W czasie II wojny światowej film dokumentalny został użyty do celów propagandowych. Filmy z tego okresu, realizowane przez ZSRR i Hitlerowców są ważnym i specyficznym źródłem poznawczym. Szczególne znaczenie ma pokazywanie świata w sposób potrzebny najeźdźcom i całkowicie niezgodny z realiami. Ich potoczna nazwa to „agitka” (ang. agitprop film). Celem takich filmów jest wywarcie środkami filmowymi możliwie silnego wpływu emocjonalnego na odbiorcę, by przekonać go do danej idei, hasła politycznego czy zbiorowego działania.
Władze radzieckie, zawsze starały się wykorzystać przekaz filmowy, jako niezwykle atrakcyjny, do uprawiania propagandy. Dlatego też na wschodnich rubieżach okupowanej II Rzeczpospolitej dbano o powstawanie nowych kin, krążyły też kina objazdowe. Wyświetlano popularne radzieckie filmy fabularne, a także filmy dokumentalne i kroniki, które często były jedyną możliwością uzyskania informacji, a więc przekazywano taki obraz sytuacji, jaki był dla ZSRR pożądany. Podobnie działali Niemcy. Na terenie GG powstawały kina. Początkowo wyświetlano w nich filmy niemieckie, amerykańskie i polskie. Zasadą było, że musiały być bardzo złe, lub pokazywać wielkość Rzeszy. Materiałami manipulowano, a nawet kręcono je inscenizując pożądane widowisko. Takim niewiarygodnym materiałem jest słynna szarża polskiej kawalerii na niemieckie czołgi z 1939 r. Materiał jest inscenizowany, a polskich ułanów odgrywają niemieccy żołnierze.
W 1940 r. powołano szereg przedsiębiorstw, które w oparciu o skonfiskowany majątek polskiej kinematografii, kopiowały, tłumaczyły i wykonywały polskie wersje filmów. Przede wszystkim były to polskojęzyczne kroniki filmowe przygotowywane przez przejętą przez hitlerowców wytwórnię „Falanga”. Produkowano też filmy dokumentalne – antyżydowskie i reklamowe (zachęcające do wyjazdu na roboty), a nawet dwie fabuły, w których występowali aktorzy łamiący zakaz środowiska i współpracujący z Niemcami. Historia lubi się powtarzać. Na moich oczach kręcono na początku lat 80. popierane przez WRON, znakomite filmy fabularne Godność (1984) czy Czas nadziei (1986), reż. R. Wionczek, a uczestników takich produkcji nagradzano wyjazdami zagranicznymi i innymi prezentami. Pół świata objechali filmowcy z Kamiennymi tablicami (reż C. Petelski, 1983) czy Katastrofą w Gibraltarze (B. Poreba, 1983). Mnie nawet obiecywano mieszkanie, na które czekałam od lat. Filmu nie zrobiłam, ale też nigdy tego mieszkania się nie doczekałam. Na pewno produkcje te poszły szybciej w zapomnienie niż je wyprodukowano. Ciekawe jak szybką zanikną filmy propagandowe produkowane współcześnie?
Kroniki wzorowane na Wochenschauen des GG, nosiły tytuł Sprawozdania filmowe z GG, Wiadomości filmowe z GG, a wreszcie Tygodnik dźwiękowy GG. Ich tematyka i sposób przedstawiania zagadnień był ściśle podporządkowany propagandzie. Miały za zadanie przedstawiać siłę armii niemieckiej i zniechęcać do oporu. Były to filmy 10 min., najczęściej związane z późniejszą projekcją filmu fabularnego. Polacy do kina chodzili chętnie, chociaż organizacje podziemne nawoływały do bojkotu. Dodatkowo wyświetlano kroniki na świeżym powietrzu, a nawet w dni projekcji przesuwano godzinę policyjną.
Propagandowa działalność kronikarska hitlerowców nie dotyczyła tylko Polski. Na początku 1942 r. Auslandswochenschauen produkowano w 30 językach i w 1 500 kopiach tygodniowo. Ostatnie kroniki hitlerowskie nakręcono w styczniu 1945 r. Po wojnie w ramach tzw. reparacji wojennych, Niemcy stracili prawo do swoich materiałów filmowych, a więc kto miał kopię, mógł z filmu korzystać i na różny sposób go redagować. Zapomniano o muzyce, a więc kompozytorach, wykonawcach i wydawcach płyt. Polska początkowo chroniła tylko kompozytorów, a więc nagrania były bezpłatne, jeżeli wykorzystywano muzykę klasyczną Wagnera, Brahmsa, Beethovena. Potem chroniła prawa pokrewne 20, 50, a wreszcie przynajmniej część 70 lat od rejestracji nagrania. Gorzej było z Ryszardem Straussem (+1949), czy innymi twórcami hitlerowskiej Rzeszy. Obecnie nie chronieni są już wykonawcy i wydawcy płyt z przed 1947 r., ale nadal należy zachowywać czujność. Kompozytorów chronimy 70 lat po ich śmierci i to licząc od 1 stycznia następnego roku. I taki Strauss jest chroniony do 01.01.2020 r. Podobnie niektórzy jego koledzy.
