Święta polskie. Długi weekend

You are currently viewing Święta polskie. Długi weekend
Długi weekend (2004), reż. Robert Gliński

Filmowy cykl Święta polskie wyjątkowo mi się podobał. Historie były proste, takie nowelkowe, filmy kameralne, kręcone za to przez wybitnych reżyserów (scenariusze też pisali sami najlepsi: pomysłodawca Grzegorz Łoszewski, Maciej Karpiński, Janusz Pilch i in.), a więc pojawiały się wśród nich nie tylko perełki, ale tak jak Żółty szalik (reż. Janusz Morgenstern), czy Purymowy cud (rez. Izabela Cywińska), prawdziwe perły i to w platynowej oprawie.

Można by te filmy nazwać komediami, bo opowiadania zawierały wiele humoru, ale zawsze miały też mądre przesłanie i poważny problem, który przy okazji rozwiązywano. A tytuł? Każda opowieść jako pretekst swojego zaistnienia miała jakieś państwowe lub kościelne święto. Cykl powstawał przez siedem lat (2000 – 2006), więc ekipy zmieniały się właściwie każdorazowo, ale były to też całkiem inne filmy. Ja pracowałam tylko przy dwóch, ale za to jakich?

Przybyli ułani (blog 431, reż. Sylwester Chęciński, scen. Grzegorz Stefański) i Długi weekend (reż. Robert Gliński, scen. Jarosław Sokół). Długi weekend był filmem mocno muzycznym, bo główny bohater (Krzysztof Globisz) był szefem Reprezentacyjnej Orkiestry Wojsk Lądowych (w Wesołej), co miało wielki wpływ na całość akcji. A w obu filmach występowały orkiestry dęte, więc widocznie uznano mnie za wyjątkową w repertuarze takich orkiestr specjalistkę.

Najbardziej popularny długi weekend przypada w okolicy 1 maja i zależnie od układu świąt i dni tygodnia może być nawet całym tygodniem. Jeżeli pogoda dopisuje, to jest to czas wspaniały. A jeżeli ktoś funduje nam wycieczkę, to jeszcze jest lepiej, nawet, jeżeli zamiast Wysp kanaryjskich, udało nam się wylosować pobyt w eleganckim hotelu nad jeziorem. Ta wycieczka to nagroda w teleturnieju typu Randka w ciemno.

Nasz teleturniej jest podobny, ale musi być od pierwowzoru trochę inny, bo Randka w ciemno to format, czyli kupiono licencję, na jego produkowanie, a dla mnie oznaczało to wykonanie oprawy muzycznej wydarzenia. Wymieniamy też piosenkę, którą śpiewa jedna z uczestniczek (Daj mi tę noc), bo marzenia scenarzystów, nie zawsze są dla nas dostępne finansowo. Widzimy, że oboje państwo są stremowani, nieśmiali, a Marta wręcz wygraną przerażona.

Bogdana do teleturnieju zapisali koledzy, martwiąc się o zdolnego, ale samotnego kapelmistrza. Widzimy go przy pracy, kiedy orkiestra ćwiczy repertuar na 1 maja (Na barykady). Na defiladzie muszą wystąpić sami, bo kapelmistrz, triumfator teleturnieju, jedzie na długi weekend ze swoją wybranką, a jeszcze później okazuje się, że po obchodach 3 maja (Boże coś Polskę) muszą jechać i ratować go z opresji.

Nas, z moją przyjaciółką Małgosią Lewandowską (operatorem dźwięku) opresja dopadła już na poligonie w Wesołej, kiedy kręciliśmy tę scenę. Byłam w Wesołej kilka dni wcześniej, nagrałam z orkiestrą wszystkie playbacki, więc spokojnie przyjechałam na zdjęcia z kasetą DAT. Miałam też płytę CD do ćwiczenia dyrygowania buławą z aktorami, ale to dla prawdziwego kapelmistrza i w siedzibie orkiestry. Jak to w filmie do 1 maja szykowaliśmy się na przednówku, więc było chłodnawo.

