Cały ten dług

You are currently viewing Cały ten dług
Dług, reż. Krzysztof Krauze

W 1994 r. w gazetach ukazała się informacja, że w wyniku porachunków bussinesowo-gangsterskich, dwaj panowie zamordowali innych dwóch panów oraz, że w Wiśle znaleziono dwa trupy bez głów. Mordercy zostali zatrzymani. Siedzieli w więzieniu z wyrokami po 25 lat pozbawienia wolności (1997). Jednak sprawa nie była taka prosta. Zanim doszło do samosądu, byli zastraszani, szantażowani, bici, torturowani, z powodu niespłacenia nieistniejącego długu. Grożono ich rodzinom. Nie powiodły się próby znalezienia pomocy w wyspecjalizowanych organach państwa.

Scenariusz do filmu Dług

Szczegóły sprawy nie były powszechnie znane i szybko czytelnicy o informacji zapomnieli, natomiast Krzysztof Krauze i Jerzy Morawski odnaleźli skazanych, odwiedzili każdego z nich kilkakrotnie w więzieniach, spisali ich relacje i za ich zgodą (Sławomir Sikora w jednym z wywiadów mówi, że o powstającym filmie nie wiedział, może oczekiwał, że film będzie z nim konsultowany i odtworzy dokładnie wydarzenia), na tej podstawie napisali scenariusz filmu fabularnego. Film zawiera wiele elementów i sytuacji, które miały miejsce, ale nie jest to zapis dokumentalny, a podporządkowana filmowej narracji, autorska wypowiedź scenarzystów.

Zmieniono imiona i nazwiska bohaterów. Poszukiwali kredytu na interes w branży kosmetycznej, w filmie są to skutery. Ich mocowanie się z szantażystami trwało 1,5 roku, a w filmie jest to kilka miesięcy. Oprawca traktował ich bardzo brutalnie, ale twórcy filmu zrezygnowali z aż tak drastycznych scen, słusznie przypuszczając, że widz w to nie uwierzy. Sławomir Sikora w wywiadach mówi, że film Krzysztofa był za bardzo jednowymiarowy, że nie wpleciono znanych przez scenarzystów dodatkowych wątków i motywacji, robienia tego bussinesu, sytuacji zdrowotnej, rodzinnej, wielu innych działań. Na tym jednak polega wypowiedź autorska, a asystując przy powstawaniu Mojego długu, miał już możliwość się zorientować, jak wiele z jego wspomnień trzeba było uprościć, pominąć i uogólnić.

Już w trakcie zbierania materiałów zakiełkował pomysł, że może duże nagłośnienie sprawy, przez powstający film, ułatwi złagodzenie kary obu osadzonym, bo mimo, że bezspornie brali udział w podwójnym morderstwie, była to sytuacja rozpaczliwej obrony własnej, przed gangsterami, którzy nie cofali się przed niczym, a więc ich groźby zarówno w stosunku do bohaterów wydarzeń, jak i ich rodzin należało traktować poważnie. W czasie pracy rozmawialiśmy o tym wielokrotnie i wszyscy zadawaliśmy sobie pytanie: dlaczego sąd nie wziął pod uwagę czynników, które odróżniały tę zbrodnię, od morderstw z zimną krwią? W rzeczywistości bohaterowie wezwani na przesłuchania w charakterze świadków, po kilku godzinach przesłuchań, przyznali się do zbrodni i dalej już współpracując z policją w śledztwie pomagali, nie mataczyli, nie oszukiwali. Tego też nie wzięto pod uwagę.

Dług – muzyka i udźwiękowienie w filmu

Dług opowiada o trudnościach w pozyskaniu kredytu, szantażu i groźbach, morderstwie, aż do zgłoszenia się jednego z bohaterów na policję i przyznania się do morderstwa (scena na Placu Zbawiciela). Film rozpoczyna wyławianie zwłok z Wisły, ale długo widz nie wie, których dwóch panów zabito, a którzy zostali zabici (trupy nie mają głów). Intuicja podpowiada, że źli zabili dobrych, więc kiedy rozgrywa się scena morderstwa, dla publiczności jest to szok. Pamiętam swoje zdziwienie i przerażanie, kiedy film widziałam po raz pierwszy. Byliśmy pod wpływem tak wielkich emocji, że mieliśmy trudności w odpowiedziach na zawodowe pytania, a była to projekcja przed udźwiękowieniem filmu, chociaż już z pewną częścią muzyki Michała Urbaniaka.

