Z obrazem filmu Obce ciało (reż. Krzysztof Zanussi, 2014) byliśmy gotowi na początku wakacji 2013 r. Pracowaliśmy niespiesznie, a więc nagranie muzyki zaplanowaliśmy jesienią, gdzieś w połowie października. Kopia DVD wraz z moim opisem, została dostarczona Wojciechowi Kilarowi. Mieliśmy taki rytuał, że jeździliśmy z panem Krzysztofem do Katowic na omówienie filmu z kompozytorem i bardzo byliśmy do tych spotkań przywiązani.
Kiedyś była to podróż filmowym samochodem z kopią optyczną. Było wynajęte kino i w nim się spotykaliśmy. Zawsze mieliśmy przygotowany spis ewentualnych zapotrzebowań (moje pomysły, zaakceptowane przez reżysera). W czasach, gdy pojawiły się VHS, kompozytor dostawał dodatkowo kasetę, ale z projekcji nie rezygnowaliśmy. Uzupełnieniem wizyty był obiad w domu państwa Kilarów, albo w restauracji.
Kiedy pojawiły się nagrywalne DVD, zrezygnowaliśmy z wożenia kopii optycznej, a później to takiej kopii nie było, bo film przeniósł się na nośniki cyfrowe. Kolejną zmianą był brak projekcji, bo każdy sobie zobaczył film we własnym zakresie. Jeździliśmy pociągiem, spędzając czas głównie w wagonie restauracyjnym na pogaduszkach, które z panem Krzysztofem są zawsze fascynujące. Wtedy z dworca odbierał nas pan Wojciech, albo zaprzyjaźniony kierowca. Jeździliśmy pogadać i zjeść obiad.
O filmie w sumie nie rozmawialiśmy, ale było to świetne spotkanie z kompozytorem, czasem też z jego żoną Barbarą, którą ja uwielbiałam i zawsze obie podkreślałyśmy, że jesteśmy przyjaciółkami telefonicznymi, bo to pani Basia głównie odbierała telefony i najlepiej była zorientowana w grafiku męża, a zawsze przy okazji sobie pogadałyśmy. O moich dzieciach, o jej kotach, o nowych warszawskich ploteczkach i o ostatnim pobycie w Paryżu, który oboje kochali. Co obie czytamy i co warto przeczytać, czy jest coś fajnego w teatrach, kinach, jakaś super płyta…
Z panem Wojciechem także dużo rozmawiałam przez telefon i pan Krzysztof również, ale oni dzwonili czasem tylko po to, żeby opowiedzieć ostatnio zasłyszany dowcip lub plotkę. Pomijam ustalenia rutynowe: gdzie nagrywamy? kto dyryguje? jaki będzie skład orkiestry i ile nam na to potrzeba czasu w studio. Myśmy dyskutowali o filmie. O postawach bohaterów, co warto uwypuklić w ich charakterach, co chyba nie jest ważne.
Nigdy nie dostawałam muzyki napisanej na wymiar, chociaż były takie fragmenty dedykowane do konkretnych scen. Resztę układałam po swojemu i wysyłałam do Katowic kasetę czy płytę z podłożoną muzyką, ale chyba nie były oglądane. Ty to robisz dobrze, a ja nie będę się wtrącał.
Przy okazji nagrań w Katowicach (nie tylko do filmów pana Krzysztofa), zdarzało mi się bywać w tym gościnnym, spokojnym i pełnym miłości domu. Czasem byłam wysyłana jako posłaniec specjalny po jakąś zapomnianą rzecz, a kiedyś byliśmy z panem Wojciechem zobaczyć nową scenę, którą miałam tylko na VHS, a WOSPRTv, jeszcze się takiego sprzętu nie dorobił. Bardzo sobie takie wyróżnienie ceniłam, bo nigdy nie był to dom z drzwiami otwartymi na oścież dla wszystkich.
Z panią Basią mam takie nieodbyte spotkanie, chyba przy Il sole nero (2007). Była już bardzo chora i nie opuszczała łóżka, co nie przeszkadzało nam gadać przez telefon, a może nawet rozmawiałyśmy częściej. Dom musiał zostać przeorganizowany, bo przecież nie można liczyć na to, że artysta nagle się zajmie tak przyziemnymi sprawami. Sprzątanie, pranie, prasowanie, zakupy. Aprowizację zleciła pobliskiej restauracji Chopin, skąd przywożono posiłki oraz zakupy spożywcze.
