Na trasie zielonych delfinów

You are currently viewing Na trasie zielonych delfinów

Do Włoch jeżdżę od lat systematycznie. Miejscem docelowym jest Triest, gdzie mieszka moja przyjaciółka Agnieszka. Jest też to nasza baza wypadowa do zwiedzania bliższych i dalszych miejscowości, a tak się składa, że we Włoszech gdzie nie stąpniesz, to na jakiś zabytek trafisz. Nawet w kompletnie współczesnych blokach mieszkalnych pojawiają się wyeksponowane za szybą, fragmenty rzymskich akweduktów, na które natrafiono kopiąc fundamenty i już mamy kolejne muzeum, zamiast piwnicy na stare meble czy przetwory.

Zawsze chociaż jeden dzień spędzamy w Grado

To miejscowość położona na Wyspie słońca (L’isola del Sole), w odległości kilkunastu kilometrów od Triestu. Tak naprawdę laguna na której powstało Grado to ponad 30 wysp i wysepek o łącznej powierzchni 90 km2. Tylko dwie są zamieszkałe. Reszta jest za mała, ale za to wspaniale całemu kompleksowi dodaje uroku. Nie ma gondoli jak w Wenecji, ale różne mostki i mosteczki, bo i odległości pomiędzy wysepkami są raczej symboliczne.

Port morski w Grado pamięta czasy Juliusza Cezara. Nieopodal, w Aquilei stacjonowały rzymskie legiony, które tu parkowały swoją flotę. W czasie wojen, na wyspie chronili się mieszkańcy z okolicy, bo co dziś wydaje się niemożliwe, barbarzyńskie ludy (np. Hunowie) napadające na poddanych Rzymu nie umiały pływać, a tym bardziej budować łodzi, wiosłować czy żeglować. Wystarczyło więc dostać się na jakąś wyspę, aby poczuć się bezpiecznie. Część takiej napływowej ludności pozostawała w osadzie na dłużej, a niektóry stawali się jej ludnością miejscową.


Podobną rolę pełniły wysepki laguny w okolicy, w której później powstała Wenecja. Ale w czasach Juliusza Cezara nikt nie przypuszczał, że Wenecja powstanie i przyćmi wszystkie okoliczne miasta, a prawdziwą gwiazdą było nasze, dziś lekko zapomniane Grado. Nazywane jest też pierwszą plażą Niemiec, bo tu do morza najbliżej mają Niemcy i Austriacy. To także najbliższa włoska plaża dla Czechów i Polaków.

Jak wiadomo Rzymianie byli wytrawnymi żeglarzami, podobnie jak inne starożytne ludy żyjące na wybrzeżu morza Śródziemnego, a więc i Adriatyku. Żegludze sprzyjały bardzo korzystne wiatry, a w przypadku Grado spotykał się tu chłodny, suchy i depresyjny wiatr bora, oraz wiatry gorące i wilgotne, co dawało żeglarzom wspaniałe możliwości. Cyrkulacje wiatrów nie zmieniły się od wieków, a sprzyjając ludziom morza, bywają utrapieniem dla tych co mieszkają na lądzie.

Bora. Wiatr północny

Kto raz przeżył borę (gr. boréas – wiatr północny) dokładnie rozumie, dlaczego z jednej strony we wszystkich domach są podwójne, a nawet potrójne okna. Wiatr gwiżdże i wyje niemiłosiernie. Wszystkim dokucza ból głowy. Podobno to czas zwiększonej liczby samobójstw. Temperatura potrafi spaść nawet o kilkanaście stopni (z 33 na 18), a zmarznięci tubylcy ubierają się w kozaki i ciepłe kurtki. Mnie oczywiście wystarcza cienki sweter. Niektórzy mówią, że to wiatr zimowy, ale zawsze pojawia się też na przełomie sierpnia i września i wtedy go doświadczam.

Bora to nie tylko nieszczęście Włochów. Występuje na większym obszarze. Tworzy się nad górami Dynarskimi i opada w stronę wybrzeża. Zależnie od miejscowych zwyczajów zmienia nazwę: bura (Chorwacja), burja (Słowenia), euroclydon (Grecja), mistral (Francja). Zimowa bora może osiągać prędkość do 250 km/h. Letnia jest łaskawsza, a przede wszystkim trwa nie dłużej niż trzy dni. My nazywamy ją pieszczotliwie borówką. Znana jest też w Kalifornii, w Anglii (helm) i na Malcie (gregale), choć to już trochę inny wiatr, tyle że boro – podobny.