Małgosia rozłożyła stanowisko dźwiękowe na placu manewrowym. Z oszczędności (produkcyjnych) było nas tylko czworo i okazało się, że przy każdym nowym ujęciu, ekipa musi czekać, bo mamy dwa wielkie głośniki i dużo sprzętu do przeniszenia. Kolumna wojska potrzebuje sporo miejsca do wykonania każdego manewru, a oczywiście mieli maszerować. I dlatego byliśmy na placu manewrowym i mieliśmy kamerę na wysięgniku, co tłumaczyłyśmy, ale produkcję dopiero przekonały realia. Niestety przy tej scenie nie mogli nam już pomóc.

Temperatura powietrza był w okolicach zera. DAT playbackowy (bardziej domowy niż zdjęciowy), najpierw przyjechał w rozgrzanym samochodzie, potem zmarzł w plenerze i w końcu odmówił współpracy. Miałam płytę, ale nie miałam odtwarzacza, Mostu Siekierkowskiego jeszcze nie było, a najbliższe CD było na Mokotowie. Czekało nas dwie godziny przerwy, bo całe zdjęcia były z play backami, najpierw 1 i 3 majowymi, a potem z okazji 11 listopada. I nagle jak spod ziemi pojawia się jeden z wojskowych:

Jest odtwarzacz w siedzibie orkiestry. Już go wymontowują z zestawu i niosą, a kabel z drugim prądem o niewyobrażalnej długości już ciągną, żeby playback był niezależny i zaraz będziecie zdjęcia kontynuować, a w ogóle to dwóch chłopaków oddelegowałem do dźwięku.

Kiedy zdezorientowany kierownik produkcji Paweł Gabryś próbuje się czegoś dowiedzieć, okazuje się, że:

ja jestem koleżanką ich dawnego kapelmistrza, a teraz szefa wszystkich orkiestr wojskowych w Polsce. Pracuję z nimi blisko 30 lat (serial Dom, Sceny nocne, Pragnienie miłości, Misja specjalna i wiele innych) i tylko dlatego on (kierownik) ma tu także wszystko, nawet sorty mundurowe, dla dwóch niewymiarowych aktorów (Andrzej Mastalerz i Krzysztof Gosztyła), których to sortów orkiestra oficjalnie nie ma na stanie.

Bohaterka (Joanna Żółtowska) to bibliotekarka, która swoją samotność zabija, grając nałogowo w teleturniejach. Ma dostęp do książek, wiele czasu, ogromną wiedzę i doświadczenie, więc gra i wygrywa, raz pieniądze, raz komplet garnków, raz pół telewizora… Teraz będzie to wycieczka we dwoje, czego nie doczytała, a kiedy się zorientowała, było już za późno. Żyje przeszłością, wspomnieniem czasów solidarności i narzeczonego – działacza, który w stanie wojennym stracił życie, przez wojskowego.

Oczywiście próbuje nie wygrać, ale jak to w życiu bywa, wygrywa. Nie są to Wyspy kanaryjskie (tam kilka razy była), a jakaś dziura nad jeziorem. Jechać musi, bo taki jest kontrakt, a z wyjazdu ma powstać film. Gdy wyjeżdżają leje jak z cebra i cały czas pogoda raczej sprzyja nieopuszczaniu hotelu. Na miejscu czeka na bohaterów wspólne łóżko, które cudem udaje się zamienić, na apartament z dwoma sypialniami. Marta jest przegrana, zgryźliwa, bardzo wycofana i wroga światu, który ją otacza.

Nasi bohaterowie kompletnie do siebie nie pasują. Bogdan to typowy wojskowy, zorganizowany, zdyscyplinowany i konkretny. Problem ze wspólną łazienką i telewizorem rozwiązuje przy pomocy regulaminu. Kiedy próbuje namówić ją na wieczorną herbatę i rozmowę spotyka go ściana niechęci. Marta jest wściekła i oczywiście uczy się do kolejnego teleturnieju. W tle słychać radio. Bogdan słucha programu o pieśniach masowych. Czeskich. I jeszcze wywiesza flagę z okazji 1 maja.

