Chcę wygrać i już

You are currently viewing Chcę wygrać i już
Hallo Szpicbródka, czyli ostatni występ króla kasiarzy (1978) reżyseria: Mieczysław Jahoda / Janusz Rzeszewski

Każdy film jest eksperymentem, a próby zrobienia innego filmu identycznie (bo wtedy odnieśliśmy sukces), z reguły kończą się niepowodzeniem, albo sukcesem znacznie mniejszym. W jedyny słuszny przepis na realizację filmu nie wierzę, ale zawsze dokładnie analizuję post factum wszelkie działania i zastanawiam się, czy można było inaczej, lepiej, albo jaki efekt dzięki danym działaniom udało się osiągnąć. Z zainteresowaniem uczestniczyłam w pracach nad filmem Lata dwudzieste, lata trzydzieste…, ale też porównywałam go do innych filmów Janusza Rzeszewskiego. W każdym zastosowano kilka specyficznych rozwiązań i czasem dawało to efekt lepszy, a czasem gorszy.

Scenariusz i muzyka do Hallo Szpicbródka

Scenariusz do Hallo Szpicbródka, czyli ostatni występ króla kasiarzy (1978) napisał Ludwik Starski co gwarantowało przedwojenną lekkość i elegancję. Dialogi skrzą się powiedzonkami, bon motami i mają mnóstwo humoru. W następnych filmach zmieniają się scenarzyści (Krzysztof Teodor Toeplitz, Ryszard Marek Groński, Michał Komar), ale błyskotliwe dialogi pozostają niezmienne. Każdy jest trochę inny, ale poza zapomnianą dziś Misją specjalną wszystkie należą do polskich evergreen’ów.

Do większości piosenek ze Szpicbródki, słowa napisał Ludwik Starski. Pojawiły się też teksy Agnieszki Osieckiej (Kto tak ładnie kradnie) i B. Olewicza (Co robić w taką noc). W następnych filmach teksty pisali także scenarzyści, ale w Miłość ci wszystko wybaczy, przeważały hity z lat 30., uzupełnione przez K.T. Toeplitza, ale we wszystkich filmach wykorzystywano teksty przedwojenne: K.I. Gałczyńskiego, J. Tuwima i innych. Popularna piosenka to ważny element filmów muzycznych. Łatwiej przebić się do widza, jeżeli możemy skorzystać z piosenek gotowych, znanych i lubianych. Tak zrobiono w filmie o Hance Ordonównie. Jednocześnie powszechnie wiadomo, że potrzeby są większe niż ilość istniejących przebojów, a szczególnie brakuje piosenek akcyjnych, zastępujących dialogi, stąd konieczność pisania ich na miarę, z nadzieją, że te nowe utwory spodobają się widzom i staną hitami. Czasem się to udaje.

Trudno sobie wyobrazić, że Deszczową piosenkę, wprowadzano na ekrany dwukrotnie. Za pierwszym razem film sukcesu nie odniósł. Dopiero, kiedy piosenki stały się popularne, pojawił się ponownie już jako niekwestionowany hit. Sukces Szpisbródki to ogromna popularność czterech, napisanych do filmu, piosenek: Hallo Szpicbródka, Roztańczone nogi, Ja nie chcę nic (piosenkę ma w repertuarze Krystyna Prońko) – duetu Starski/Skorupka i Kto tak kradnie jak on – duetu Krajewski/Osiecka.

Wybór utworów muzycznych w filmach Janusza Rzeszewskiego

W Latach 20…, latach 30… (muzyka Włodzimierz Korcz),przebojem stała się piosenka tytułowa, a także Schody, schody, To trzeba umieć i Mata Hari. Nie udało się wypromować piosenki, która zgodnie ze scenariuszem wyniosła na szczyt naszą bohaterkę. Sukces (Chcę wygrać i już) okazał się piosenką trudną i za mało wpadającą w ucho. Muzycznie jest to utwór ciekawy, ale widz opuszcza kino nucąc zupełnie co innego. Może należało Sukces powtórzyć w napisach końcowych filmu?

Ciekawym przypadkiem jest Misja specjalna (muzyka Piotr Figiel). Film zrealizowany bardzo sprawnie, z dobrymi piosenkami w świetnych wykonaniach. Śpiewa Jolanta Arnal, Andrzej Zaucha (Dobrze mieć wroga), Krzysztof Kowalewski (Idę jeść). Tańczył nowoczesny balet. Ja zapamiętałam te piosenki, ale o dziwo chyba nikt poza mną.

