Jak być kochanym… przez wszystkich

You are currently viewing Jak być kochanym… przez wszystkich

Artyści to ludzie specyficzni, bardziej wrażliwi, wnikliwi, wybrani. Często wybiegają spojrzeniem daleko przed swoją epokę. Jedni święcą triumfy za życia, inni dopiero po śmierci doczekują się hołdów. Tak było zawsze. Ulubieńcami tłumów byli ci, których nazwisk nikt nie pamięta. J.S. Bacha ocaliły dla nas nuty znalezione w kufrze przez innego geniusza – F. Mendelsohna. Dziś płacono by za jego utwory krocie, a tak pędził żywot skromnego organisty, który z niewielkiej pensji musiał wyżywić liczną rodzinę. Tyle był wart dla swego pracodawcy. O tym, co jest uznawane, zawsze decydowało wiele czynników. Władca, który płacił i chciał słuchać, oglądać, czytać to, co lubi. Wydawca, który według własnego gustu wybierał to, co miał szansę sprzedać. Publiczność, która chciała podziwiać dzieła tych, a nie innych artystów. Wreszcie snobizm elit, który powodował, że pewne dzieła uznawano za godne nagradzania, a inne nie. Pozostaje jednak pytanie – co sami opiniujący podziwiali prywatnie? Na przykład na koncerty orkiestry J. Straussa – ojca wybrał się cały Paryż. Wiadomo, że słuchał go F.Chopin, F.Liszt i wielu innych artystów, arystokratów, ludzi z eleganckiego świata. Ale wszyscy byli prywatnie, nikt mu nie gratulował, nikogo nie spotkał i nie poznał, a w salonach temat nie istniał, takich występów nie było.

Dziś jest podobnie. Bezskutecznie poszukuje się informacji o filmach Ryszarda Zatorskiego. Podobnie jak Tylko mnie kochaj, czy film Dlaczego nie dla recenzentów okazały się nie interesujące, bo to zwykłe komedie romantyczne. I może w sumie lepiej, że trwa cisza, bo złe recenzje Nigdy w życiu pozostawały w jaskrawej sprzeczności z popularnością filmu. Od tych samych krytyków wiedzieliśmy też, że Pianista jest filmem marnym. Nie znają się na tych festiwalach, czy co? A może tam wiedzą lepiej?

Nie jestem prezesem fan klubu Ryszarda Z. Lubię tylko rzetelną robotę we wszystkich dziedzinach, a w filmie szczególnie, bo jest mi najbliższy. Często analizując ze studentami dźwięk filmowy specjalnie wybieram błahe z pozoru historie, aby pokazać kunszt realizacyjny niezależny od wagi samego filmu. Cieszę się też, kiedy polskie filmy można chwalić nie tylko za treść, ale za gustowne opakowanie, bo tego nam ciągle brakuje. Nie wierzę, że można czytać tylko Proust’a i Joyce’a, słuchać tylko Berg’a i Stockhausen’a, oglądać wyłącznie malarstwo wczesnego średniowiecza, a bytności w kinie ograniczać do Bergman’a i Herzog’a. Do człowieka dociera wiele bodźców i im więcej ma wrażeń tym jego życie staje się bogatsze. Do prawdziwego skupienia i koncentracji potrzebne są chwile beztroski, trzeba śmiać się i płakać, rozpaczać i przeżywać chwile szczęścia. Mieszkanie urządzamy, żeby było wygodne, a nie przypominało Wersal. Do dyskoteki idziemy tańczyć, a nie słuchać Berliner Filharmoniker. Od codziennej gazety oczekujemy informacji, a nie kunsztu Mickiewicza, czy Sienkiewicza. Na wszystko jest właściwy czas i miejsce, do wszystkiego trzeba przykładać właściwą miarę i nie udawać, że jest inaczej, bo nie jest. Sztuka, bez względu na gatunek, jest dobra lub zła, oraz dobrze i źle zrealizowana, a wielu wybitnych twórców potwierdza to swoją działalnością. Roman Polański reżyseruje Rosemary’s baby i spektakl w teatrze Roma, Mel Gibson gra w Zabójczej broni i reżyseruje Pasję, Wyntona Marsalisa możemy usłyszeć w koncercie J. Haydna, a także jak gra CaravanęKwiecień w Paryżu, czy Jesienne liścieDama Kameliowa i Lalka to w końcu romanse, a Hrabia Monte Christo zwykła historia kryminalna. My też chcemy służyć swą wiedzą i umiejętnościami na równi filmom ambitnym i rozrywkowym. I nie prawda, że te drugie są dla realizatorów łatwiejsze. 