Ślub w Grado

Tak więc Grado rozwijało się już od starożytności. Zachowana starówka pochodzi z V w. Najcenniejszym zabytkiem jest trójnawowa Bazylika Sant Eufemia. Jest jeszcze starsza, bo wybudowano ją na gruzach poprzedniej. W VI w. ozdobiono podłogę mozaikami, które świetnie odnowiono po II wojnie światowej. Mimo straszliwego upału panuje w niej życiodajny chłód. Kiedy weszłyśmy okazało się, że trwa nabożeństwo, a ksiądz udziela ślubu dość oryginalnej parze.

Panna młoda była czarnoskóra, a pan młody mógł uchodzić za Skandynawa. Taka publiczność zajmowała też kościelne ławki. Usiadłyśmy w kącie i próbowałyśmy obejrzeć co się da, nie przeszkadzając. Nagle po zakończonej modlitwie odezwał się chór gospels. Nie widziałyśmy ich, bo schowali się za dzielącymi nawy kolumnami. Do chóru dołączyła kolorowa część publiczności, nie tylko śpiewając, ale jeszcze nie ruszając się z miejsc, tańcząc. Jakże to pięknie brzmiało w tych starych murach i naturalnym pogłosie kościoła. Przesiedziałyśmy oczywiście już do końca mszy, a na zwiedzanie musiałyśmy przyjść raz jeszcze.

Z bazyliką graniczy 8 boczna chrzcielnica, a w niej kolejne zachowane mozaiki i 6 boczna wanna do chrztów. Nieopodal widać też wieżę Bazyliki Santa Maria della Grazie. Jej wystrój jest barokowy i pochodzi z 1640 r., ale jej początki sięgają IV w., a kościół należał do miejscowego patriarchatu. W VIII w. patriarchaty były dwa i 400 lat zajęło papieżowi rozsądzenie kto ma jakie strefy wpływów. Mieszkańcy od zawsze trudnili się połowem ryb i handlem rybami. Robią to nadal. W samym centrum, w sąsiedztwie ratusza archeolodzy odkryli kolejne ruiny. Pochodzą z V w. są udostępnione do zwiedzania, a wieczorami pięknie podświetlone.

W 1815 r. razem z cała okolicą Grado zostało przyłączone do Imperium Habsburgów i właśnie oni z osady rybackiej uczynili kurort. Miasteczko nabrało też austriackiego sznytu i nasiąkło kulturą imperium. Mówi się, że dlatego jest jednym z najczystszych i najlepiej odrestaurowanych włoskich zabytków. Wspaniałe, nowoczesne i wielopiętrowe domy wczasowe zostały też świetnie wkomponowane w starą zabudowę. Rzeczywiście Grado wygląda jak elegancka bombonierka. Zabudowa jest zwarta. Domki kolorowe.

Główne ulice są przeznaczona wyłącznie dla pieszych i mieszczą się na nich sklepy, restauracje, kawiarnie. Ich oferta jako żywo przypomina nasze nadmorskie miejscowości: koła ratunkowe, materace do pływania, klapki, kostiumy kąpielowe i odpustowe pamiątki. Wszystko czynne jest od świtu do późnej nocy. Podobnie wyglądają boczne uliczki, tyle, że więcej na nich sklepów z prawdziwymi starociami, czy produktami regionalnymi. Ja nabyłam specyficzną filiżankę do kawy, używaną głównie na pograniczu Włoch, Słowenii i Chorwacji. Oczywiście są też antykwariaty (kto bogatemu zabroni kupić sobie stary zegar stojący czy biurko), jubilerzy, a nawet kuśnierze. W końcu pierścionek z brylantem czy futro z norek to też forma pamiątki z wakacji.
Cała starówka otoczona jest morzem. Wzdłuż wybrzeża ciągną się bulwary oraz płatne i bezpłatne plaże. Wspaniałym atutem jest szeroka piaszczysta plaża miejska (Costa Azzurra). Wejście do morza jest wszędzie, nawet jeżeli plaża jest kamienista, łagodne, a woda długo płytka. Na plażach płatnych można liczyć na serwis kelnerski, lub ekskluzywny bar, ale to już droga przyjemność. Wszędzie są też ratownicy.

