Wedel… to warto

You are currently viewing Wedel… to warto

Na początku lat 90. XX w. rozpoczęto wielką prywatyzację i uruchamianie Warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych. W ramach tej akcji, Zakłady przemysłu cukierniczego im. 22 lipca, dawniej E. Wedel najpierw sprzedano PepsiCo, a potem wprowadzano na Giełdę. ITI Film Studio zlecono przygotowanie kampanii reklamowej.

Firma E. Wedel istnieje od 1851 r., w 1949 r. komuniści ją znacjonalizowali i nazwali 22 lipca, na cześć Manifestu PKWN. Przez chwilę zatrudnienie w fabryce znalazł nawet właściciel Jan Wedel, jako doradca, ale pozbyto się go po kilku miesiącach. Państwowe to państwowe i nikt nam nie będzie mówił… wiadomo. Rodzinie Wedlów zabrano także willę w Konstancinie, mieszkanie na Zamojskiego i wiele innych rzeczy.

Szybko okazało się, że dla zagranicznych amatorów słodyczy, 22 lipca to żadna gwarancja jakości i dopiero dodanie E. Wedel pozwala na kontynuowanie światowego zainteresowania czekoladową produkcją. Jan Wedel zaskarżył wykorzystanie nazwy firmy i nazwiska ojca, do Trybunału w Hadze i uzyskał odszkodowanie. Jednak z nazwy nadal korzystano, tylko z zaznaczeniem, że to dawna nazwa przedsiębiorstwa (tajemnicze d. E. Wedel). Tak było do lat 90. XX w.

W 1983 r. pracowałam przy filmie Józka Małochy Dozorca. Film dostał nagrodę na festiwalu w Krakowie za najlepszy debiut, ale młody aktor (Teatru Stu) i reżyser zniknął. Dopiero w 2019 r. pojawił się ponownie, jako aktor w telewizyjnych telenowelach. O filmie mało wiadomo. Nie ma nawet, poza datą i tytułem, najmniejszej wzmianki w www.filmpolski.pl. Natomiast ja wspominam pracę przy nim, jako bardzo ciekawe wydarzenie, chociaż co chwila spadały na nas gromy, że trwa to za długo.

W tym filmie zajmowałam się opracowaniem dźwiękowym i dziś powiedzieli byśmy, że powstał sound design, ale wtedy była to dźwiękowa impresja o Domu Wedla (nazywanym także Kamienicą Jana Wedla, nie mylić z Kamienicą Emila Wedla na ul. Szpitalnej), który wybudowano w 1936 r. na rogu ulic Puławskiej i Madalińskiego. Myśmy opowiadali jego pokrętne losy, z punktu widzenia człowieka, który pracował tam latami jako dozorca, stosując znaną od lat 30. XX w. metodę asynchronizmu, ze znakomitym skutkiem.

Ten super nowoczesny i elegancki budynek, przez cały PRL, był bardzo zaniedbany, a kolejne lokale, zmieniały swoich lokatorów i przeznaczenie (kwaterunek). Biura sąsiadowały ze spelunkami i porządnymi lokatorami. Na parterze znajdowały się sklepy, a piękny ogród i rzeźby całkowicie zniszczono. Kamienica nosiła też ślady wojennej przeszłości, bo zajmowali ją Niemcy, a w Powstaniu Warszawskim była obiektem ataków partyzanckich (pułk Baszta). Od 1996 r. jest wpisana do rejestru zabytków. W 2008 r. przeprowadzono generalny remont. W 2019 r. powrócił na swoje miejsce, nawet neon E. Wedel czekolada, który zawsze poprawia mi humor, gdy przejeżdżam nieopodal.

A wracając do wchodzenia firmy Wedel na giełdę. Pomysł na reklamę był następujący. Od kilku lat rekordy popularności święcił wystawiany w warszawskim teatrze Ateneum spektakl Hemar, (scenariusz i prowadzenie Wojciech Młynarski). Występował cały zespół Teatru i wszystkie piosenki to były perełki wykonawstwa. Ale najbardziej oklaskiwano Słowiki Ateneum, czyli zespół rewelersów w składzie: Marian Opania, Marian Kociniak, Jacek Borkowski, Wiktor Zborowski i wykonywaną przez nich piosenkę: Upić się warto. Piosenka pochodziła z 1934 r. i w oryginale wykonywał ją chór Juranda.

