Nie jest znany szczyt utrudnień, jakie spotykam na swojej filmowej drodze. Mogą być one za to bardzo różnorodne. Na przełomie września i października 2016 r. zadzwonił do mnie człowiek, którego znałam, jako przedstawiciela firmy handlującej sprzętem dźwiękowym. Przedstawił się jako kierownik postprodukcji filmu Gwiazdy (reż. Jan Kidawa-Błoński). Udźwiękowienie dobiega końca i w ciągu najbliższych tygodni rozpocznie się zgranie w systemie Dolby Atmos. Film będzie gotów do świąt, ale on natrafił na pewne drobne problemy związane z prawem autorskim i chciałby się poradzić. Słuchałam mojego gościa i zapalały mi się, kolejne lampki ostrzegawcze. Kiedy skończył to była już prawdziwa iluminacja. Sprawa nie była drobna. Raczej był to wierzchołek góry lodowej, z czego mój rozmówca nie zdawał sobie sprawy.
Kontakt ze spadkobiercą autora
Odezwał się do niego spadkobierca autora słów do jednej z piosenek, którą wykorzystano w filmie, twierdząc, że nie uregulowano z nim praw autorskich, czyli nie uzyskano zgody i nie zakupiono licencji. On się zgadza, ale chce pieniędzy i nasz kierownik już się z nim dogadał, a ode mnie potrzebuje odpowiedniej umowy. Ponadto kilku utworów z fonoteki i kilku do których trzeba zakupić prawa, bo reżyser chce je wykorzystać w filmie, a jak zgrają film, to żebym mu podpisała metrykę. Bardzo się zdziwił, że metrykę, zanim się podpisze, to trzeba zrobić na podstawie filmu i sprawdzić czy wszystkie prawa są uregulowane, bo taki podpis oznacza, że bierze się odpowiedzialność (finansową też) w przypadku jakichś problemów w tym zakresie.
A co do spadkobiercy, to, miałam sporo pytań:
- Czy to nie powinno być załatwione zanim piosenkę wykorzystano?
- Może to zwykły naciągacz?
- Jeżeli rzeczywiście go pominięto, czy to jest jedyny uprawniony? – Co z innymi?
- Skąd spadkobierca wiedział, że film wykorzystuje tę piosenkę? – jeżeli od tych innych, to dlaczego nie zgłosił się dużo wcześniej?
- Czy to oznacza, że jest bałagan w prawach i zaczną się pojawiać kolejne osoby? – jeśli wytrzymają do premiery, będą mogły żądać wielokrotności honorariów.
- Czy ten film nie ma konsultanta muzycznego?
Pan kierownik spłoszył się nieco, ale odpowiedzieć na pytania nie umiał. Pierwszy raz pełnił taką funkcję, był z tego dumny, ale i bezradny. Miało być łatwo i prosto, a tu wypadają trupy z szafy. Zrozumiał, że prawa do piosenki może mieć poza spadkobiercą jeszcze kilka osób, czyli zaproponowaną sumę powinien podzielić między nich, albo pomnożyć i wtedy wyjdzie to drogo, a generalnie nie proponować nikomu niczego, póki nie sprawdzi papierów. W filmie piosenek jest więcej, czyli jego problem może się zmultiplikować. Zgodziłam się pomóc, bardziej ze względu na reżysera, niż na niego, ale rozmiaru klęski to nie zmieniało.
Produkcja filmu Gwiazdy
Produkcja Gwiazd trwała od kilku lat (zdjęcia 2014 – 2015). Film powstawał z przerwami, rotacja pracowników była duża, a przepływ wiadomości zaburzony. Nie ulegał zmianie reżyser, istniał producent i producent wykonawczy, który organizował zdjęcia. Na pewno nie znają szczegółów, ale powinni mieć dokumenty i spróbujemy z ich (ludzi i dokumentów) pomocą ustalić za co, kiedy i w jakim zakresie zapłacono (lub nie). Oczywiście nie można zacząć zgrania. Trzeba się liczyć z wymianą piosenek, zmianami montażowymi w dźwięku i obrazie. Jeszcze wieczorem rozmawiałam z reżyserem. Ucieszył się, bo liczył, że pomogę mu rozwiązać bieżące problemy, a konsultanta muzycznego w filmie nie było. Oczywiście tak, pomogę, ale najpierw musimy uporządkować przeszłość.