Siłę filmowej propagandy rozumieli i wykorzystywali także alianci, mobilizując w ten sposób społeczeństwa wokół idei antynazistowskiej. Z materiałów hitlerowskich zgromadzonych w archiwach aliantów powstawały filmy montażowe. W prace te zaangażowani byli znani twórcy dokumentalni m.in. I. Barry, L. Lyne, czy L. Buñuel, który przemontował słynny film Leni Riefenstahl Kult woli / Triumph des Willens. Za film montażowy z tego nurtu Prawdziwa chwała / The True Glory , Brytyjczycy C. Reed i G. Kanin, otrzymali Oskara w 1945 r.
Rozważania nad prawdziwością przekazu filmowego i filmem jako nośnikiem ukrytych znaczeń są osnową słynnej książki S. Krakcauera Od Caligariego do Hitlera. Z psychologii filmu niemieckiego. Montaż i możliwość nadania nowej interpretacji pokazywanym ujęciom jest problemem, ale i siłą filmu. Dlatego i dziś korzystamy z takich materiałów jakie się zachowały (najwięcej hitlerowskich), a prawdę ekranu uzyskujemy przez odpowiednie ich zestawienie, montaż, komentarz i opracowanie muzyczne.
Polska Kronika Filmowa. Po II wojnie światowej w PRL sztandarową produkcją była Polska Kronika Filmowa, która kontynuowała tradycję przedwojennej Kroniki Filmowej PAT. Ukazywała się od 01.12.1944 r. raz w tygodniu, ale wydawano też kroniki tematyczne: Przegląd sportowy, Przegląd wojskowy Przegląd artystyczny, Kronika harcerska, Wieś, Przegląd zagraniczny. Była metodą władz na przekonywanie społeczeństwa do swojej i jedynej słusznej prawdy. Przez cały okres powojenny powstawały też filmy dokumentalne, często także o zabarwieniu propagandowym. Od połowy lat 60. PKF ukazywała się dwa razy w tygodniu, jako A (niedziela) i B (środa). W tym czasie PKF została też włączona do ramówki TVP. Jej zmierzch to lata 80. Wtedy pokazywano już tylko jedno wydanie w tygodniu. Całkowicie zaprzestano jej redagowania od 01.01.1995 r. Od filmu, w latach 70., funkcję informowania o wydarzeniach bieżących zaczęła przejmować telewizja. W tym przypadku nad treścią prezentowanych komunikatów całkowicie panowała władza (Dziennik telewizyjny w latach 70. i 80. nazywano „Godziną dobrobytu”).
Swoją pracę w PKF rozpoczęłam na jesieni 1980 r., jako asystentka montażysty dźwięku. Były to czasy burzliwe, ale i wspaniałe. Czasy Solidarności. Moim szefem był Rysio Sulewski słynny montażysta dźwięku i postać dla wielu filmowców kultowa. W tym czasie powstawały dwie kroniki tygodniowo, był 10 minutowe i składały się z 7 – 10 tematów. Pracowały 4 ekipy montujące obraz i najpierw 3, a potem 4 zajmujące się dźwiękiem. W ten sposób na jedną ekipę przypadały przynajmniej dwie kroniki w miesiącu.
Tryb pracy był zawsze taki sam. Obraz oglądaliśmy w poniedziałek lub środę o 14.00. I po ewentualnych poprawkach zabieraliśmy się za wybieranie muzyki. Wybrane fragmenty, zaznaczone papierkami włożonymi w taśmę i szczegółowe notatki, co i jak skopiować na taśmę 35 mm, zanosiłam ok. 17 – 18.00 do wydziału dźwięku. We wtorek lub czwartek o 9.00 odbierałam cały materiał i przygotowywałam do montażu. W tym czasie autor komentarza, który poprzedniego dnia z nami oglądał film sprawdzał z redaktorem prowadzącym wydanie kroniki obrazem, czy wszystko dobrze zapamiętał i opisał, a montażystka obrazu zaznaczała w których miejscach lektor zaczyna czytać kolejne fragmenty. Około 11.00 dostawaliśmy obraz i teraz już biegiem, zabieraliśmy się do montażu muzyki. Mieliśmy 3 godziny, w tym czas na szybki obiad w stołówce, bo o 14.00 zaczynało się zgranie i nagranie lektora. W studio poza nami siedział cenzor, aby na bieżąco korygować ewentualne uchybienia i tak w okolicy 17.00 oddawaliśmy materiały do laboratorium. Rano jeszcze przyjęcie kopi i w czwartek lub poniedziałek kolejne wydanie PKF było w kinach.
