Nie mój Dom

You are currently viewing Nie mój Dom

Nie była moim marzeniem praca przy serialu Nasz dom, czyli pierwszej 6 czy 7 odcinkowej serii. Wtedy nikt nie przypuszczał, że będzie to praca na lata (wtedy serial zmienił też pierwotny tytuł na Dom). Można powiedzieć inaczej: za nic nie chciałam do tego serialu trafić, a jak wiadomo trafiłam. O moim braku zainteresowania tą produkcją rozmawiałam z naszą kierowniczką – dyspozytorką, od razu po pierwszych próbnych zdjęciach. Jeżeli mieliśmy inną pracę, raczej nas do niczego nie zmuszano. Ale ona wyjątkowo nie mogła, albo raczej nie chciała mnie zrozumieć. I z uporem maniaka powtarzała: Ale, dlaczego nie?

To nie był jeden powód, a cała gama przyczyn, które trudno ustawić według hierarchii ważności, bo pochodziły z tak rożnych dziedzin, że z równym skutkiem można porównywać wyniki skoku w dal i rzutu młotem.

Reżyser był furiatem, a kuluarowe opowieści przedstawiały widoki, których nie miałam ochoty oglądać. To był jeden z powodów, dla których zrezygnowałam z Akcji pod Arsenałem (1977), ale wtedy miałam znakomity wybór, bo była konkurencyjna Sprawa Gorgonowej (reż. J. Majewski, 1977). Teraz postawiono mnie pod ścianą. Miałam za sobą serial (Zielona miłość, reż. S. Jędryka, 1978) z takim typem reżysera i chociaż nigdy jego agresja nie była skierowana przeciwko mnie, a nawet cieszyłam się dużym zaufaniem, chwalił mnie i deklarował chęć dalszej współpracy, czułam się w takiej sytuacji fatalnie (w czasie zdjęć schudłam 7 km, bo z nerwów wymiotowałam) i pospiesznie oddaliłam się do innych produkcji.

Oczywiście można nie wierzyć korytarzowym opowieściom, ale ja byłam na zdjęciach próbnych do serialu i mogłam już wyrobić sobie zdanie jak to działa. Powiedzmy, lepiej niż w przypadku Jędryki, bo nie na oślep. Zawsze jest realny powód wybuchu, tylko reakcja nieadekwatna w stosunku do tego co się wydarzyło. Mnie zależało na pracy w spokoju.

Film zapowiadał się zdjęciowo na bardzo trudny, nie od strony realizacyjnej, ale warunków, w których mieliśmy pracować. Oczywiście hala zdjęciowa, ale zaraz potem ruiny, poligony, strzelaniny, w tym użycie ostrej amunicji, dojazdy do obiektów po 100 km w jedną stronę, budynki grożące zawaleniem, mnóstwo niezdrowego światła (operator B. Lambach, czyli stara szkoła) i brak jakichkolwiek warunków socjalnych, czyli toalet i cateringu (nawet słowo było nam wtedy nieznane), a nawet herbaty. Nie bardzo chciałam w tym momencie tak pracować. Po kilku miesiącach okazało się, że nawet nie mogłam.

Ja miałam pracę. Dobrą, którą lubiłam i co rana biegłam do niej z radością. Począwszy od Sprawy Gorgonowej głównie asystowałam moim ukochanym szefom inż. J. Blaszyńskiemu i J. Czerwińskiemu i byłam kobietą szczęśliwą. Pracy miałam pod dostatkiem. Robiłam super ciekawe i dobre filmy, z czołówką spokojnych i kulturalnych reżyserów (J. Majewski, S. Różewicz, T. Chmielewski). Nigdy mnie nadmiernie nie przeciążano. Każdego dnia uczyłam się czegoś nowego. Właściwie był to taki indywidualny tok super specjalistycznych studiów.

W między czasie obroniłam pracę magisterską (pokazywałam samodzielnie zgrany fragment Sprawy Gorgonowej, reż. J. Majewski), miałam pierwszą kategorię asystencką, a za sobą pierwszy samodzielny film fabularny (godzinny, telewizyjny, Papa Stamm reż. K. Rogulski, 1979) i zgodnie z przepisami (pewna ilość filmów i 2 lata asystowania z 1 kategorią) na początku 1980 r. szansę na ostateczny debiut przy pełnym wsparciu moich szefów.

