Café Bar Fogg

You are currently viewing Café Bar Fogg

Jedną z bezsprzecznych atrakcji pracy w mediach jest możliwość spotkania ludzi znanych, popularnych, wybitnych. Spędzenia z nimi czasu, porozmawiania o zwykłych sprawach. Oczywiście po pewnym czasie takie spotkania nie mają w sobie nic szczególnego, bo stają się w naszej pracy codziennością. Moje dzieci od małości przebywały w takim towarzystwie, więc nie było to dla nich nic nadzwyczajnego, ale ja przynajmniej w pierwszych latach pracy odczuwałam dreszczyk emocji, kiedy do mojego stanowiska pracy z Nagrą dosiadał się Henryk Bista, czy Stanisław Zaczyk. No cóż. Każdy ma takich kolegów z pracy, na jakich zasługuje.

Cafe bar Fogg

Pracowałam przy serialu Dom (reż. Jan Łomnicki, 1980) jako asystent operatora dźwięku, odpowiedzialny za dźwięk na planie zdjęciowym. Na informację, że zdjęcia odbywają się w Café Bar Fogg, właściwie nie zwróciłam uwagi. Kawiarnia mieściła się na hali zdjęciowej, a jej wystrój zawdzięczaliśmy naszej scenografii (Adam F. Nowakowski), bo przecież od lat już nie istniała. Jej adres (ul. Marszałkowska 119) to teraz kawałek trawy i chodnika od strony Placu Defilad, niemal vis a vis ulicy Sienkiewicza. Natomiast była niezwykle ważnym punktem na planie powojennego miasta i świetnym określeniem czasu filmowej akcji. Została otwarta 3 marca 1945 r. i działała przez ponad rok.

Wyglądała surrealistycznie. Mieczysław Fogg opowiadał, że dostał w Magistracie przydział na fragment ruin i to w czasie, gdy nie było w Warszawie wody, gazu i prądu. O jej istnieniu informował prowizoryczny szyld. Lokal wyposażono meblami wygrzebanymi z ruin kawiarni Napoleonka. Było 40 miejsc. Atrakcją i ozdobą lokalu było pianino Sommerfeld. Mimo obco brzmiącej nazwy, pochodziło z Bydgoszczy. Była to firma w Polsce znana i popularna, a w latach 30. produkowała też krótkie fortepiany (dł. 138 cm) nazywane dziecięcymi. Był to przebój w skali europejskiej, a pojedyncze egzemplarze dotarły nawet do Palestyny i na Cejlon. Dzięki niemu (pianinu) kawiarnia oferowała występy artystyczne. Występowali przedwojenni aktorzy i piosenkarze (Lidia Wysocka, Zbigniew Sawan, Czesław Skonieczny). Śpiewano piosenki i prezentowano skecze kabaretowe.

Tu odbył się pierwszy powojenny Podwieczorek przy mikrofonie. Poprowadził go jak przed wojną Tadeusz Bocheński. Program realizowano i nadawano w radio audycję od 1936 r. Imprezę znów wznowiono (pomysłodawcy Jan Zelnik i Andrzej Rumian) w latach 1958 – 1989. Odbywała się w różnych kawiarniach (najczęściej w Stolicy) i znowu transmitował ją I Program PR. Alternatywną wersję Podwieczorku w latach 1955 – 56 nadawało Radio Wolna Europa. Później podejmowano kolejne próby reaktywacji, ale bez sukcesów. Pojedyncze skecze powtarzane są na antenie III programu PR w ramach Powtórki z rozrywki i Czasu pogody).

Jako nastolatka byłam na występie Podwieczorku. Wtedy odbywał się w kawiarni Ty i ja w Domach Towarowych Centrum. Scenariusz show zawsze zawierał stałe elementy jak: Rolska lub Marszelówna do tablicy, skecz Kierownika Florczaka i urzędnika Mlinowskiego, Sołtys Kierdziołek oraz występy gościnne znanych wykonawców, nawiązujące do warszawskiego folkloru, arie operetkowe, popularne piosenki polskie i covery zagraniczne. W latach 90. byłam na próbie wznowienia imprezy w restauracji Hotelu Europejskiego, ale był to cień dawnego programu.