Zmęczeni wieloletnią kinematograficzną biedą polscy reżyserzy i producenci, tak bardzo chcą robić filmy, że często zapominają, że film to nie tylko mniej lub bardziej ważki temat, sprawnie wyreżyserowany i zagrany, ale także techniczna realizacja i dbałość o szczegóły, bo to dopiero jest przepustką na salony. Dawno minęły czasy, kiedy polskie filmy były takim rarytasem, że nie zwracano uwagi na ich jakość techniczną. Teraz nasze dokonania mierzone są taką samą miarką, jak naszych kolegów ze świata. Przykro mi było, kiedy po festiwalu w Karlowych Varach znajomi Czesi zadawali mi pytania o mankamenty filmu Cześć Tereska (reż. Robert Gliński, rok). Taki ciekawy temat, dobry scenariusz, reżyseria, aktorzy, a jakość techniczna jak z amatorskiego filmu. Ja też uważałam, że przaśność stanęła temu filmowi na drodze sukcesów. Ktoś w Polsce żałował, że nie reprezentował nas w walce o Oskary!!! Myślę, że szanowna Akademia poczułaby się zażenowana. W niektórych konkursach treść jest ważna dopiero od pewnego poziomu realizacji technicznej. Jednocześnie ta sama Akademia nagradza piękną w swej prostocie muzykę Jana Kaczmarka do naiwnej bajki o Marzycielu, bo docenia te wszystkie walory filmów, o których nasza krytyka zwykła milczeć. Ciekawe, czy urocza w swej lekkości, taneczna muzyka Maćka Zielińskiego będzie kiedyś warta jakiejś polskiej nagrody? On też, o czym mało wie publiczność popularnych filmów, jest twórcą muzyki oklaskiwanej przez koneserów muzyki współczesnej.

Akademia szanuje wysmakowane zdjęcia, pięknie dobrane kostiumy, charakteryzację i najdrobniejsze rekwizyty, tricki techniczne, grafikę komputerową, pracę kaskaderów i dźwiękowców. I to bez względu na gatunek filmu, bo są to wartości od umiejętności realizatorów i szansy ich realizacji, jaką dał im producent. BatmanSpidermanGladiatorWładca pierścieni. Każda z tych realizacji była mistrzowska i postawiła przed innymi filmami nowe zadania, a więc wpłynęła na rozwój filmu i warta była Oskarów. Zapominają o tym czasem polscy jurorzy i podstawą do nagradzania filmu, nawet w kategoriach stricte zawodowych jest jego przynależność do sztuki przez duże S, a nie obiektywna wartość dokonań poszczególnych realizatorów w tematyce, w której właśnie działają. Szkoda, bo często właśnie te filmy niosą w sobie nowe pomysły i trendy realizacyjne, a ten ich twórczy udział pozostaje niezauważony. Zrobione są sprawnie i zawodowo, docierają do szerokiej widowni i uczą ją oglądać filmy oraz stawiać wymagania następnym realizacjom.

Czy to wstyd słuchać rocka czy hip popu? Chodzić na festyny ludowe i szaleć na dyskotekach? Czy to wstyd robić dobre filmy komercyjne – kryminały, romanse, komedie? Dlaczego z takim pobłażaniem traktowano latami dokonania Stanisława Barei, a one do dziś budzą wiele emocji, choć nie pamiętamy nawet tytułów wielu współczesnych mu ważnych filmów? Wstyd to źle realizować słuszne tematy i niszczyć je bezpowrotnie przez niechlujstwo i brak profesjonalizmu. Już kiedyś Krzysztof Zanussi proponował, aby za nieudolność i psucie tematów zabierać reżyserom prawo debiutu na zawsze (dotyczyło to chyba Sekretu enigmy) i jest to ciekawy pomysł, tylko trzeba go rozszerzyć o wszystkie zawody filmowe. Może na to wpływać PISF uważnie sprawdzając jak wydano poprzednio ofiarowane publiczne pieniądze. Dobrą robotę filmową po prostu widać i słychać. I nie da się tego oszukać. Nie ma też, co liczyć na cud i zawsze, kiedy nie tam gdzie trzeba pojawiają się oszczędności, wynalazki i próby wyważania otwartych drzwi, efekt jest daleki od oczekiwanego.

Tym bardziej na pochwałę zasłużyły firmy finansujące film Ryś (reż. Stanisław Tym). Po dźwiękowych problemach Ja wam pokażę do współpracy zaprosiły trzykrotnego zdobywcę Polskich Orłów za dźwięk Nikodema Wołk-Łaniewskiego. I chyba się opłacało. Dwu i pół godzinny film, w którym każde słowo jest na wagę złota ogląda się bez znużenia i wysiłku. Jest to również zasługa dźwięku, który prowadzony dyskretnie, ale perfekcyjnie, skutecznie wspomaga dowcipnie zagmatwaną akcję.