Czas świąteczny, a więc pomiędzy świętami Bożego Narodzenia, a Świętem Trzech Króli to świetny okres na nadrabianie zaległości teatralnych, nawet takich moich, czyli niewielkich. Myślę, że do teatru ruszyli wszyscy (chyba ruszyli też do sklepów, bo przejazd koło centrów handlowych groził śmiercią lub kalectwem), bo ku mojemu zdziwieniu miałam problemy ze zdobyciem biletów, co rzadko się zdarza.
W przypadku Och-Teatru wyjęczałam dwa bilety aktorskie u Zosi Zborowskiej, chociaż właściwie, mogłam o taką przysługę prosić każdą z zaangażowanych w przedsięwzięcie pań, a nawet z płaczem zadzwonić do najwyższej dyrekcji. Zosia była pierwsza na liście i szybko odpowiedziała na SMS, zdziwiona, że są kłopoty. Są. Na widowni nie było ani jednego, wolnego miejsca, po wejściówki stała kolejka na ulicy. Zosieńko piękne dzięki za dobry uczynek. Mój szwedzki (choć polskojęzyczny) gość nie posiadał się ze zdziwienia i podziwu, nad kulturalnymi potrzebami warszawiaków. I bardzo dobrze.
Lekcje stepowania są znane szerokiej widowni z filmu z Lizą Minnelli (Stepping Out, reż. Lewis Gilbert, 1991). Pierwowzorem filmu jest spektakl teatralny napisany przez Richarda Harrisa i także grany na wielu scenach świata (w Polsce Teatr Powszechny w Łodzi 2005, reż. Krystyna Janda, tłum. Elżbieta Woźniak). Na pierwszy rzut oka komedia z mieniącymi się dowcipem dialogami. Mnóstwo muzyki i tańca. Ale najważniejszy, choć podskórny jest wątek obyczajowy, odsłaniający skomplikowane i różnorodne problemy uczestników kursu stepowania. Każdy z nich przychodzi na lekcje, aby strząsnąć z siebie codzienność, monotonność, beznadzieję, lęki i własne niemożności. Każdy ma inną historię, temperament i troski, ale wszyscy wybrali tę samą metodę ratowania siebie przed samotnością, odrzuceniem, zagubieniem. Przed światem. Taka terapia przez taniec. Krystyna Janda wraca do tematu, z którym się już raz mierzyła. Wtedy w Łodzi określała spektakl jako komedię psychologiczną i wydaje się to trafne określenie. A także znakomity sposób przedstawiania rzeczy poważnych, czy wręcz dramatycznych, o który u polskich autorów tak trudno. Zawsze wolimy pompę i patos (no z wyjątkiem Jak rozpętałem II wojnę światową i Zezowatego szczęścia) w swoich prezentacjach, ale znakomicie przyjmujemy lżejszą konwencję, jeżeli ktoś nam taką zaproponuje.
To nie jest łatwy spektakl od strony realizatorskiej. Wszyscy aktorzy (poza Krystyną Tkacz – akompaniatorką, która za to popisuje się znakomitą, stylową gra na keyboardzie) muszą opanować stepowanie. To wysiłek fizyczny, bo taka porcja tańca nie jest wyzwaniem tylko dla zawodowych tancerzy. To ogromna trudność obsadowa, bo jak znaleźć tak różnorodną i pełną talentów tanecznych obsadę. Osiem, właściwie równoprawnych ról tanecznych i dramatycznych z ogromnym ładunkiem zdolności komediowych. Bez skompletowania właściwego zespołu, nie będzie tego spektaklu. I jeszcze film, który dla wielu widzów stanowi punkt odniesienia. Z brawurową Lizą Minelli. W tę rolę w warszawskim spektaklu wcieliła się Ania Iberszer (policjantka z Rancza). Można powiedzieć wymarzona. Swoją egzotyczną urodę zawdzięcza włoskiej babci. Tancerka flamenco i argentyńskiego tanga. Choreograf. Zanim rozpoczęła przygodę z aktorstwem z sukcesem ukończyła Reżyserię dźwięku na UMFC. Miałam przyjemność z nią współpracować przy filmie Chopin. Pragnienie miłości (reż. Jerzy Antczak). Była asystentką Nikodema Wołk-Łaniewskiego. W trakcie zgrania filmu w Pradze czeskiej jakiś czas razem mieszkałyśmy, a nawet wybrałyśmy się na wycieczkę na festiwal w Karlowych Warach. Bardzo ją lubię i kibicuję na każdym kroku jej kariery. Wspaniały jest jej samotny taniec, którym uzewnętrznia troski swojej bohaterki. Taki na granicy stepowania i falmenca, co dodaje mu siły i dramatyzmu.