Chcieliśmy jej użyć, a w zakończeniu upić się warto zamienić na Wedel… to warto. Entuzjastycznie na pomysł zareagowali teatr, scenarzysta, reżyser, aktorzy. Oczywiście aktorzy mieli wystąpić i zaśpiewać, z teatru pożyczaliśmy dekoracje i kostiumy. Pozostawały do załatwienia prawa na wykorzystanie piosenki, od autorów, a raczej ich spadkobierców. W ZAiKS otrzymałam telefon i adres, mieszkającej w Wielkiej Brytanii, Włady Majewskiej (spadkobierczyni Mariana Hemara) oraz warszawski adres państwa Asłanowiczów (spadkobierców Pawła Asłanowicza) w blokach z wielkiej płyty, na Jelonkach. Oczywiście bez telefonu.
Kontakt z Wielką Brytanią wydawał się trudniejszy, ale dodzwoniliśmy się za pierwszym razem. Rozmowa była super miła. Padło pytanie jakie są stawki za wykorzystanie utworu w polskiej reklamie. Było to wtedy 2,5 – 3,5 tys. zł i myśmy mogli zaproponować tę górną sumę. Pani Włada wyraziła radość, że utwory Hemara, po długim czasie komunizmu wracają do łask, a wręcz zadeklarowała, że zawsze możemy liczyć na stawki dostosowane do naszych możliwości, bo najważniejsze jest, żeby te piosenki były ciągle popularne. Byłyśmy w uroczym kontakcie przez wiele następnych lat, aż do jej śmierci.

Nieoczekiwany problem pojawił się w komunikacji z Jelonkami. Wysłany został list polecony, serdeczny, z pozdrowieniami i opinią pani Włady oraz opisem, co i jak chcemy zrobić. Po kilku dniach wysłano też list zwykły, a potem telegram. Polecony i telegram wróciły nieodebrane, a my straciliśmy dwa tygodnie. Wysłano drugi polecony, a kopertę z listem zwykłym zawiózł tym razem firmowy kierowca i udało się ją szparą pod drzwiami wepchnąć do mieszkania. Zadzwoniłam też do ZAiKS, prosząc o przekazanie sprawy i kompletu kontaktów do nas, jeżeli, ktoś z Państwa spadkobierców, się u nich pojawi.

Telefon z ZAiKS zadzwonił, zanim zdążył wrócić kolejny polecony. Odwiedziła ich żona spadkobiercy. Oboje byli zarejestrowanymi autorami, ale nie były to popularne utwory, a co do antenata, Paweł Asłanowicz był przede wszystkim znakomitym prawnikiem i pisywał rozprawy do wydawnictw resortowych. Muzyka to było jego hobby. Przed wojną komponował jakieś drobiazgi dla Lwowskiej wesołej fali. No i napisał na spółkę z Marianem Hemarem ten jeden jedyny hitowy utwór, który wrócił do łask razem z programem Teatru Ateneum.

To było za mało, żeby zarabiać kokosy. Nie mniej spadkobierczyni pojawiała się w ZAiKS regularnie. Przeglądała dokumentację, wyrzekała na brak wpływów, sugerowała, że pewnie są pomyłki i generalnie marudziła. Jeżeli zgłaszał się ktoś, kto chciał kupić licencję, bardzo była zainteresowana, a potem biadoliła, że nie są to pieniądze, jakich by oczekiwała, ale skrzętnie brała co dawano. Tym razem wszystko odbywało się tak, jak zwykle, tylko kiedy panie zaczęły referować naszą sprawę, zaczęła się spieszyć, w efekcie zapomniała kartki z telefonami i nie zapytała, jakiej stawki za takie wykorzystanie może się domagać, co robiła zawsze.

Panie sądziły, że rzecz jest już jej znana (list zwykły i list przez posłańca), kontakty telefoniczne do nas ma, ale państwo postanowili się ukrywać, żeby dostać więcej pieniędzy, za wykorzystanie utworu bez wcześniejszej zgody autora. To, że tak intensywnie prowadziliśmy poszukiwania, trochę ją zaskoczyło, a szczególnie, że poinformowaliśmy o swoich działaniach ZAiKS, bo w ten sposób nasze starania zostały udokumentowane, podobnie jak jej niechęć do nawiązania kontaktów.
Przez chwilę rozpatrywany był wariant rezygnacji z, w końcu świetnego i dowcipnego pomysłu na wykorzystanie tego utowru, ale wątpliwości klienta i Studia rozwiało spotkanie z prawnikami ZAiKS. Okazało się, że ekscentryczność naszej żony spadkobiercy (wszystkie sprawy załatwiała ona) jest powszechnie znana, a ostatnio dzwoniła do działu prawnego i tematem rozważań były dokładnie te same artykuły Ustawy o prawie autorskim, o których teraz dyskutujemy. To wszystkich utwierdziło nas, w przekonaniu, jaki jest plan, więc postanowiliśmy nie rezygnować, a za to się do ostatecznej rozgrywki jak najlepiej przygotować.
Kiedy wrócił kolejny polecony po kilku dniach został wysłany następny. Niezależnie w Gazecie Wyborczej, kilka razy ukazało się ogłoszenie o poszukiwaniach spadkobierców Pawła Asłanowicza prowadzonych przez ITI Film Studio. Były to twarde dowody, że do samej emisji spadkobiercy byli poszukiwani. Podpisaliśmy umowę i wysłaliśmy pieniądze do Włady Majewskiej. Była też obszerna i miła korespondencja. Nie można było nam zarzucić, że próbowaliśmy uniknąć załatwienia licencji.

