Smacznego telewizorku

You are currently viewing Smacznego telewizorku
Smacznego telewizorku - reż. Paweł Trzaska

Za oknami panowała ciemność. Daleko widać było światła dużego miasta. Samolot PLL Lot podchodził do lądowania na lotnisku Szeremietiewo w Moskwie. To był jeszcze wysłużony TU 134, a może nawet TU 154, bo na razie Boeingi dopiero planowano. Miałam za sobą wyjątkowo bogaty w wydarzenia dzień. Rano dowiedziałam się, że mam się spakować na kilka tygodni, bo po południu lecę do Moskwy. Nikt tego nie planował, ale sytuacja jest awaryjna. Na lotnisku byłam o 16.00. Teraz w Moskwie dochodziła 22.00, czyli w Warszawie 20.00.

W kilka godzin musiałam przeorganizować życie mojej rodziny. Zostawiałam męża z dwójką dzieci (12 i 6), na tak długo po raz pierwszy. Na szczęście z pomocą gosposi, którą udało się namówić na szerszy w tym czasie niż dotychczas udział w naszym życiu. Przeorganizowywałam także moje życie zawodowe. Robiłam jeszcze kilka filmów, więc co można przesuwaliśmy na później, a do reszty szukałam zastępstw i przekazywałam stan w jakim się prace znajdują. Na komunikację telefoniczną z Moskwą nie można było liczyć. Telefon był dostępny tylko w hotelu, a na zamówione rozmowy czekało się kilka godzin.

Szeremietiewo o tej porze było już prawie puste. Samolot stanął przy rękawie, nas wypuszczono, drzwi do samolotu zamknięto, ale drzwi z drugiej strony nie otworzono i przez 10 czy 15 minut nikt się nami nie interesował. Wybuchła nawet lekka panika. Leciała z nami grupa Japończyków. Mieli w Moskwie przesiadkę na kolejny samolot, spieszyli się, a poza tym nie przywykli do takiego traktowania. Byliśmy uwięzieni. Na szczęście pojawiły się jakieś dwie panie i zaczęły nas wypuszczać, sprawdzając dokładnie dokumenty. Potem jeszcze długie oczekiwanie na bagaże i wreszcie dotarłam do miejsca, gdzie czekała Kasia.

Ucieszyłam się na jej widok, ale natychmiast zapytałam: czemu musi pilnować kierowcy z Mosfilmu? Okazało się, że oni pracują na zmiany i o 22.00 jego zmiana się kończy, czyli teoretycznie może wrócić do bazy i wtedy wyślą lub nie kogoś, kto ewentualnie ma zmianę nocną. Praktycznie stało się tak kilka tygodni później, gdy przyleciał do Moskwy polski producent (Jan Włodarczyk), a więc dotarł do hotelu nad ranem, płacąc jeszcze horrendalną sumę za taksówkę. Ja nawet nie miałabym czym zapłacić, bo moje diety płacił Kazach w Moskwie.

O Mosfilmowskich zmianach słyszałam już od kolegów. Na planach filmowych pół ekipy wymienia się po przerwie obiadowej i może być to np. szwenkier lub operator. Oczywiście przerwa zaczyna się punktualnie, czyli pomiędzy dublami do wyćwiczonego ujęcia. Później, mnie dotykały zmiany w orkiestrach, np. znikał klarnet, który przez ostatnie pół godziny pilnie ćwiczył solówkę. Z nowym zaczynaliśmy od zera. To także świetnie pokazuje poziom zaangażowania w wykonywaną pracę oraz dyktaturę proletariatu i niemoc zarządzających. Samochód zamawiał zewnętrzny producent, płacił za to i oczekiwał wykonania przyjętej do realizacji usługi, ale kierowca (właściciel rosyjskiej duszy) mógł mieć inne zdanie. Bez konsekwencji.

Smacznego telewizorku to tytuł filmu dla młodzieży, który powstał w koprodukcji polsko-czeskosłowacko-kazachskiej, na podstawie książki reżysera, pod tym samym tytułem. Udźwiękowienie nasz kazachski koproducent zlecił Mosfilmowi. Film był w nowym formacie Dolby Stereo, a Rosjanie zapewniali, że znają się na tym świetnie. Był to typowy objaw rosyjskiej duszy, bo na miejscu okazało się, że nasz film będzie pierwszym jaki udźwiękowią i zgrają.

