Wersja „oskarowa”

You are currently viewing Wersja „oskarowa”

Późna jesień 1999 r. Jestem w Pradze, w Barrandovie. Siedzimy na sali synchronizacyjnej miejscowego laboratorium i oglądamy z Pawłem Edelmanem pierwszy akt czeskiej kopii filmu Pan Tadeusz. Szalony czeski kolorysta (nazywany też kosmitą) siedzi obok z dyktafonem i nagrywa uwagi operatora. Tak naprawdę to Paweł prawie się nie odzywa. Powiedział limit słów na dziś już rano, kiedy szliśmy do laboratorium, a potem zobaczył „kosmitę” i mimo moich uprzedzeń, go zatkało. Kolorysta ma wiele uwag, z którymi Paweł się zgadza. Po kilku minutach pracują jak dobrze dopasowany tandem. Ulga.

Kosmita to ogromna atrakcja tutejszego laboratorium. Turecki sweter, spodnie marmurki i fryzura, jakby od tygodnia spał w stodole na sianie. Podobno nic się nie da z tym zrobić. Zawsze jest pachnący i wymyty, a przede wszystkim, chyba ma dodatkowy komplet czujników w oczach, bo widzi i pamięta kolory jak nikt. Zresztą może to zależy od tego ubrania. Tak przynajmniej ustaliliśmy kiedyś z Aleszem (szefem laboratorium) i będziemy się tego trzymać.

Ja jestem tutaj gościnnie. To sala wzorcowa dla obrazu. Ales będzie towarzyszył ekipie przez cały czas jako gospodarz i szef całości przedsięwzięcia. Na nas obojgu spoczywa największa odpowiedzialność. Ja zaręczyłam, że Barrandov podoła, a on przyjął ogromne i bardzo trudne zlecenie i musi się teraz z niego wywiązać i to w karkołomnym terminie. Na szczęście tym razem nic nie wiem o pieniądzach, ale kontrakt jest na pewno pokaźny, ale i kary, ze jego niewykonanie solidne.

Moja projekcja zacznie się na Karlowych Namiestiach w Studio MAT, w sali wzorcowej dla dźwięku, jak tam dojadę z Petrem (szefem wydziału dźwięku w Barrandovie) i pierwszą rolką filmu. Tę salę dobrze znam, oglądałam w niej dźwiękowe kopie, czyli mogę sobie porównać. Dalej będzie tak, że po kolejnej rolce obejrzanej przez Pawła, kierowca będzie ją nam dostarczał. My każdy akt oglądamy dwa razy. Jako Dolby Digital i jako Dolby SR. Ostatni przywiezie Ales z Pawłem Edelmanem i oni gościnnie zobaczą go z nami, oczywiście jak będą chcieli i to dwa razy. Ja pierwszy akt znałam na pamięć. Tu błąd popełnili w negatywie tonu Francuzi. Ja byłam tym posłańcem, który jeździł z kopią i znalazł miejsce technologicznej pomyłki. Ale co się naoglądałam to moje.

Po pierwszej rolce już wiemy, że z obrazem jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Kolejne przymiarki Paweł zobaczy w poniedziałek rano i wtedy poprawi, jeśli będzie co, a wieczorem zobaczymy kolejną kopię. Mamy zapas czasu, jeszcze na jedną kopię we wtorek, w razie problemów. Szansę wykorzystuje kolorysta. Postanawia na bis, poprawić fragment kopii z czołówką. Wtedy nie było cyfrowego ścinania negatywu, a więc ten obraz musiał być przekopiowany, aby można było dołożyć napisy (dupnegatyw). Czyli był gorszy o jedną generację. On to wyrówna perfekcyjnie. Taką kopię 1 aktu dostajemy w czasie wtorkowego obiadu. Nasze bagaże są już wtedy kompletne.

