. Co nie dziwi, dziś są nadal bardzo rewolucyjne, podobnie jak cały film, który spokojnie można wyświetlać w tzw. drugim obiegu.


Uczestniczyłam w powstawaniu tego filmu, a także w aferze, która wybuchła, kiedy film był gotów. Kolaudacja odbyła się tuż przed świętami. Film oglądaliśmy w śmiertelnej ciszy, a po projekcji główny kolaudant wstał i z tekstem tak to być nie może opuści zgromadzenie. Czyli nie było dyskusji i nie podpisano protokołu uznającego film za skończony. Nie zlecono też poprawek. Taki film wisiał w powietrzu razem z częścią naszych honorariów.


Reżyser został wezwany do ministra po świętach i cofnięto mu przyznane w bólu stypendium, na które miał wyjechać do Wlk. Brytanii zaraz po Nowym Roku. Nie wyjechał na nie nigdy, bo właśnie kończył 40 lat i za kilka miesięcy przestawał być młodym reżyserem. Film zatrzymała cenzura, czyli nasz status zawieszonych wszedł w stan chroniczny. To nie przeszkadzało jednak w wyświetlaniu filmu Przechodzień na tajnych projekcjach, dostaliśmy nawet Nagrodę Komitetu Kultury Niezależnej Solidarności za rok 1985. 


Pewnego razu nasi znajomi, którzy byli na projekcji u Św. Stanisława Kostki (kościół w którym pracował Jerzy Popiełuszko), natychmiast z kościoła do nas przyjechali, żeby pogratulować i oczywiście z pytaniem A czemu nic nie mówiliście, że taki wspaniały film jest? Wspaniałych filmów, przy których pracowałam ja, a nawet takich w których mąż wspomagał nas jako były lektor Polskiego Radia, było więcej. Ale o takich dokonaniach lepiej było nie mówić.


Opracowanie dźwiękowe i montaż trwały kilka tygodni. W montażowni przez ścianę pracował Grzegorz Lasota. Zwabił go do mnie charakterystyczny, chrapliwy i świszczący głos Tadeusza Konwickiego, który pozostał mu po operacji gardła. Potem zaglądał do mnie regularnie, a każdy oglądany ze mną fragment filmu uruchamiał w nim pokłady złości. Właściwie czekaliśmy z Andrzejem na jego wizyty, bo były najlepszym komentarzem do naszych niecnych działań i utwierdzały nas, że kierunek narracji wykorzystanej w filmie jest bardziej niż słuszny i skuteczny.

Znacznie później w moim studio powstawał dźwięk do filmu dokumentalnego i serialu Tam gdzie się ludzie nie umawiali (reż. Dżamila Ankiewicz, 2007/2008), nazywanego przez ekipę „Kawiarenki”, którego bohaterami są bywalcy popularnych warszawskich miejsc spotkań artystów.  Autorzy opowiadają także o słynnym stoliku w „Czytelniku” na ul. Wiejskiej, a potem „U Bliklego” na Nowym Świecie, przy których latami spotykali się (nie umawiając) Tadeusz Konwicki, Gustaw Holoubek i Andrzej Łapicki. Szkoda, że Dżamila odeszła tak młodo i tragicznie dwa lata temu. Teraz na wiosnę kończyliśmy w moim studio, już bez niej film – portret Feliksa Falka.


Te spotkania kawiarniane i rozmowy bardzo często są relacjonowane przez Łapickiego. Najwyraźniej są ważnym elementem jego twórczego życia, a jednocześnie bardzo wiele w nich zgryźliwości i ostrej oceny współbiesiadników. Nie ma ludzi bez wad. Swoje wady autor w dziennikach odsłania też bezlitośnie, a może tak mu to wyszło, jako suma działań literackich i moja konkluzja czytelnika. Podśmiewa się z hipochondrii Holoubka, chociaż wyhodował i własną, ale szczerze martwi się o zdrowie żony Tadeusza Konwickiego. 


Z tych kawiarnianych pogaduszek wywodzi się, datowany na 5 sierpnia 2001 r. wpis, cytat z Tadeusza Konwickiego: jedyna bitwa jaka Polakom udało się wygrać to Jedwabne. Uzupełniają całościowy obraz życia towarzyskiego relacje z pobytów w Juracie i warszawskich spotkań najczęściej imieninowych, już z całymi rodzinami, albo z żonami, które w większości artystycznych domów, kryły się w cieniu sławnych mężów.