Uczyli mnie intensywnie, co raz więcej prac wykonywałam samodzielnie, chociaż pod nadzorem. Zawsze zgrywałam filmy jako drugi operator i dostawałam kawałeczek (10 minut) do samodzielnego zgrania pod opieką. Na równi dzielili się ze mną zagranicznymi wyjazdami (za które należały się ekstra diety) a często to ja wybierałam, którą część pracy chcę wykonać (robimy postsynchrony w Bratysławie, Poczdamie i na Mokotowie jednocześnie, gdzie jedziesz?).

Pracowałam też całkowicie samodzielnie zastępując szefów, a wtedy kierownik produkcji wręczał mi kopertę z należnym honorarium. Traktowali mnie już jak młodszą koleżankę, operatora dźwięku. W ten sposób mogliśmy zrobić więcej filmów i wszyscy więcej zarobić. Mieliśmy dalsze wspólne plany i propozycje. Moja samodzielność także była wliczona w ten plan na przyszłość, ale wcześniej ja miałam zrealizować swoje prywatne plany. Tak się umówiliśmy.

Informacja, że ja mam natychmiast wracać do Warszawy na zdjęcia do serialu Nasz dom przyszła nagle. Zastała nas z Blachą nad stołem mikserskim, bo właśnie zgrywaliśmy Lekcję martwego języka (reż. J. Majewski). Pan Jan pracował w Warszawie nad kolejnym wyzwaniem. W zaistniałej sytuacji musiał mnie szybko zastąpić, a w Warszawie dostał jakiegoś innego asystenta (którego wcale nie chciał i by nie potrzebował, gdybym ja została w Łodzi).

Zastanawialiśmy się dlaczego tak nas potraktowano? Może były to jakieś wytwórniane rozgrywki? Ktoś chciał odegrać się na moich szefach, a ja dostałam rykoszetem? A może atak był na mnie, żeby zablokować mój ewentualny zbyt szybki debiut, a oni oberwali przy okazji? Nie było dotychczas takich zwyczajów. A może o mnie dopominała się debiutująca w trudnym serialu młoda operator (Danusia Zankowska)? Może dostała ten debiut, albo go na niej raczej wymuszono, bo nikt z bardziej zasłużonych nie chciał walczyć z reżyserem furiatem i zdesperowana ratowała się doświadczoną pomocą (niby ja)?

Nikomu z nas się to nie podobało i nie opłacało. Ktoś popsuł na jakiś czas dobrze działający zespół. Żegnaliśmy się z postanowieniem, że jak tylko będzie to możliwe wracamy do siebie i tak też się stało, chociaż sytuacja (przynajmniej moja) uległa gwałtownej zmianie. Musiałam zmienić zawód, ale pozostałam ukochanym konsultantem muzycznym obu Panów.

I wreszcie moje prywatne plany. W październiku 1977 r. dostałam dyplom ukończenia studiów na wydziale Reżyserii dźwięku. Zawodowo oznaczało to 1 kategorią asystencką, a od 1978 r. etat w WFDiF. Powinnam też w ciągu roku, za super dyplom, dostać od spółdzielni mieszkanie, ale to był moment, gdy mieszkań zaczęło na te obietnice brakować. Postawiono dodatkowy warunek. Muszę być mężatką. Mieli pecha. W lipcu 1978 r. wyszłam za mąż, a skoro mieszkania dla nas dalej nie mieli, przyznano nam tzw. mieszkanie zastępcze (niby na 3 lata), a klucze odebraliśmy w pierwszych dniach stycznia 1979 r.