Podobnie twierdzili, że są do tej pracy znakomicie przygotowani i nie chodzili na ufundowany przez Mosfilm kurs. Na szczęście cały czas był z nami McDolby, czyli konsultant z angielskiej firmy (Ray Gilon). Jedyni, którzy naprawdę wszystko opanowali to Władimir Kuzniecow (zgranie) i Władimir Winogradow (nagrania muzyczne). Oni byli na szkoleniu w Londynie, obaj perfekcyjnie znali angielski i jak opowiadali prowadzili intensywną korespondencję faxową z brytyjską centralą, aż do rozwiania wszystkich wątpliwości. Nadzorowali montaż nowego sprzętu, a przedtem konsultowali cały projekt i uczestniczyli w jego realizacji.

Inni nawet nie próbowali wiedzieć zbyt dużo, co nie przeszkadzało stroszyć przed nami piórka. Ich rosyjskie dusze bardzo się jednak zdziwiły, gdy okazało się, że nas sporo nauczono. Od McDolbiego dostałam wszystkie materiały drukowane, które miał ze sobą. Do Warszawy przysłał mi kolejną paczkę mądrości, tak że mogli się z nich dokształcić wszyscy chętni polscy operatorzy dźwięku. A jak już coś człowiek wiedział, to mógł zacząć zadawać pytania. Tak też było, chociaż polskie filmy zgrywane u nas na większą skalę pojawiły się dopiero w 1997 r.

Następnego dnia pojechaliśmy z Pawłem rano do mieszkania Światosława, czyli aranżera naszego kompozytora. Posłuchaliśmy jedynego tematu, który popełnił kompozytor i kilku jego opracowań jakie zaproponował Świetik. Koło południa objawił się Maxim Dunajewski. Nic nowego nie przyniósł, zdziwił się, że temat jest za krótki i potrzebujemy jego rozbudowy, do dłuższych scen muzycznych (miał to w swoim spisie od czasu pobytu w Polsce). Zobowiązał się, że w ciągu dwóch dni dostarczy pozostałe tematy i oczywiście do tego co mamy jakąś część lub rozbudowę.

Nic takiego się nie wydarzyło, więc drugiego dnia wieczorem odraportowałam naszej opiekunce zaginięcie kompozytora. Pozostawało czekać. Dunajewski pojawił się następnego dnia koło południa, mocno wystraszony, jakby rano odwiedziła go kazachska mafia. Od progu zaczął się tłumaczyć i robił to tak nieudolnie, jak małe dziecko przyłapane na kłamstwie. Do białej gorączki doprowadził mnie finałowym stwierdzeniem, że jeszcze dla nas nic nie ma, ale jutro przywiezie całą muzykę i włączy się w naszą pracę.

Postanowiłam go zwymyślać, ale zdałam sobie sprawę, że mój angielski na adekwatną reakcję mi nie pozwala. No, ale znałam rosyjski, chociaż na razie się z tym nie ujawniałam. To był wymarzony moment na coming out. Odezwałam się więc w języku Dostojewskiego i Puszkina, a miny moich słuchaczy warte były duże pieniądze. Po chwili w jeszcze większe zdumienie wprawiła ich merytoryczna treść wywodu.

Nie mogli wiedzieć, że przez cztery lata liceum mój rosyjski szlifowała Rosjanka, która wyszła za mąż za Polaka i to była jej pierwsza praca. Kazała wyrzucić wszystkie podręczniki. Studiowaliśmy rosyjską literaturę, deklamowaliśmy Puszkina, czytaliśmy gazety, instrukcje obsługi i mnóstwo podobnych rzeczy. Pisaliśmy wypracowania, a przede wszystkim rozmawialiśmy i słuchaliśmy audycji radiowych. Był to język żywy i współczesny. Były też lekcje tematyczne i ta o inwektywach niezwykle tego dnia mi się przydała.