Głównym obiektem zainteresowań artystycznych Andrzeja Łapickiego zawsze był teatr. Z zapisków wynika, że w teatrach bywa często, a na sztuki w nich wystawiane, patrzy bardzo krytycznie. Nic dziwnego, to zazwyczaj teksty świetnie mu znane, sam wcześnie (1957) zaczął reżyserować, a w latach 1995 – 1999 był dyrektorem artystycznym Teatru Polskiego. Pod datą 7 października 1995 r. można w dziennikach przeczytać:

Premiera Zwodnicy w Kameralnym. Żebym nawet nie chciał to i tak to firmuję. Byłem w środę. B. słabe, gorzej,- prowincjonalne. Zaskoczył mnie Bielski, aktor do użycia nie znałem go. I za chwilę 15 października 1995 r: Na razie klops bo Zwodnica okropna, recenzje straszne. W Polskim nie rozumieją, że przedstawienie dokładnie takie jak recenzje. Prowincja i amatorszczyzna.


Pracowałam przy powstawaniu tej sztuki i pamiętam, jak Andrzej Łapicki po objęciu stanowiska dyrektora przyszedł przywitać się z pracownikami i zespołem pracującym nad sztuką. To był dziwny pomysł, żeby sztukę wzorowaną na Shakespeare, ale bez porównania gorszą, wystawiać i żeby zrobić to na scenie kameralnej, kompletnie do tego nie przystosowanej. Mała scena, brak zaplecza, możliwości inscenizacyjnych i bez klimatyzacji. W obsadzie młodzi aktorzy i ani jednej gwiazdy. Jakby ktoś specjalnie chciał zrobić wszystko źle. 


Zamiast solidnych murów angielskiego zamczyska, stanęły symboliczne dekoracje – murek z tektury, a kosztowne, ciężkie szaty dworskie zastąpiono płótnem i lnem. Osiągnięto taki stopień umowności, że trudno było skupić się na dramacie. Do tego duchota i temperatury trudne do wytrzymania na scenie, w kulisach na Sali, a w reżyserkach światła i dźwięku tropiki. 


Ja pomagałam ratować Wojtkowi Adamczykowi tę sytuację za pomocą efektów dźwiękowych i muzyki i razem ze światłem walczyliśmy o resztki powagi i realności. Księżycowa noc, ze śpiewającym słowikiem, złowrogie nocne ciemności z puchaczem, słoneczny poranek z ptaszkami w ogrodzie, nocna burza i wielki pożar. W recenzji też mi się oberwało: A Pani Małgosia powinna robić filmy przyrodnicze


Rozumiem ocenę i rozżalenie mistrza, który taki prezent otrzymał na dzień dobry. Kameralny nadawał się do komedii i fars, granych przez dwie do czterech osób. Nieumiejętność korzystania z tej sceny zakończyła się sprzedaniem sceny i od lat mieści się tam rewia Małgorzaty Potockiej. Przynajmniej jest wesoło i kolorowo. No i jest klimatyzacja.


Oberwało się też innej inscenizacji przy której miałam możność pracować. Pod datą 13 maja 2000 r. jest wpis: Czwarta siostra Głowackiego. Powszechny, Kowalski – obrzydliwa, niezrobiona, bo Kowalskiemu na starość zachciało się reżyserować.


No i tu całkiem muszę się nie zgodzić. Na nasze próby przychodził Janusz Głowacki. Zawzięcie dyskutowano i twierdził, że bardzo mu takie ujęcie jego sztuki odpowiada. Miał porównanie, bo nie była to pierwsza inscenizacja, co więcej prace trwały równolegle w dwóch teatrach, a on porównywał i przekazywał: oni próbowali to tak, ale wyszło gorzej;  a to muszę im podpowiedzieć, bo u was jest ciekawiej


Praca z Władysławem Kowalskim była inspirująca, asystował mu Krzysztof Stroiński, także świetnie przygotowany. Lubiłam zespół dawnego Powszechnego i wielokrotnie z nimi pracowałam, wspomagałam technicznie swoim sprzętem. Można złośliwie powiedzieć, że Andrzej Łapicki bardziej specjalizował się w klasyce, a to jest sztuka współczesna i bardzo specyficzna. Mogła mu się nie podobać, nawet w innej inscenizacji. A może przeszkadzało mu, że i inni koledzy aktorzy reżyserują? I potraktował takie działanie jak konkurencję?