W Miłość ci wszystko wybaczy śpiewano głównie utwory znane, zaaranżowane przez Waldemara Kazaneckiego. Jest to wbrew pozorom nawet nie film muzyczny, a film z duża ilością muzyki wewnątrzkadrowej, o bogatej fabularnej akcji. Ogromną rolę odgrywa w nim tradycyjna muzyka ilustracyjna. W takiej sytuacji wybór Waldemara Kazaneckiego był najlepszym z możliwych.

Nad całością muzyki do Szpicbródki, czuwał Maciej Śniegocki (wykorzystano też kompozycje S. Krajewskiego, A. Korzyńskiego, W. Trzcińskiego, a przede wszystkim A. Skorupki). Zatrudnienie kompozytora, który wcześniej z kinematografią nie współpracował, było eksperymentem. Muzyki ilustracyjnej w filmach muzycznych bywa niewiele, a więc jego głównym zadaniem były aranżacje muzyki rozrywkowej.

Za dobry efekt eksperymentu można uznać współczesne brzmienie utworów (w filmie o latach 30.), a przede wszystkim wykorzystanie instrumentów elektronicznych (razem z Andrzejem Korzyński, Mateuszem Święcickim i Ryszardem Szumliczem tworzyli w latach 70. grupę Arp Life). W kilku utworach odnajdujemy stylistykę bliską Człowiekowi z marmuru (reż. A. Wajda, muz. A. Korzyński, 1976).

Współcześnie tańczy także w takich momentach balet (choreografia Witold Gruca i Bogdan Jędrzejak). Kontynuację tego stylu znajdziemy w Misji specjalnej, z muzyką Piotra Figla. Ładnie współpracuje to także z kostiumami np. Gabrieli Kownackiej (kusiutkie paletko sceniczne w którym ostatecznie podróżuje do Wiednia, sweter, bez spódnicy na próbie), które bywają współczesne, choć zaprojektowane na motywach lat 30. Podobnie Irena Biegańska komponowała garderobę gwiazd filmu Lata 20…, lata 30…. np. suknię Ewy Kuklinskiej do piosenki To trzeba umieć.

Gwiazdy filmu Hallo Szpicbródka

Na ekranie widzimy plejadę gwiazd: Wiesława Michnikowskiego, Jana Kobuszewskiego, Wiesława Gołasa, Józefa Nalberczaka. Ewa Wiśniewska i Bogdan Łazuka tańczą i śpiewają w ramach programu artystycznego kabaretu. Ich role nie są rozbudowane, ale bardzo znaczace. Oczywiście głównym elementem scenograficznym są schody, znakomicie opisane później w Latach 20…, latach 30….

Irena Kwiatkowska jest bufetową. Jej popis wokalno – taneczny w bufecie i Roztańczone Nogi, to jeden z hitów filmu. Pozostali aktorzy włączają się w wykonanie piosenki Klaka, którą także prezentują na zapleczu teatru. Głównym przebojem jest Hallo Szpicbródka, piosenka tytułowa, wykonywana przez cały zespół z wielkim rozmachem oczywiście na schodach i dużym wsparciem baletowym.

Piotr Fronczewski (Szpicbródka), na próbie do rewi pokazuje, że jest nie tylko inżynierem (kasiarzem), ale także gra na fortepianie, śpiewa, tańczy, a nawet układa teksty piosenek. Jest to ciekawsze niż występy sceniczne, które oznaczają zatrzymanie akcji. Tak pomyślana jest scena na Kamiennych schodkach, z piosenkę Co robić w taką noc (Gabriela Kownacka). Taki zabieg powtarza się w nastepnych filmch.

Gabriela Kownacka (narzeczona Szpicbródki) tańczy, natomiast głosu użycza jej Ewa Dębicka z zespołu Alibabki, który wspomaga wykonawców chórkami. To także dobry pomysł, bo widza nie interesuje kto śpiewa, byleby śpiewał dobrze. Drugi atut to świetnie dobrany głos dublujący, podobny do głosu aktorki i nie dominujący swoją osobowością jej roli. Większość widzów nie jest świadoma, że w piosenkach następuje taka wymiana.

Inaczej stało się w następnym filmie. Rolę Hanki powierzono Dorocie Stalińskiej (co podobno zdziwiło nawet samą aktorkę), której atrybutem jest charakterystyczna chrypka. Ktoś wpadł na pomysł, aby jej dublerką w piosenkach została Hanna Banaszak, której głos jest powszechnie rozpoznawalny i z nią kojarzony. Nie było to najszczęśliwsze rozwiązanie. Przy każdej piosence mam wrażenie, że jest śpiewana z tercję za wysoko, bo głos piosenkarki jest dużo wyższy. Może dobrym pomysłem byłoby zdublowanie głosu aktorki w scenach mówionych, podobnie jak zrobiono to w Deszczowej piosence, gdzie obie rolę głosem, gra gwiazda filmu niemego. Naprawiliśmy ten błąd w Latach 20…, latach 30…. Grażynę Szapołowską zastępuje w piosenkach, świetnie dobrana Ludmiła Warzecha.