My też jedliśmy obiad w Chopinie, a menu było z restauracją wcześniej ustalone. Reżyser bardzo chciał zobaczyć się z panią Barbarą. Panowie poszli do niej sami, jak powiedział pan Krzysztof, tylko się pokłonić. Mnie nie zabrali, żeby nie robić zamieszania. Siedziałam w restauracji, pijąc herbatę, a pani Basia miała żal, że taką podjęli decyzję, bo ze mną to by chociaż pogadała. Rozmawiałyśmy potem jeszcze kilka razy przez telefon, ale nagranie odbywało się w Warszawie i zobaczyć już się nie udało (zmarła w listopadzie 2007).
Ta warszawska lokalizacja wynikała z kilku powodów. Przede wszystkim w Warszawie był Antoni Wit, który został szefem Filharmonii Narodowej (wcześniej nagraliśmy razem muzykę do Persona non grata i to nawet bez chorego kompozytora). Film był włoski, a na nagranie przylatywali przedstawiciele producenta i wydawcy płyty (tego samego, który prowadził sprawy Nino Roty). W Warszawie mieliśmy jednego z pianistów, których na krótkiej liście, dostałam od kompozytora i mógł dopasować do nas swoje terminy, a z wyjazdem do Katowic było by mu trudno.
Do Katowic pojechałam dopiero w 2008 r. na nagranie Serca na dłoni. Wtedy po raz pierwszy nie byliśmy na omawianiu. Pan Wojciech po śmierci żony, był jeszcze mniej towarzyski, nie miał chęci bywać publicznie, a gotować nie umiał. Nie chciał też nigdzie wyjeżdżać, więc nawet zrezygnował z pomocy Antoniego Wita. Zastąpił go znakomity Wojtek Michniewski, miłośnik gór, który prosto z nagrania pojechał trochę się powspinać i dlatego tak łatwo na moją propozycje przystał.
Poważnie, film był prosty i można było dogadać to, czego nie napisaliśmy, przez telefon. Nagrania trwały kilka dni, a na prośbę kompozytora ja przyjeżdżałam taksówką, wchodziłam po niego do domu i ze mną jechał do studia. W przerwie odwoziłam go na obiad, który dostarczał Chopin, jadłam go z nim i wracaliśmy nagrywać. Wieczorem odwoziłam go do domu z powrotem. Zawsze wchodziłam, chwilę rozmawialiśmy, o takich zwykłych sprawach, co ciekawego zobaczył w telewizji, co teraz czyta, jakiej ostatnio słuchał muzyki, jak się czują mercedesy? (ukochane mercedesy stały w garażu, bo kompozytor już nie chciał nimi jeździć, ale słuchał w nich muzyki, bo miały znakomite głośniki i odsłuch 5.1.), piliśmy herbatę.
Dom bez pani Basi był smutny, a pan Wojciech samotny, chociaż niby samotność lubił, ale tylko z własnego wyboru. Pan Krzysztof przyjechał na nagranie, ale nie był cały czas, więc ciężar towarzyszenia kompozytorowi siłą rzeczy spadł na mnie, choć był to ciężar zaszczytny i nieuciążliwy. Można powiedzieć, że zaprzyjaźniliśmy się przez te wszystkie lata wspólnej pracy, więc teraz prowadziliśmy częste rozmowy telefoniczne i wiem, że podobne (lub nie podobne) rozmowy odbywał także pan Zanussi.
Do Obcego ciała takiej wycieczki do Katowic także nie było, bo pan Wojciech wyjechał już w góry, w jakieś ukochane miejsce na odpoczynek. Tylko tym razem film był trudny. Rozmów było dużo, bo wiele było dylematów. Zachowanie bohaterów nie jednoznaczne, nie zawsze zrozumiałe dla nas ich pobudki. Wymyśliliśmy, że potrzebny jest taki temat, który się rozdwoi, tak jak nasza trzepocąca się bohaterka. Wymyśleć to jedno, a zrealizować to drugie.
Wiem, że rozmawiali często panowie i także były to długotrwałe dysputy. Ja kontaktowałam się z panem Krzysztofem, bo oboje byliśmy pełni niepokoju, co dotychczas się nam nie zdarzało. Może powinniśmy wtedy do pana Kilara pojechać? Ale wydawało się, że wszystko się wyklaruje. Nie wyklarowało. Pod koniec wakacji było wiadomo, że praca się w zasadzie nie posuwa. Dylematów jest mnóstwo, a rozwiązań nie ma.