Sens przemowy sprowadzał się do tego, że polski koproducent poważnie traktuje ustalone terminy. Ma umowy z dystrybutorem i bankiem, który dał mu kredyt i jest mocno niezadowolony z pracy kompozytora. Dlatego wysłał mnie, a mój pobyt kosztuje i nie są to działania z zakresu moich służbowych obowiązków, tylko płacą mi ekstra. Nie wykluczone, że z jego honorarium. Mam go zmusić, a jak się nie uda to ze Świecikiem mamy sami zrobić tę muzykę. Jest na to cztery tygodnie, tyle, że kilka dni już minęło.

Dziś było pierwsze poważne ostrzeżenie, ale kiedy pojawi się Pan Włodarczyk, będzie już całkiem nieprzyjemnie. Ja też nie lubię, jak się mnie lekceważy, więc oczekuję na poważne propozycje i lepiej, żeby mi się podobały. Maxim stał jak słup soli. Mienił na twarzy, był trupio blady, a chwilami przybierał zielonkawy odcień. Obiecał, że jutro przywiezie co zdąży dziś zrobić i tak będzie przez kolejne dni, a potem będzie z nami całe dnie pracował i przyłoży się do pracy solennie. Na koniec rzucił to pierwszy przypadek na świecie, żeby ktoś obcy język tak w kilka dni opanował i uciekł.

Wieczorem złożyłam raport opiekunce, a kiedy następnego dnia, koło południa pojawił się Maxim, czekał na niego z nami Paweł i Kazach. Rano przywiózł nam z bazaru jedzenie i teraz poinformował kompozytora, że od jutra to on odpowiada, za poranne zakupy. Na razie będzie na nie dostawał pieniądze. Na szczęście kompozytor nie przyszedł z pustymi rękami. Pojawiły się jakieś nuty, propozycje instrumentacji, podpisane funkcje harmoniczne. Nie było tego dużo, ale wreszcie coś. Myśmy zaprezentowali to co zrobiliśmy w ciągu ostatnich dni. Były poprawki i jakieś propozycje. Normalny dzień roboczy i to z pewnymi sukcesami.

Dalej praca ruszyła z kopyta. Wszyscy się starali, rozumieli, współpracowali. W końcu się nawet zaprzyjaźniliśmy, a przyjaźń przetrwała kilka następnych lat. Maxim został atache kulturalnym w Los Angeles. Ściągną do siebie Świecika, razem z jego domowym studiem i umieścił w dobrych warunkach pod miastem. Roboty było dużo Świecik stawał się sławny i bogaty. Po zakończeniu swojej dyplomatycznej misji dołączył do niego Maxim już oficjalnie. Wcześniej także stanowili dobry duet, a Maxima znajomości były nieocenione. Wtedy straciłam ich już z oczu. Może zresztą nie zależało im na szczególnym afiszowaniu się.

To jest także najlepsza ilustracja dla rosyjskiej duszy. Rosjanin albo kogoś lekceważy i jest tak zawsze, kiedy wie, że jest silniejszy, albo się go boi i wtedy będzie się zaprzyjaźniał i pielęgnował takiego kompana. Ja po zmasowanym ataku mafii kazachskiej i moim, stałam się takim pożądanym kompanem. Maxim zabierał mnie na kolacje do DOM KINO, czyli miejscowego Spatifu, a nawet przejął od Koli moją obsługę transportową. Natomiast w pewien sposób pouczające były także wizyty w środowiskowej knajpie.

Maxim traktowany był tam jak heros. Spływał na niego splendor ojca, miał też swoje lokalne osiągnięcia. Witano go brawami, okrzykami, przepijano do niego toasty. Na naszym stoliku, co jakiś czas pojawiały się kieliszki z podarowanym, przez gości z innych stolików alkoholem. Ja byłam dodatkową atrakcją i bardzo Maxim się moim towarzystwem chwalił. Niewątpliwie takie traktowanie rozbestwia. Sprawia, że człowiek sam w swoją wyjątkowość zaczyna wierzyć. Tym boleśniejszy był upadek i odkrycie, że Kazachów i Polaków byle czym uwieść się nie da. Ja sama jakoś bardziej wybitna niż codziennie się nie poczułam.