Wszystko udało się znakomicie. Iza Dąbrowska (Jasiunia z Blondynki), Joanna Moro (tytułowa Blondynka przez dwa sezony serialu, a przedtem odtwórczyni roli Anny German), Ela Romanowska (żona Pietrka w Ranczu, ale przede wszystkim aktorka teatru muzycznego), Marysia Winiarska (razem z nieżyjącą już siostrą bliźniaczką, przed laty tworzyły duet wokalno-taneczny), Zosia Zborowska (stepuje i tańczy odkąd pamiętam), Kasia Żak (Solejukowa w Ranczu, ale też śpiewająca i świetnie poruszająca się aktorka) i jeden rodzynek – Kamil Maćkowiak (jedyny, którego nigdy wcześniej na swojej zawodowej drodze nie spotkałam), to główny zespół, uczestnicy lekcji stepowania, prowadzonych przez Anię. Ponadto w spektaklu biorą udział Alicja Przerazińska oraz Katarzyna Traczyńska (swing) i Jan Malawski (głos). Wszyscy są fantastycznie wiarygodni i w ich wykonaniu można przypuszczać, że stepowanie jest super łatwe. Nieprawda. A jednak tańczą. Rewelacyjnie. Choreografia: Anula Kołakowska. Bardzo nowoczesna, różnorodna i nieprzewidywalna. Znakomity pomysł na stepowanie do piosenki w wykonaniu Michaela Jacksona (Krzysztof Jaszczak).
Och-Teatr to wyzwanie dla scenografii (Maciej Putowski, asystent Małgorzata Domańska). Bo na scenografię tam nie ma warunków. Jak się okazuje są, ale trzeba wymyślić na to sposób np. wspomagając się światłem (Katarzyna Łuszczyk). Akcja toczy się w jednym miejscu. Na sali prób. Scen jest dużo, upływają kolejne dni, a raczej tygodnie, bo próby są raz w tygodniu (we wtorek). Dzielone są kompletną ciemnością i ta ciemność to czas na zmiany, kosmetyczne w scenografii i radykalne w kostiumach, bo przecież na kolejne próby wszyscy przychodzą trochę inaczej ubrani.
I wreszcie coś co kompletnie zaszokowało i zachwyciło – kostiumy. Autorki: Krystyna Janda i Małgorzata Domańska. Ile ohydnych kapeluszy może mieć pani akompaniatorka? Krystyna Tkacz nosi swoje wysmakowane kreacje ozdobione wyjątkowymi nakryciami głowy z prawdziwą ekstrawagancją. Kaski rowerowe (Joasia Moro) mogą być różne i wyjątkowo nie twarzowe i takie są. A peruki, przechodzącej kurację chemią na raka (Iza Dąbrowska)? Także można zaszaleć, zanim bohaterka podda się i wybierze zwykłą czapkę. A Iza. Jakie szczęście, że po kilku latach grania dramatycznych i brzydkich bohaterek, ktoś odkrył jej wielki talent komediowy i przy okazji urodę tej pięknej filigranowej dziewczyny. Myślę, że inspiracją dla wielu elegantek może stać się niepowtarzalny styl Marysi Winiarskiej w jej roli. Stężenie „panterkowej” garderoby jest w jej kostiumach wyjątkowe. Ela Romanowska rewelacyjnie się rusza i tańczy. W jej przypadku także mogę być prezesem fun klubu. Również Zosia Zborowska w strojach starej Kociubińskiej wygląda stylowo, a do tego obgryza z wdziękiem paznokcie. Od lat wiem co Zosia potrafi i zawsze bardzo mi się w tańcu podoba. Tak powinno być i było. Podobnie jak w przypadku Kasi Żak. Za to z punktu widzenia kostiumów, dobrana dla niej garderoba to prawdziwy majstersztyk. Na szczególne względy zasługuje również garnitur w którym w scenie finałowej prezentuje się Kamil Maćkowiak. Bo co mają na sobie panienki widać na plakatach. Swoją drogą dzielny chłopina wytrzymał taką ilość bab w swoim otoczeniu i jeszcze przeżył. A tańczy także bardzo dobrze. Nie widziałam go wcześniej w żadnej roli, ale od dziś będę śledzić jego dokonania, bo chyba jest zdolny.
Premiera spektaklu była tuż przed świętami 20.12.2016, nadal jest grany, najbliższy dostępny spektakl bodajże 17 marca – OCH-TEATR, więc tym bardziej warto go zobaczyć jak najprędzej. Ja do teatru powlokłam moją szwedzką koleżankę, aby jej krótki pobyt w Warszawie był jak najmocniej urozmaicony. Wyszła zachwycona podobnie jak z Teatru Polskiego, chociaż tym razem wrażenia były zupełnie inne. Nie mniej, znowu wspaniałe.