Pomiary dźwięku są znakomite, po uszkodzeniu zapisu Dolby Digital nie ma śladu. W sobotę rano robiliśmy próby Dolby SR, wybraliśmy najlepszą gęstość (siłę światła). Powinnam dzisiaj zakończyć swoją pracę na tej projekcji (Pan Tadeusz, miał jeszcze ścieżkę dźwięku srebrową. Świeconą białym światłem, a więc najważniejsze było, aby pozbyć się polskich szeleszczeń).

Po robocie obiad w meksykańskiej restauracji, ale wcześniej Paweł Edelman na mój widok ma jedno zasadnicze pytanie: Masz papierosy?; – Nie; – A jakieś pieniądze? Paweł nie miał papierosów, a w kiosku nie przyjmowali karty. Nie miał też ubrań na zmianę, ponieważ przyjechał prosto na zdjęcia. Wieczorem był ledwo żywy, zapłaciłam za kolację, nawet się nie zorientował. Ja dla odmiany w sobotę rano, nie poznałam recepcjonisty, który ode mnie odbierał przywieziony w piątek nad ranem negatyw. Też ze zmęczenia.

No, a co z kopią? Zapytałam Pawła powiedział, że jest świetnie, i jak już przestał się denerwować przypomniał sobie o braku ubrania na zmianę. Jutro zobaczę drobne poprawki, które wykonał. A ten kolorysta kosmita, jest niesamowity.

Idą z Alesem po zakupy, my mamy jeszcze 40 minut oglądania. Na razie nie mam do dźwięku uwag. Chyba rzeczywiście dziś swoją pracę skończę. Paweł będzie pracował, a ja odwiedzę ulubione kąty, albo może coś nowego jeszcze znajdę? Wtedy dopiero zaczynałam moją blisko 10 letnią praską przygodę, a więc ciągle do oglądania miałam mnóstwo. Po posiłku wędrujemy na spacer i z naszymi przewodnikami cieszymy się Pragą, póki Paweł nie zacznie usypiać na stojąco.

Raport specjalnych wysłanników w Vision wprowadza wszystkich w euforię, pewnie cieszy się więcej osób: producent, ekipa, Pan Andrzej Wajda, MKiSz, może nawet winna całej aferze Telewizja Polska. Dla nas to oskarowa kopia, a więc wizytówka naszej polskiej kinematografii. Dla Czechów to świetna rekomendacja i początek owocnej współpracy z polskimi dystrybutorami.

To także kolejny kamień milowy w naszej przyjaźni z Petrem, Aleszem i całymi naszymi rodzinami, która trwa nieprzerwanie, od ponad 20 lat. Czy mamy wspólna robotę, czy nie i bez względu na to, gdzie aktualnie pracujemy. Niedawno, kiedy mimo pandemii, pojawiłam się znów w Pradze na nagraniu muzyki do Śmierci Zigielbojma, znowu mogliśmy się spotkać, powspominać, ale i zrobić trochę planów na przyszłość. Ales już na emeryturze, ja właściwie też. Pracuje intensywnie Petr, jako manager Czechomora, kultowej czeskiej kapeli i właśnie po wielomiesięcznej przerwie znowu zaczęli koncertować, a ja nie miałam czasu, żeby im towarzyszyć na koncercie w Krumlowie.

Jak się skończyła wtedy nasza wycieczka do Pragi? Wróciliśmy do Warszawy samolotem, solidarnie targając kopię filmu Pan Tadeusz, przygotowaną na Oskara, która ważyła ponad 40 kg. Oczywiście lecieliśmy bussines class, bo musieliśmy mieć nasz skarb na oko, czyli kopia leciała w kabinie, jako pasażer. Film dotarł do członków Akademii i przyjęto go znakomicie, chociaż Oskara nie dostał. Za to swojego Oskara, za osiągnięcia życie odbierał Andrzej Wajda, a Pan Tadeusz, był najlepszym dowodem na to, że jest ciągle w świetnej formie. Udały się też kopie eksploatacyjne robione w Czechach i film, tak jak planowano, wszedł w terminie do kin.