W Café Bar Fogg przede wszystkim występował właściciel i gospodarz lokalu Mieczysław Fogg. Podobno pierwszy występ rozpoczął od napisanej pod koniec Powstania Warszawskiego, przez Alberta Harrisa – Piosenki o mojej Warszawie. Fogg dostał ją w prezencie i był jej pierwszym wykonawcą. Autor zanim emigrował do Szwecji, a potem do USA wsławił się jeszcze przebojem Nie masz cwaniaka nad Warszawiaka. Występował też w lokalu Fogga, jako piosenkarz i muzyk.

Druga informacja, że w tle sceny dialogowej będzie śpiewał Mieczysław Fogg, oznaczała konieczność pobrania aparatury playbackowej i uznałam, że ktoś wystąpi w tej roli. Fogg w naszym domu był postacią kultową, ale i historyczną. Słuchało się piosenek w jego wykonaniu, a nawet się je śpiewało. Dziś wiem, że nie trudno było na taką piosenkę trafić, bo miał ich w repertuarze ponad 2 tysiące, z czego wiele (To ostatnia niedziela, Tango milonga, Już nigdy, Warszawo ma, Pierwszy siwy włos) to przeboje kilku pokoleń. Historyczność, wynikała z opowieści rodziców, którzy zgodnie utrzymywali, że odkąd pamiętają w ich domach były płyty Fogga.

Było to możliwe, bo gramofon to urządzenie mechaniczne i istniało nawet wtedy, gdy w domach nie było prądu, a dokładnie od początku XX w. Powtarzano też dykteryjkę, że odkopana w Egipcie mumia ożyła i zapytała, czy Fogg jeszcze śpiewa. Rzeczywiście na słupach ogłoszeniowych od dzieciństwa widywałam plakaty, przedstawiające miłego starszego pana, informujące o koncertach. Byłam przekonana, że to stare zdjęcia, bo mimo upływy lat właściwie się nie zmieniały. A ile miał lat w 1979 r. nawet nie próbowałam dociekać. Okazało się że 78.

Mieczysław Fogg po wojnie był nie tylko właścicielem kawiarni swojego imienia. Prowadził też w latach 1946-51 wytwórnię płytową Fogg Record. Obie firmy zostały znacjonalizowane, ale po wydawnictwie pozostała całkiem bogata fonoteka, licząca ok. 100 wydanych tytułów, którą przekazano Polskim Nagraniom. Wydał też w 1971 r. swój pamiętnik Od palanta do belcanta, który posiadam do dziś, a który już wtedy udało mi się przeczytać. Jego pieśniarska kariera trwała ponad 60 lat. Pobił w jej długości Marice Chevaliera, ale przegrał z Charlesem Aznavourem, który jeszcze po dziewięćdziesiątce występował w programach estradowych francuskiej telewizji, które nałogowo zwykliśmy z mężem oglądać (do pandemii). Były to wspaniałe show, odbywały się w dużych salach widowiskowych z udziałem publiczności.

Jakież było moje zdziwienie, gdy do naszej filmowej kawiarni wszedł raźnym krokiem żywy pieśniarz i wyglądał dokładnie jak na plakatach. Mógł mieć lat siedemdziesiąt kilka, ale i pięćdziesiąt. Oczywiście wyszedł z naszej charakteryzacji (Maria Papińska-Nowakowska), ale wiele wynikało z jego znakomitego wyglądu i świetnej kondycji w realu. W tej sytuacji, oczywista była decyzja reżysera Jana Łomnickiego, który nie szukał zamienników i w roli Fogga prowadzącego po wojnie swoją kawiarnię, postanowił obsadzić oryginał. Pan Mieczysław jako gospodarz kultowego lokalu, został uwieczniony w 3 odcinku serialu Dom (Warkocze naszych dziewcząt będą białe, 1980).

W takim razie dlaczego, mając możliwość sfilmowania Mieczysława Fogga i realizując zdjęcia na hali, nie nakręcono tej sceny na 100%? Powodów oczywiście było wiele. Występ pieśniarza był atrakcją, ale nie głównym tematem sceny, a więc należało się przede wszystkim skupić na niezbędnej do rozegrania akcji. Gdyby była to scena poświęcona tylko występowi, możliwe byłoby nagrać na żywo całość występu, w jednym ujęciu, ale najlepiej na kilka kamer lub dokręcając przebitki do powstałego w trakcie trwania głównego ujęcia playbacku.