Wykorzystany temat, pochodził z filmu Odjazd (reż. Magdalena i Piotr Łazarkiewiczowie, 1991), przy którym pracowałam, a więc muzykę rozpoznałam bez trudu. Natomiast ten film początkowo nie trafił do dystrybucji. Kiniarze uznali, że jest zbyt trudny, chociaż bardzo dobry. W 1996 r. powstał serial pod tym samym tytułem i był pokazany w telewizji. Także film w końcu trafił na ekrany, ale bez reklamy i rozgłosu, a więc piękny temat, który wtedy powstał nie był znany. Autorzy Odjazdu mieli jednak żal do Michała, że dał muzykę do innego filmu, a ich przynajmniej nie zapytał.

Oczywiście w momencie, kiedy muzyka już się w filmie znalazła, nie sposób było stworzyć dla niej zamiennika (syndrom Odysei kosmicznej, w której nie znaleziono zamiennika dla Tako rzecze Zaratustra Ryszarda Straussa). Poza tym, dopiero w filmie Krzysztofa zaistniała, a nawet została nagrodzona na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni i zdobyła nominację do Polskich Orłów. Poza tematem z Odjazdu, było w Długu różnorodnej muzyki dużo (także wewnątrzkadrowej), którą wybrałam z przepastnej torby z kasetami DAT, jaką wysępiłam od kompozytora, a nagrody i nominacje dotyczyły całego opracowania muzycznego.

Przy udźwiękowieniu filmu pracowało się bardzo dobrze. Wszyscy działali z wielkim zaangażowaniem, ale i w dużych emocjach. Takie filmy robi się trudno, a może z mozołem, bo chcąc wywołać w widzach określone stany: napięcia, nastroje, przekonania, operuje się także na sobie i swoich emocjach, a ponieważ fragmenty filmu oglądamy wielokrotnie, oznacza to, że dawka stresu, jaką przyjmujemy jest wielokrotnie większa, niż dopuszczalna dla zwykłego człowieka. Mnie wszelkie drastyczne sceny śnią się nocami. Cierpię, ale sukces rekompensuje wszystkie cierpienia.

Jednocześnie rodzi to ciągłe pytania: – czy nie przesadziliśmy? – a może to za mało? W końcu finalny efekt składa się z drobnych działań na różnych filmowych polach. W filmach z ogromnymi budżetami, w takich sytuacjach szczególnie korzysta się z grup testowych. Pod wpływem uwag dokręca się jakieś sceny czy ich elementy, wymienia muzykę, zmienia elementy udźwiękowienia. W naszych realiach to my, zarówno ci zaangażowani na pierwszej linii frontu, jak i ci mniej intensywnie pracujący, czy tylko kibicujący byliśmy grupą testową, wspomagającą twórców.

Autorem zdjęć do filmu był Bartek Prokopowicz. Kamera była w ciągłym ruchu, dzięki temu opowiadanie miało walor dokumentalny, jakby widz uczestniczył w tym co się dzieje. Ujęć było mało (ok. 900, co bardzo zdziwiło ścinalnię), za to były długie i to także wywoływało wrażenie uczestnictwa. Podobnie pracowali koledzy nad dźwiękiem. Ogromnym walorem były nagrane przez Wiesia Znyka materiały 100%, ale film z dobrze nagranymi dialogami, nie jest jeszcze filmem udźwiękowionym. Należało ten nagrany dźwięk wyczyścić z nadmiarów, a braki uzupełnić, tak, jakby był to dźwięk naturalny z miejsca wydarzeń.

Tak postawiony problem, choć może wydawać się błahy (mało dźwięku = mało pracy), jest zdecydowanie trudniejszym przedsięwzięciem, niż dźwięk bogaty, wdzierający się do naszej jaźni wszelkimi sposobami. Przede wszystkim oznacza drobiazgowy wybór tylko tych elementów, które są w odbiorze niezbędne i takie ich zakomponowanie, aby widz nie miał dyskomfortu, że czegoś brakuje. Dźwięk jakby naturalny oznacza, że jest to dźwięk stylizowany, a autorzy za pośrednictwem tych drobnych elementów przekazują odbiorcy podprogowo dodatkowe wrażenia, bodźce, nastroje.