W okresie zdjęć w filmie była osoba od playbacków, która zajmowała się repertuarem, nagraniami i organizowała zespoły muzyczne na zdjęcia. Człowiek został zatrudniony z polecenia innego reżysera, ale co bez trudu sprawdziłam w www.filmpolski.pl., dorobek miał żaden i nie koniecznie w konsultacji muzycznej. Janek Kidawa-Błoński z jego pracy był zadowolony. Zaproponował dobre utwory (film obejmuje okres od 1964-1973), wybrali z nich to, co było potrzebne, powstały nagrania, a zespoły stawiły się na planie. Potem zniknął. W żadnym filmie już nie pracował.
– A prawa autorskie? – Pewnie załatwiał, no bo jak inaczej? – masz jakieś wątpliwości? – Na razie sprawdzam, bo był taki niepokojący telefon… Od rana nękałam producentów i ustaliłam, że: – facet miał całościowo załatwić sprawę playbacków. – A załatwił? – No, pewnie tak, ale nikt do końca nie wiedział.
Osoba, która tym się zajmowała nie pracowała, kontaktu do faceta nie było. Chyba zrobiłam im dzień, ale zarządziłam przeszukanie. Ja zajęłam się oglądaniem filmu i tabelką z piosenkami. Ustaliłam autorów poszczególnych utworów, ale takich nazwisk w dokumentacji nie znaleziono. Reszta umów i faktur była i to bardzo porządnie opisana. Równie porządnie przygotowano nagrania, razem z materiałami do tonu międzynarodowego (przydało się za chwilę). Ewidentnie mój poprzednik, nie miał świadomości, że dobry wybór to połowa sukcesu, trzeba mieć zgody autorów, a prawa kupić. Z drugiej strony, nikt nie sprawdził i nie rozliczył jego działalności od strony licencji do utworów.
Jedyne zakupione prawa autorskie dotyczyły meksykańskiej piosenki, którą śpiewał zespół Costa ze Szczecina. Miała udawać piosenkę brazylijską, a więc (zauważyli to portugalscy gwarowicze) trzeba było przetłumaczyć ją na portugalski i nagrać wokal ponownie. Podobno druga piosenka (Moliendo cafe) była utworem ludowym, ale ustaliłam, że to hymn Mundialu. Prawa musieliśmy kupić, bo piosenka w filmie była ważna. Z około dziesięciu nagranych playbacków, w filmie słyszymy pięć piosenek. Dwie (w tym ta od spadkobiercy) okazały się niezałatwialne, z powodu skłóconych następców prawnych, pozostałe z powodu roszczeń finansowych.
Pieniędzy wydanych na nagrania i nakręcone zdjęcia, nie udało się odzyskać, a jeszcze poprawialiśmy częściowo warstwę wokalną w kilku utworach. Na pewno można było wybrać jeszcze przynajmniej kilkanaście piosenek spełniających wymogi fabuły i reżysera i pozostawić do nagrań te, które dawało się kupić i to nie za wszystkie pieniądze świata. Oczywiście sprawy licencji trzeba było załatwiać już wtedy.
Pozostaje pytanie – skąd spadkobierca wiedział, co się w tym filmie wykorzystuje?
Nie działamy w próżni. Są nagrania, zdjęcia, angażowani muzycy, powstają aranżacje. Są też publisherzy, którzy z racji wykonywanego zawodu na bieżąco śledzą, co dzieje się na rynku muzycznym. Jest też zasada, że im później załatwiamy licencję, tym drożej płacimy, bo tak jak łatwo się wycofać i zmienić utwór, kiedy dopiero planujemy, znacznie trudniej, kiedy ponieśliśmy już koszty, a szczególnie, kiedy mamy nakręcony materiał, zmontowany, a nawet udźwiękowiony film. Znamienne, że nikt się przez cały ten czas nie zgłaszał, ale kiedy zadzwoniłam do publishera Dziewczyny o perłowych włosach, usłyszałam: czekałem na ten telefon, a zresztą sam bym się zgłosił… po premierze.
A spadkobierca? Są autorzy, a także ich następcy prawni, którzy wnikliwie śledzą to,0 co się z ich dorobkiem dzieje (często ze wsparciem publisherów). Nie mają obowiązku informować, że poza nimi są inni uprawnieni. Po stronie kupujących licencję jest ustalenie: kto i jaki udział ma w danym utworze. To był taki przypadek. Wiedział, że film ma problemy z płatnościami, zadzwonił przed premierą i liczył, że dla siebie załatwi satysfakcjonująca sumę. I prawie mu się udało.
Zdarza się, że autorzy są po latach skłóceni, a sytuacja pogarsza się, kiedy pojawiają się spadkobiercy: dzieci z różnych małżeństw, ostatnia żona itp. Dlatego pomysł poczekania z załatwieniem licencji jest z gruntu niedobry, a nie można wykluczyć, że w naszym przypadku, ktoś tak kombinował. Ciągle pokutuje przekonanie, że prawa się kupuje, a to nie jest sklep i pierwsze pytanie brzmi nie za ile?, ale czy można?, a więc trzeba się liczyć z odmową i postawionymi warunkami, przy których problem za ile? blednie.