Drobne złośliwości, przeradzają się we współzawodnictwo. Kibicują mieszkańcy i obsługa hotelu. Bogdan organizuje konkurs karaoke. Szykujemy pół playbacki na syntezatorze do: Rudego rydza, Kocham cię kochanie moje i Na barykady. Ustalamy z aktorami tonacje i każdy dostaje swój utwór, żeby się nauczył. Po kilku dniach dzwoni do mnie Piotr Głowacki, który ma śpiewać Na Barykady i ma problemy To się nazywa pierwsze poważne ostrzeżenie. Oczywiście śpiewam całą piosenkę, radośnie nagłaśniana w studio na cały korytarz, więc właściwie śpiewamy wszyscy obecni chóralnie. Jest wesoło i właściwie nikt z melodią nie ma problemu. Wysyłam aktorowi kasetę, dzwonię dwa razy czy jest ok. podobno jest, ale dla pewności informuję reżysera i ustalamy, że on go przed zdjęciami, sprawdzi. I sprawdza – Nie jest dobrze. Jemu ta twoja melodia w ogóle w śpiewaniu nie przeszkadza. Jaką melodię śpiewa? Ja nie wiem. Musisz coś wymyśleć.

Problem postanawiam rozwiązać brawurowo. Z Markiem Brodzkim (II reżyser) stajemy przed mikrofonem, w jedynym miejscu sali, którego nie widzi wędrująca kamera. Mikrofon jest podpięty do nagłośnienia, tak że słyszy nas publiczność. Gdy tylko aktor zaczyna śpiewać, my dołączamy, a za nami statyści. Aktor ma podkoszulkę z Ernesto Che Guevarą, macha nad głową zaciśniętą pięścią, a przy kolejnych dublach trzeba już tonować rewolucyjny zapał sali. Kto uważniej ogląda film usłyszy te kilka pierwszych dziwnych dźwięków, ale świetnie wszystko się udaje. Obie aktorki znakomicie radzą sobie i z Rudym rydzem i z Kocham cię kochanie moje.

Na zdjęcia dostaliśmy tym razem dodatkowe wsparcie (czyli jest nas pięcioro), bo tego dnia kręcimy aż trzy bardzo różne sceny. Obsługujemy playbacki, nagłośnienie i nagrania. Jest jeszcze wieczór pieśni patriotycznej. Gitarzysta gra na 100% za kadrem, jedna aktorka (Joanna Żółtowska) śpiewa na żywo, a druga (Katarzyna Tatarak) udaje że gra na gitarze. Na zakończenie mamy orkiestrę wojskową z playbacku i wieczorek taneczny. Słynne tango El chocolo, czyli Kiss of Fire, które w naszym wykonaniu przypomina bardziej muzykę marszową, ale wszyscy się bawią znakomicie.

Wieczór patriotyczny organizuje Marta, która spotyka emerytowanego barda solidarności i wpada na pomysł, żeby zrobić spotkanie z ciekawym człowiekiem. Śpiewa sama pieśń do jego słynnego tekstu. Oczywiście rzekoma solidarnościowa twórczość powstaje do słów Maćka Karpińskiego (Ostatnie ziarno muz. Sebastian Kaliński, na gitarze gra Zbyszek Szularz). Autor tekstu odwiedza nas na planie i osobiście pęka ze śmiechu, jak autentycznie udało się odtworzyć klimat tamtych dni.

Film kończą kolejne próby, tym razem orkiestra ćwiczy do defilady 11 listopada Marsz pierwszej brygady, a my nakręciliśmy to w ramach jednego pobytu na placu manewrowym w Wesołej. Nakręciliśmy też melodię pod happy end, czyli Marsz weselny Feliksa Mendelsona. Tym razem orkiestrą dyryguje Andrzej Masztalerz, który też musiał nauczyć się operowania buławą, bo to trochę inna technika i wcale nie łatwa.

Wojsko Polskie dysponuje wieloma różnymi buławami. Na nasze moje szczęście. Do każdego filmu z pomocą kostiumów i scenografii, zdobimy je inaczej, no bo z reguły moje orkiestry, albo są wojskiem różnych krajów, albo ochotniczą strażą pożarną, tramwajarzami czy orkiestrą PKP. I pomyśleć, że są tacy specjaliści co buławą żonglują, a najsłynniejsza buława, jaką ma Polskie Wojsko ma głowicę z prawdziwego kryształu. Oni ją podrzucają i łapią!