Takim drobnym elementem, były na pewno kartki papieru przekładane w czasie rozmowy z naszymi bohaterami, przez panią prezes banku. Na planie, operator dźwięku to przekładanie wyćwiczył z aktorką tak, że kartki szeleściły pomiędzy jej słowami. W ten sposób zapewnił sobie możliwość ewentualnego ich wycięcia, skorygowania barwy czy poziomu. Była to decyzja znakomita, bo papier i wszelkie pochodne od niego produkty to dźwięk wyjątkowo niewdzięczny, agresywny i przeszkadzający, w skupieniu nad dialogiem.

Kartki widoczne w obrazie, był to papier kredowy wysokiej jakości, co dawało także pewien dźwiękowy komfort. Jego szelest był jakby cieplejszy i nie skwierczący, jak w przypadku papieru pakowego, czy gazety (gazeta, w jaką zapakowane były garnki, wymusiła wykonanie postsynchronów dialogów do całej sceny początkowej w Sarze, reż. Maciej Ślesicki, 1997). Materiały dołączone do wniosku o kredyt, wyglądały bardzo elegancko i profesjonalnie. Ale i tak, w ramach udźwiękowienia padło pytanie: – czy dało by się coś zrobić, aby jeszcze to wrażenie elegancji pogłębić?

Na pytanie odpowiedział Henio Zastróżny – imitator dźwięku. Pojawiły się różnej grubości i wielkości kartki, kartoniki, karteczki. Nasz słuch jest bardziej tolerancyjny od wzroku, a wiec jest dość szeroka gama dźwięków, które możemy zaakceptować jako właściwe do tego, co widzimy. W tym przypadku kilka kartek szeleściło dźwiękiem, który można było uznać za odgłos dokumentów widocznych w kadrze. W ten sposób zasób rekwizytów się ograniczył, a wtedy z pośród tych prawopodobnych, wybrana została ta, która realizatorom dawała poczucie, że kredowy papier jest jeszcze lepszej jakości niż w nagraniu 100%.

Czy widz to zauważy?

Odpowiedź nie jest łatwa. Na pewno nie każdy, ale to dotyczy wszystkich elementów filmu, a więc zostawiamy różne znaki, licząc, że dla części widzów będą czytelne, chociaż zestaw zauważony przez każdego z nich będzie inny. Nie stanie się to w sposób świadomy, co jest specyfiką dźwięku, choć może dotyczyć i innych elementów, ale informację odbierze mózg. W świadomości widza pojawi się przeświadczenie, w naszym przypadku o elegancji, które chcieliśmy mu przekazać i zrobiliśmy to skutecznie. Natomiast trudno będzie mu powiedzieć, na jakiej podstawie tak sądzi. I na tym właśnie polega przemożna siła dźwięku, która zbyt często pozostaje niewykorzystana.

Można też zastanowić się, czy wrażenia dokumentalności, nie ogranicza muzyka? Dług, jest znakomitym przykładem, że nie. Szukając odpowiedzi powinniśmy się chyba cofnąć do filmu niemego, który szczególnie w pierwszym okresie był filmem dokumentalnym, a obrazom zawsze towarzyszyła muzyka wykonywana na żywo. Także, kiedy nastały złote lata kronik filmowych, zapoczątkowane przez Charles’a Pathe, jak tylko było to technologicznie możliwe, ubarwiano projekcje muzyką. Gdy w filmie na trwałe pojawił się dźwięk, były głosy, że z muzyki ilustracyjnej należy zrezygnować, bo widz będzie tracił orientację, skąd taka muzyka się bierze, ale te opinie okazały się nieprawdziwe i z muzyki w filmach nigdy nie zrezygnowano.

Współczesny widz lubi muzykę ilustracyjną w filmie i od wielu lat jest jej w filmach dużo. Również w filmach dokumentalnych. Muzyka to podpowiedź nastroju, ukierunkowanie i podkreślenie ważnych elementów intrygi, podział tematyczny, czy tematy muzyczne towarzyszące konkretnym wątkom. Oczekiwana jest także muzyka wewnątrzkadrowa. Nasz świat jest głośny. Mamy łatwość w dostępie do muzyki, dzięki jej przenośnym źródłom i chętnie z nich korzystamy.

Odtwarzając rzeczywistość, w filmach fabularnych musimy o tym pamiętać, bo nienaturalny może się wydawać bardziej brak i niż obecność muzyki, np. w miejscach publicznych. Z merytorycznego punktu widzenia, muzyka ogranicza naszą potrzebę gwarów i pozwala wyizolować lepiej miejsce akcji od rozmów toczących się w tle.