W mieście jest pięknie utrzymana zieleń i dużo kwiatów

Nawet z plażami sąsiadują zacienione parki. No i jeszcze fontanny, placyki, skwery z miejscami do siedzenia i odpoczynku. Można się na nich zaprzyjaźnić z całkiem dużą mewą. Nawet w upalne dni jest naprawdę bosko. Woda i piasek są wyjątkowej czystości, a miasto od wielu lat otrzymuje za jakość świadczonych usług certyfikat Bandiera Blu, który to potwierdza.
Grado wróciło do Włoch po I wojnie światowej w 1918 r. Dzięki niebanalnemu położeniu, uniknięto zniszczeń. W 1936 r., ze względu na ogromny ruch turystyczny zdecydowano się połączyć miasto z lądem groblą. Można więc do kurortu dojechać samochodem od autostrady A4 (Wenecja/Triest). Nieopodal jest też linia kolejowa łącząca te dwa miasta i wystarczy wysiąść na stacji Cervignano. Z dworca kursuje do miasta autobus. W mieście posiadanie samochodu to tylko kłopot.

Zielony delfin

Można też o podwózkę poprosić Zielonego delfina i to jest najlepsza metoda. Zielony delfin to nazwa przedsiębiorstwa transportowego, które oferuje niewielkie stateczki krążące pomiędzy różnymi popularnymi miejscowościami. Z Triestu płynie się do Grado około godziny. Pierwszy stateczek wyrusza raniutko, a ostatni wracający do Triestu zapewnia wspaniały zachód słońca. Trwa to ok. 15 minut i na naszych oczach słońce dosłownie topi się w morzu. Stateczki kursują co godzinę przez całe lato i można na nie wykupić abonament nawet 3 miesięczny. Wielu mieszkańców Triestu tak spędza wakacje. Opłaca się to bardziej niż stały pobyt. Oczywiście są dostępne kwatery w prywatnych domach i w nowoczesnych domach wczasowych czy hotelach, o różnym poziomie komfortu. Może być pełne wyżywienie, restauracja, wydzielona prywatna plaża, spa, siłownia, a nawet wewnętrzny basen.

Zielony delfin od razu mnie oczarował, bo przecież istnieje piosenka naszego Hollywoodzkiego i Oskarowego kompozytora Bronisława Kapera (tego od kołysanki Laleczki moje laleczki) o Ulicy zielonych delfinów (On the Green Dolphin Street), którą z dużą radością wykorzystaliśmy w Ekscentrykach, czyli po słonecznej stronie ulicy (reż. Janusz Majewski, 2015). Najpierw gra ją nasz bohater (Maciek Stuhr) na świeżo nastrojonym fortepianie, ale słuchający go stroiciel Zuppe (Wojciech Pszoniak), zachowuje się jakby nie była mu znana.

To możliwe, bo piosenka powstała po II wojnie światowej, a takich utworów, emigracyjnych kompozytorów, Polskie Radio nie nadawało. Mógł ją znać ktoś, kto po wojnie był na Zachodzie (bohater grany przez Maćka Stuhra), albo słuchał wieczorami Głosu Ameryki (duża część polskiej, krajowej inteligencji). To raczej było nie wskazane, a więc Zuppe nie chce się przyznać, że piosenkę zna. Jednak gra ją dla siebie po zakończonym Sylwestrze i dla wtajemniczonych jest to czytelny sygnał.

W centrum miasta jest przystań jachtowa nazywana starym portem. Prowadzi do niej kanał taki jak w Wenecji, a placyk to znowu sklepy i restauracje. Jachty korzystające z przystani są często bardzo ekskluzywne, a ich właścicielom służą także za sypialnie. Jeżeli od przystani na której cumują Zielone delfiny wybierzemy się uliczką wzdłuż kanału, bez trudu stwierdzimy, że każdy graniczący z nim dom posiada własną łódź rybacką, a często także rekreacyjną żaglówkę lub/i motorówkę. Na parkanach i specjalnych stojakach suszą się rybackie sieci, jak w naszych nadmorskich miejscowościach.

Większość właścicieli sklepów i lokali gastronomicznych w Grado, a także duża część obsługi na plażach i w hotelach, to sezonowi mieszkańcy miasteczka, które przez pozostałą część roku jest senne i puste. Dalej pozostaje jednak piękne i bardzo zabytkowe.