Z powodu takich problemów, synowie Władysława Szpilmana, zdecydowali się na chronienie rozłączne jego piosenek. Bez trudu uzyskujemy licencję na muzykę, a jeżeli ktoś chce użyć słowa piosenki, to niech se walczy ze skłóconą rodziną autora tekstu. Wielu producentów, obawia się nadmiernych zakupów rzeczy, które później nie zostaną wykorzystane i tak samo myśli o prawach autorskich, ale takie podejście jest niebezpieczne. Lepiej zaczynając film, uzyskać licencję na najmniejszy fragment rozliczeniowy, z opcją całkowitego rozliczenia na podstawie metryki filmu. W ten sposób jest już zgoda i uzgodniona stawka, a jeżeli wykorzystanie okaże się czasowo obszerne, zdarza się extra zniżka. Tak stało się przy kilku utworach w Excentrykach, ale ja zaczęłam pracę rok przed zdjęciami. Mieliśmy czas na sprawdzenie finansowego ciężaru różnych wariantów.
Poszukiwania autora
W Gwiazdach pozostały utwory, które pojawiły się w postprodukcji i przy okazji odkryte, nowe problemy ze zdjęć. Tu także prawa należało załatwiać jak tylko pomysł jakiegoś wykorzystania się pojawiał, a tak… W 1970 r. istniał hymn Górnika Zabrze, do którego napisała muzykę i który wykonywała Anna German. Reżyser miał płytę. Nakręcił i zmontował do hymnu scenę. Rozmowa ze spadkobiercami pieśniarki była prosta. Oni się zgodzą, ale jak uzyskamy prawo do tekstu, a to nie realne. Autor nie żyje. Córka z pierwszego małżeństwa mieszka w Beneluxie, nie jest zainteresowana. Brat przyrodni, mieszka w Houston, zmienił nazwisko, nie znają się, a adres, który jego matka przed śmiercią przesłała do ZAiKS jest błędny. Piosenki nie będzie. Trzeba na bazie posiadanych materiałów i wykopiowań wymyśleć brakującą fabularnie sytuację. Są programy telewizyjne i TVP ma prawa do występów np. z dożynek, czy festiwalu w Sopocie, ale prawa autorskie są do załatwienia, więc ścigam autora Pensami stasera. Jego piosenką Farida wygrała festiwal w 1970 r. Giampiero Riccini ma prawie 100 lat i wypisał się z włoskiego stowarzyszenia autorów. Odpowiada mojej przyjaciółce na ogłoszenie we włoskiej prasie, a reprezentuje go Universal, który o tym nie wiedział. Uzgodnienia i opłacenia wymaga wykorzystanie głosów komentatorów sportowych (Jan Ciszewski). W tym czasie praw wykonawczych nie było, a więc w umowach brak jest przekazania telewizji takich praw oraz praw do wizerunku (także audialnego), którego także nie chroniono. W filmie wystąpił zespół Śląsk. Tańczył i śpiewał do własnego playbacku. Mamy płytę. Prawo do nagrania i wykonania rozliczono razem z występem. – A autor? – To przecież ludowe. – Niestety nie.
Repertuar Śląska, a także Mazowsza, powstawał na bazie utworów ludowych, ale autorami są Stanisław Hadyna i Tadeusz Sygietyński. Pojawia się więc Trojak i śpiewana na weselu Poszła Karolinka. Jest też fragment filmu Polska gola (reż. Janusz Kidawa 1975). Stanowi podstawę sceny, w której umiera ojczym bohatera. Mamy do opłacenia prawa do wizerunków i ról Z. Maklakiewicza i J. Himilsbacha oraz uzyskanie i opłacenie zgód od głównych realizatorów. Ratujemy się nagraniami zaprzyjaźnionego Dżemu oraz aż ośmioma utworami z fonoteki, które zastępują muzykę z pokazywanych w filmie czasów. Film rozpoczyna big band grający American patrol. Oczywiście załatwiłam to sposobem. Utwór jest niechroniony, za to znany i kojarzony z orkiestrą Glena Millera. Są na świecie firmy specjalizujące się w coverach i to jest właśnie takie nagranie, wystylizowane na sławną orkiestrę. Dostałam nawet trzy do wyboru. Dzięki naszej wytężonej i pełnej szalonych pomysłów pracy, film został zgrany już w marcu 2017 r., a w maju odbyła się premiera. Całe szczęście, że to film o sporcie i miłości, a nie film muzyczny, bo dopiero by się wtedy działo.