Ustaliliśmy skład orkiestry i byłam w kontakcie z szefem Aukso Markiem Mosiem. Prowadziłam dyskusje w sprawie pianisty, który miał odegrać ważną rolę. Nie pasowały terminy profesorowi Andrzejowi Jasińskiemu, ale miałam przynajmniej trzy super propozycje (do Il sole nero muzykę nagrywał Karol Radziwonowicz i bardzo byliśmy zadowoleni). Przesunęliśmy termin nagrania o tydzień, żeby nie stwarzać presji, ale dalej papier nutowy pozostawał pusty.
Po dyskusji ustaliliśmy, że mamy czas do końca grudnia, więc zamówiłam studio alternatywnie na pierwsze dni stycznia. Miała to być przecież atrakcja. Pan Wojciech miał nagrywać po raz pierwszy w Alwerni. Był namawiany na wycieczkę, ale nie chciał jechać z pustymi rękami, a teraz się nadarzała okazja. Nagrania zaplanowaliśmy na trzy dni, a potem kompozytor i dyrygent mieli na tydzień pojechać w góry, w to jedyne słuszne ukochane miejsce. Ten plan się także nie powiódł.
We wrześniu sprawa złego samopoczucia i problemów z pisaniem i koncentracją, nagle się wyjaśniła, ale w najgorszy możliwy sposób. Pan Kilar idąc ulicą upadł i stracił przytomność. W szpitalu zdiagnozowali, że w jego mózgu rozwija się guz i to on daje te wszelkie dolegliwości. Oczywiście będą próbowali leczyć, dołożą wszelkich starań… My zgłosiliśmy, że będziemy czekać, ale nadzieja z każdym dniem gasła. Proszono, żeby nie niepokoić, co oznaczało, że chyba jest źle. Pan Wojciech też się właściwie nie odzywał. Rozmawialiśmy ze dwa razy jeszcze we wrześniu.
Dostałam polecenie wymyślenia z jakich muzyk filmowych Kilara, najlepiej z filmów produkowanych przez Studio Tor, mogli byśmy skorzystać. Miałam zrobić takie opracowanie, które byłoby namiastką napisanej dla nas muzyki (robiłam to już do Persona non grata). Jeżeli uda się coś skomponować, to połączymy siły, albo całkiem zrezygnujemy z mojej pracy. Film był w koprodukcji i mieliśmy nieprzekraczalne terminy. Odwołaliśmy studio w październiku i jako jedyny pozostał termin styczniowy.
Wybrana przeze mnie muzyka pochodziła z kilku filmów: Gdzieśkolwiek jesteś, jeśli jesteś…, Kontrakt, Spirala, reż. Krzysztof Zanussi i Przypadek, reż. Krzysztof Kieślowski. Nagrania były różne, różne składy i brzmienie orkiestry. Pod koniec października wiedzieliśmy, że nowej muzyki nie będzie. Zatrudniliśmy Bartka Gliniaka, który posiłkując się nagraniami i strzępkami partytur (kiedyś partytury filmowe były niezbędne do rozliczenia kompozytora, ale potem ich nie przechowywano) zrobił nową instrumentację, a z moich powycinanych kawałków, utwory, które mogłyby towarzyszyć filmowi. Do ustalonego składu dołączył głos i w tym najbardziej przejmującym momencie usłyszeliśmy Kasię Moś, która wtedy nie była bardzo znana, w pięknej wokalizie.
Na kilkudniowy pobyt na odludziu (bo tak usytuowana jest Alwernia), zdecydował się Bogusław Sobczak, młody pianista, który w mijającym wtedy roku zdobył wszystkie nagrody możliwe do zdobycia, w tym super fortepian z fundacji Reginy Smendzianki. Pewnie słysząc go z zaświatów radował się Wojciech Kilar, a taką mam przynajmniej nadzieję. Mieliśmy plan, żeby kompozytora przywieźć do studia, żeby je zobaczył i posłuchał jak rozporządziliśmy jego muzyką. To się także nie udało.
Pan Wojciech zmarł 29.12.2013 roku, a nagranie rozpoczęliśmy dzień po jego pogrzebie. Nasza orkiestra grała na uroczystościach, a Kasia śpiewała naszą wokalizę. Pracowaliśmy wyjątkowo skupieni i świadomi wyjątkowej sytuacji, w jakiej to wszystko się odbywa. To było ostatnie spotkanie, które także nie doszło do skutku. Czy moje opracowanie było dobre? Najlepsze jakie w tym momencie i w takim stanie mojego umysłu, mogłam zrobić. Doceniono je na festiwalu w Kijowie, a polska kapituła nominowała Wojciecha Kilara do Orła za najlepszą muzykę.