Jednak i w takim przypadku niemożliwe byłoby fonograficzne zarejestrowanie dźwięku. W Cafe Fogg nie było mikrofonów, ani nagłośnienia (nie było prądu), a więc nasze możliwości mikrofonizacji ograniczały ramy kadru, jaki w najszerszym ujęciu wyznaczy kamera. Dla dialogu było to odwzorowaniem realiów akustycznych pokazywanych w filmie, ale dla naszego wyobrażenia o brzmieniu muzyki, byłoby to ujęcie zbyt dalekie, szczególnie dla głosu.

Gdyby możliwa była jawna mikrofonizacja sceny i tak posiadane i używane przez nas mikrofony (koniec lat 70.) kompletnie odbiegały wyglądem od tych, które mogły być dostępne na przełomie lat 40. i 50. XX w. Użycie mikrofonów historycznych znacząco pogorszyło by jakość rejestracji. Takie mikrofony pokazywano m.in w Idzie (reż. Paweł Pawlikowski, 2013) i w Excentrykach, czyli po słonecznej stronie ulicy (reż. Janusz Majewski, 2015). W obu przypadkach były to rekwizyty, a muzykę odtwarzano w formie playbacku. Nierówna walka o fonograficzne nagranie i jednocześnie atrakcyjne i poprawne sfilmowanie sceny nie mogła być wygrana.

Filmowa realizacja, wymaga wielu ustawień kamery, pokazujących miejsce, a przede wszystkim bohaterów w trakcie rozmowy. W naszym przypadku, tle słyszalna miała być piosenka, a więc potrzebowaliśmy nagrania całego utworu, niezależne od akcji i dialogów, tak, żeby w ostatecznym zgraniu można było manipulować wzajemna proporcją warstw, a przede wszystkim, żeby piosenka brzmiała jednolicie i nie zmieniała barwy w kolejnych ujęciach.

Kręcąc scenę, w wielu ustawieniach, trudno przewidzieć precyzyjnie długość poszczególnych ujęć, a więc montaż obrazu, zamiast dialogowi i jego logice musiał by się podporządkować logice i brzmieniu piosenki. Z doświadczenia wiadomo, że nic dobrego z takiego pomysłu, nigdy jeszcze nie wynikło. W naszym przypadku wyliczyliśmy w przybliżeniu czas trwania sceny i nakręcono z zapasem kilka przebitek Mieczysława Fogga z różnymi fragmentami piosenki, którą śpiewał. Ostateczna edycja sceny powstała w trakcie montażu obrazu, a przebitki dopasowano do podłożonej od początku występu piosenki w tle.

Były jeszcze inne powody takich, a nie innych decyzji realizatorskich. Fonografia zakłada nie tylko nagranie, ale także montaż materiału w całość z najlepszych fragmentów zarejestrowanych wersji. W przypadku rejestracji z obrazem, nawet w jednym (a może przede wszystkim w jednym) ujęciu taki montaż jest niewykonalny. Można by jedynie zrealizować nagranie muzyczne na planie, zmontować je, a następnie odtwarzać jako playback. Jeżeli dysponujemy nagraniem studyjnym, to będzie ono na pewno lepsze, niż realizowane w warunkach trochę biwakowych.

Jest to niepotrzebny koszt i strata czasu, bo w trakcie nagrania cała ekipa nie pracuje, a potem czeka na efekt pracy montażysty, jeżeli decydujemy się na montaż utworu z wersji. Lepiej kupić licencję na nagranie już istniejące. Daje to dodatkowo możliwość opracowania przebiegu sceny i zaplanowanie relacji pomiędzy śpiewaną piosenką, a konkretnymi działaniami, czy reakcjami bohaterów. Tak była przygotowana nasza scena (reżyser) i według jego pomiarów rozplanowane zostały przebitki pieśniarza.

Nasz zakup miał jeszcze jeden ukryty cel. Nabyto nagranie sprzed kilkunastu lat, a więc głos Mieczysława Fogga brzmiał młodziej, a jednocześnie świetnie pasował do jego nieprzemijająco młodego wyglądu.