Sporadycznie zdarzały się też 20 minutowe, właściwie filmy, pokazujące jedno wydarzenie, albo sylwetkę jakiejś ważnej osoby. Miałam przyjemność uczestniczyć w pracach nad kroniką poświęconą Papieżowi i Lechowi Wałęsie. Ze ścinków zachowałam sobie klatkę uśmiechniętego Wałęsy z małą córeczką na rękach.
Potem ogłoszono stan wojenny, ale kronika ukazywała się nadal, tylko szybko zaczęto ją produkować raz w tygodniu. Nadal byłam asystentką, ale w między czasie zrobiłam tyle filmów samodzielnych, że postanowiono nadać mi kwalifikacje montażysty dźwięku filmu dokumentalnego II kategorii i niezależnie konsultanta muzycznego filmu fabularnego I kategorii. Film fabularny wracał po wojennej zapaści, a ja miałam w nim pełne ręce roboty. W zwijaniu szmelcu zastąpili mnie młodsi koledzy.
Jednak jeszcze w PKF w stanie wojennym przeżyliśmy z szefem prawdziwe chwile wielkiej chwały. Rok 1982 obfitował w sławne pogrzeby, a my mieliśmy to wielkie szczęście, że wydania kroniki, które ich dotyczyły trafiały właśnie na naszą ekipę. 1 września zmarł Władysław Gomułka. Szef wybrał dla niego muzykę Chopina. Pochowaliśmy go skromnie i godnie. Chwilę później zginęła w wypadku samochodowym Grace Kelly księżna Monako. Na moją prośbę szef pozwolił Ją pożegnać drugą częścią mojego ukochanego II Koncertu fortepianowego S. Rachmaninowa w opracowaniu na saxofon i orkiestrę. Było smutno i pięknie. W kinie wszyscy płakali. I wreszcie nadszedł ten dzień! W listopadzie zmarł towarzysz Breżniew, a cała Polska, przynajmniej oficjalnie okryła się żałobą. Coś tam smętnego znalazło się w muzyce otwierającej PKF i właściwie już zaniosłam pudełka do studia na zgranie, kiedy telefon z wiadomej ambasady postawił nas wszystkich na baczność. Przesłano jedyne słuszne zdjęcie towarzysza i my mamy go wkleić do gotowej kroniki. Kilka metrów, ok. 10 sekund, pomiędzy sygnał i pierwszy temat. Dla obrazu to pikuś, a dla nas? Potrzebna nowa muzyka, trzeba ją przepisać, i na nowo wszystko posklejać, żeby pasowało z dalszym ciągiem. Ruina.
Wtedy wpadam na szatański pomysł. Szefie zemścimy się! Mamy nagranie Koncertu b moll P. Czajkowskiego. Żaden cenzor nie odważy się powiedzieć, że Czajkowski jest nie słuszny, a kino umrze ze śmiechu. Oczywiście koncert pasuje na wymiar, jakby ktoś go specjalnie dla nas napisał i nagrał. Szef się chwilę broni, ale macha ręką. Ja biegnę z pudełkiem do dźwięku, sama przepisuję materiały, bo przecież operator ma przyjść na 14.00, wklejamy nową muzykę i spokojnie idziemy na obiad. Na zgraniu wszyscy siedzą z minami Buster’a Keaton’a, a całości dopełnia równie przewrotny jak muzyka, komentarz: odszedł od nas inżynier naszych dusz, architekt naszych myśli… Słuchamy w zadumie i modlitewnym smutku. Cenzorzy to fajnie mieli z nami w tym stanie wojennym.
W sobotę idę do kina. Nie żeby byle jakiego i na byle jaki film. „0” ekranowe Kino Wisła. Reżyser, właśnie zmarły Rainer Werner Fassbinder, film Lili Marlen, z Hanną Szygułą w roli głównej. Publiczność nieprzypadkowa, świadoma, że to nie western, ani komedia. Pamiętam, że w sklepie sportowym obok, kupiłam narty dla trzyletniej córeczki, więc upycham je pod siedzeniem. Gaśnie światło. Sygnał i wreszcie pierwsze, charakterystyczne takty naszego koncertu. Zrywa się wrzawa, tupanie, oklaski. W życiu mnie jeszcze nigdy nikt tak nie docenił. To chyba było więcej niż „standing ovation”, na międzynarodowym festiwalu. Nie wiem jak reagowały inne sale, ale ta spełniła moje oczekiwania ponad wszelką miarę. Z tego wszystkiego kompletnie nie pamiętam o co w tym filmie chodziło.