Rok później w WFDiF zaczęła pracę sala synchronizacyjna w systemie Dolby Stereo (Blue studio) i ruszyła nowa technologia w warszawskim laboratorium, dzięki której mogły powstawać w nim kopie filmów nie tylko w Dolby SR, ale także Dolby Digital, DTS i SDDS. Wcześniej, dzięki moim przyjacielskim kontaktom, szef dźwięku Wojciech Hamer odwiedził Joinville Le Pont pod Paryżem (w czasie zgrania Pana Tadeusza), a szefowa laboratorium, Małgosia Roguska, razem z głównym technologiem, spędziła kilka dni w praskim laboratorium Barrandova (w czasie zgrania filmu Prymas trzy lata z tysiąca, reż. Teresa Kotlarczyk), gdzie także największe wrażenie zrobił na nich kolorysta kosmita.

Ja natomiast tyle razy zwiedzałam czeskie laboratorium z polskimi wycieczkami, tłumacząc zawiłości technologiczne z czeskiego na polski, że w tej odchodzącej już technologii, jestem nie do zagięcia. Nie ma już dziś sławnego w Europie miejsca, gdzie swoje materiały zdjęciowe wywoływali, kręcąc w Pradze filmy, najwięksi znani operatorzy światowego kina. Także warszawskie laboratorium jest placówką niepomiernie mniejszą niż w czasach świetności taśmy światłoczułej i analogowego filmu.

Był jeszcze jeden miły akcent wydarzeń, które zapoczątkowała nasza praska wycieczka. Po powrocie Andrzeja Wajdy z Hollywood (z Oskarem), Basia Pec-Ślesicka, wieloletnia szefowa legendarnego Zespołu X zorganizowała osobiście, wspaniałe przyjęcie w hali zdjęciowej WFDiF, dla całej wielkiej ekipy, aktorów i generalnie twórców tego sukcesu.

Siedzieliśmy przy długich stołach, jak na zaręczynach Zosi i Tadeusza. Występował zespół Mazowsze, który tańczył w filmie razem z aktorami finałowego Poloneza. Za pośrednictwem satelity, telewizja nagrała (nie było skype, a Internet miał kłopot nawet z przesyłaniem krótkich dźwięków, o komunikatorach, z których powszechnie dziś korzystamy, nie wspominając) wypowiedzi z gratulacjami od Wielkich Polaków rozsianych po całym świecie. Każdy mógł przez chwilę trzymać Oskara w swoich rękach (no nie jest to jakaś wielka figura).

Nastrój był rewelacyjny. Radość mieszała się z nostalgią. Robiliśmy plany na przyszłość, ale i wspominaliśmy. Niektórzy przepracowali już razem kawał życia, a jak miało się okazać był jeszcze naszej pracy ciąg dalszy. Co chwila wybuchały salwy śmiechu. Wszyscy byliśmy bezgranicznie szczęśliwi. Szkoda, że telefony komórkowe też były jeszcze w powijakach, bo na pewno dziś mielibyśmy ogrom pamiątkowych zdjęć. Było to wielkie święto Andrzeja Wajdy, ale zawsze będę pamiętać, że to Basia Ślesicka byłą tą wspaniałą osobą, która potrafiła nas wokół siebie zbierać, organizować do pracy i wzmożonego wysiłku.

Przypomniałam sobie teraz te wydarzenia, kiedy Basia nagle wśród nas zabrakło. Nie była czynna zawodowo już od dawna, a wielu z nas także swoją działalność filmową bardzo już ograniczyło. Na jej pogrzebie, z powodu pandemii było niewiele osób, ale pewnie jej było miło, gdy słyszała nasze telefoniczne o sobie rozmowy i cudowne wspomnienia, wspomnienia, wspomnienia…