Mój mąż także pracował w Wytwórni, ale głównie w PKF, więc dwa tygodnie później założono nam telefon. Miał służbowy samochód, mieliśmy też prywatnie Malucha. Jak widać wiodło nam się znakomicie. Mieszkanie szybko zdołaliśmy wyposażyć, mieliśmy nawet automatyczna pralkę. Mąż dobrze zarabiał, a ja na razie średnio, więc był to wymarzony moment na posiadanie dzieci, abym potem mogła kontynuować karierę, według planu moich szefów. Tak więc prywatny (zrealizowany w 100%) plan na początek 1979 r. przede wszystkim dotyczył tej właśnie kwestii i to próbowałam wytłumaczyć mojej wytwórnianej kierowniczce. – Nie można w takiej sytuacji obiecywać, że ktoś spędzi ponad rok na zdjęciach. Nie zmienię swoich planów dlatego, że Pani tak sobie wymyśliła.

– No wie Pani, w ciążę nie zachodzi się tak łatwo.

– Znane są przypadki, że wręcz przeciwnie. Nie mogę nic konkretnego Pani obiecać, ale myślę, że niebawem będziemy miały już kolejny powód do dyskusji.

Zostałam odprawiona z kwitkiem i poleceniem podpisania umowy na realizację serialu oraz niewspominania o moich osobistych planach na przyszłość. Nie wiem na co ona liczyła? Prawda była taka, że ja już byłam w ciąży, a z zaświadczeniem od ginekologa pojawiłam się w ciągu dwóch następnych tygodni. Mało jej krew nie zalała, ale ja już zaczęłam zdjęcia. Mieliśmy zdjęciowy samochód, a więc świadkiem moich niedyspozycji był tylko kolega męża, który szybko zorientował się co się dziej i starał się mnie we wszystkim wyręczać. Długie trasy pokonywałam leżąc, mieliśmy zawsze termosy z herbatą, wodę, stolik turystyczny i krzesełka. Czyli minimum luksusu.

Moja szefowa (nie ze swojej winy, a raczej według pomysłów pani kierowniczki) prawie na zdjęciach nie bywała, bo ciągle odwoływano ją do innych zajęć oraz zastępstw za kolejne osoby i pewnie trwało by to w nieskończoność, gdyby nie lekarz zakładowy, który zażądał, abym stawiała się w terminach na badania kontrolne. Oczywiście nie byłam w stanie się z tego wywiązywać. Jak mogłam to szłam, a wyniki nie były dobre. Ocierałam się o anemię. Do piątego miesiąca ciąży ubywało mi też systematycznie na wadze. Wyjeżdżałam na zdjęcia, zanim kierownictwo pojawiało się w pracy. Wracałam to nikogo nie było. Podobnie pracował mój mąż. Nie znano pojęcia telefon komórkowy, a moje przyklejane do drzwi kierowniczki kartki ginęły w cudowny sposób. Raz kiedy spotkałyśmy się osobiście usłyszałam: Umówmy się, że tej kartki nie było, a pani jedzie natychmiast na zdjęcia, bo nie mam zastępstwa.

Doktor nie był jej podwładnym i nie musiał się jej bać. Natomiast on ponosił odpowiedzialność, gdyby mnie się coś stało. Zawiadomił dyrekcję wytwórni, radę zakładową oraz kierownictwo produkcji filmu i odpowiednie czynniki w Zespołach Filmowych. Aż dziw, że Pani kierownik nie przewidziała takiej akcji. Nagle moja pracowicie ukrywana ciąża stała się zjawiskiem publicznym, co wtedy nie było w modzie. Najchętniej zapadła bym się w mysią dziurę, ale do pracy chodzić musiałam.

Rozpętało się piekło. Każdy uważał, że powinien interweniować. Furia reżysera nareszcie skoncentrowała się na właściwej osobie. Mało kobiety nie zabił. To, co do niej mówił nie nadaje się do powtórzenia, chociaż nie przeklinał w zasadzie wcale. On dobrze wiedział ile razy narażono mnie na poważne niebezpieczeństwo i w jakich warunkach pracowałam, w zasadzie bez słowa skargi. Nie mówiąc już o ostrym strzelaniu, kiedy zabłąkany pocisk przeleciał tuż nad moją głową.

Dostałam zakaz wyjazdu na zdjęcia w trybie natychmiastowym i teraz pilnowały tego wszystkie możliwe instytucje. Okazało się, że asystenta znaleziono w parę minut, a ja rozpoczęłam pracę przy udźwiękowieniu pierwszych dwóch odcinków serialu, bo to właśnie zlecono mojej szefowej.