Kolejne zagadnienie ważne dla filmów muzycznych to taniec. Mało jest gwiazd uniwersalnych, chociaż jest opinia, że takie bywają w musicalach. Jeżeli się przyjrzymy dokładnie, ci co tańczą nie śpiewają, a tylko ruszają ustami. Ci co śpiewają, na czas tańca, usuwają się z parkietu zasiadając przy stolikach, czy wyszukując sobie inne zajęcia. Wydaje się też, że łatwiej kogoś zdublować głosowo niż tanecznie, a tancerzowi nauczyć się śpiewać, niż odwrotnie (Ewa Kuklińska, Janusz Józefowicz, Natasza Urbańska). I to jest zawsze dylemat.

Balet i taniec w filmie

W filmach Janusza Rzeszewskiego balet jest elementem niezwykle ważnym. Dotyczy to również realizowanych przez niego spektakli telewizyjnych. Balet jest sprawny, dobrze wyćwiczony, choreografia pomysłowa i świetnie dobrana, natomiast niezmiennie słaby punkt stanowią tańczący aktorzy, a przede wszystkim aktorki (ta rola jest trudniejsza). Ile trzeba włożyć pracy, żeby tańczyć nawet jako tako, wiadomo od czasów Tańca z gwiazdami.

Jest to kwestia postury, budowy ciała, predyspozycji ruchowych (jak straszny sen wspominam lekcje tańca dla Donalda Sutherlanda do filmu Eminent Domain, reż. John Irvin, 1990), kondycji czy wygimnastykowania, ale też nie najlepiej w tańcu znajdują się sportowcy, bo ich sylwetki są bardziej zwarte, niż otwarte (rama to postawa rozpostartego tancerza). Nie każdy aktor jest mistrzem Polski w tańcu towarzyskim jak Natalia Rybicka lub od dziecka stepuje jak Zosia Zborowska (Excentrycy, reż. Janusz Majewski, 2015).

Wielokrotnie korzystamy w filmie z dublerów tanecznych (Krystyna Janda w Modrzejewskiej, Maria Pakulnis w Oszołomieniu, część aktorów w Tancerzach) i jest to niezbędne, gdy trzeba tańczyć przez wiele godzin. W przypadku filmów Janusza Rzeszewskiego, sposób realizacji scen z baletem, taką dublerkę wykluczał. Z reguły przygotowanie aktorów, wyniesione ze szkoły teatralnej, jest niewystarczające. Mają problemy z panowaniem nad ciałem, a więc i atrakcyjnym wyglądem podczas tańca. W okresie przygotowawczym, mamy za mało czasu i często pieniędzy, aby taki intensywny rozruch ruchowy zorganizować. Szczególnie jeżeli trafiamy, na egzemplarz oporny.

Nawet aktorzy z przygotowaniem tanecznym mają problem, bo osoby zatrudniane do grup baletowych dobierane są z pośród pewnego typu urody, budowy i wzrostu. W takim towarzystwie nawet super zgrabna i świetnie tańcząca aktorka (Catherine Zeta-Jones w scenie morderczyń, w filmie Chicago, reż. R. Marshall, 2002), wydaje się mniej zgrabna, a nawet grubawa. Obie aktorki w Szpicbródce radzą sobie nieźle, ale ich ruchy są (na tle baletu) mało płynne i trochę kanciaste. Z baletem nie musi się mierzyć Dorota Stalińska, ale już grająca Zulę Pogorzelską Bożena Dykiel tak.

Jeszcze większe problemy ma Grażyna Szapołowska, bo konkuruje nie tylko z baletem, ale także ze świetnie ruszającą się i tańczącą Ewą Kuklińską (scena angażowania jej do nowej rewii i spacery po kawiarni od jednego dyrektora do drugiego to absolutne mistrzostwo). Możliwe, że popełniono błąd w opracowaniu jej scenicznego image przy wykonaniu obu głównych piosenek (Lata 20…, Lata 30…, Sukces), które na dodatek są choreograficznie i zdjęciowo podobne. Mając świetnie zaśpiewaną, trudną muzycznie piosenkę, może trzeba było postawić na nieruchomą postać w konturowym świetle lub jakiś chwyt z innego arsenału środków, aby radykalnie zróżnicować obie gwiazdy oraz żeby uniknąć ruchowych porównań pomiędzy nimi.