Pozbawiało to naszych adwersarzy szansy na potrójne honorarium (zawinione naruszenie), a tym bardziej konieczności wydania przez ITI korzyści, jakie uzyskało realizując reklamę. Dysponowaliśmy też kilkoma umowami zakupu licencji na wykorzystanie piosenek w innych reklamach, które w ostatnim czasie Studio podpisało z bardzo znanymi autorami (Agnieszka Osiecka, Katarzyna Gaertner, Wojciech Młynarski, Jarosław Kukulski, Włodzimierz Nahorny, Jonasz Kofta). To pozwalało ustalić dwukrotność jakiej sumy powinna być poszkodowanym spadkobiercom wypłacona. Tak uzbrojeni czekaliśmy na finał.
Pani pojawiła się kilka dni po pierwszej emisji i był to znaczący wysiłek, bo Studio ITI mieściło się wtedy koło Wyścigów (i więzienia) na Służewcu, a ona jechała z Jelonek. Od drzwi wykrzykiwała, że ją oszukano i okradziono, ale wszyscy byliśmy przeszkoleni i uprzedzająco grzeczni, a więc szybko znalazła się w jednym z eleganckich gabinetów i wśród kompetentnych (dział prawny) rozmówców oraz szefa produkcji i mnie (pewnie też trochę kompetentnych). Poczęstowano ją kawą, przeproszono za ubolewania godną sytuację, dziwiąc się niepomiernie, że Poczta Polska nie potrafi dostarczać listów poleconych i telegramów.
Pani przeprosiny przyjęła. Coś zaczęła bąkać, że ona z definicji nie odbiera poleconych, bo na poczcie są kolejki, ale nie zaprzeczała, że doszły dwa zwykłe listy, które pewnie gdzieś się zapodziały. Trudniej było jej się wytłumaczyć ze spotkania z paniami w ZAiKS, ale znowu w roztargnieniu, gdzieś zgubiła karteczkę z telefonami. Nie wytykaliśmy jej rozmów z działem prawnym, ale przyznaliśmy się do własnych z nimi konsultacji, więc mogła przypuszczać, że i o jej telefonie wiemy. Była jednak skupiona na realizacji swojego planu i nie zauważała przeciwności.

Zażądała w ramach rozliczenia 100 tys. zł. traktując Studio, jak kogoś kto notorycznie, świadomie i z premedytacją narusza jej prawa, robiąc sobie z tego bussines. Było miło, tylko nasz gość zaczął się co raz bardziej dziwić, szczególnie, że jej oświadczenie nie zrobiło na nas wrażenia. Okazało się, że taką sumę kosztowała cała reklama (Jak to?), a zysk, który mieli byśmy zgodnie z ustawą oddać to 15% (Jak to?). Oczywiście nas taka interpretacja nie dotyczy (Jak to?), bo myśmy się nie uchylali, ale intensywnie poszukiwali i jest na to pod dostatkiem dokumentów. Jeżeli ktoś się uchylał to państwo nie podejmując kontaktu (żarcik, ale mina straszna), mimo przynajmniej kilku możliwości.

Oczywiście nawet dziś możemy wypłacić należną sumę, ale zgodnie z Ustawą, jest to dwukrotność typowych umów, które także są do wglądu, czyli okolice 7 tys. złotych (Jak to?), a oto inne umowy zawierane w takich sytuacjach. Rozumiemy, że państwa oczekiwania są inne, a więc od razu proponujemy rozwiązanie sprawy na drodze sądowej. Nasz dział prawny będzie współpracował i stawiał się na rozprawy, chociaż wiemy, że to potrwa kilka lat (Jak to?) i wszyscy musimy liczyć się z kosztami (adwokaci), a pani składając sprawę szczególnie (wpisowe to 5% oczekiwanej sumy, Jak to?).

Proponujemy naradzić się z działem prawnym ZAiKS, bo możliwe jest także dojście do porozumienia na spotkaniu z reprezentującymi nas prawnikami, albo wręcz spotkanie z prawnikami ZAiKS i to będzie wersja najbardziej oszczędna finansowo i czasowo. Minęły jeszcze dwa czy trzy tygodnie i na spotkanie w ZAiKS wieźliśmy ze sobą umowę oraz gotówkę. A można było nie tańczyć. Więcej dało by się uzyskać odpowiadając na nasze pisma i wtedy stawiając warunki (np. 8 – 10 tysięcy), oczywiście nie zaporowe. Skorzystała by przy okazji także Włada Majewska, bo dla porządku i sprawiedliwości i jej wypłata była by analogiczna.