Dużo kobiet, bo aż trzy

You are currently viewing Dużo kobiet, bo aż trzy

To tytuł spektaklu, który od kilku lat pojawia się tu i tam. Niezbyt często, z dużą powściągliwością, a więc ciągle jest lubiany i oblegany, a rezerwacje terminów w teatrach są prawie roczne. Co więcej, można odwiedzać spektakl kilkakrotnie, bo jego formuła dopuszcza zmiany i improwizacje, a nawet się z nich składa. Całość prowadzi Artur Andrus, a tytułowy tłum to Magda Umer, Hanna Śleszyńska i … Maria Czubaszek. Tym razem po raz pierwszy spektakl odbył się już bez Niej, a w zastępstwie wystąpił jej mąż Wojciech Karolak.

W Teatrze 6 piętro, wykupiono aż dwie pełne sale, a więc artyści pojawili się pierwszy raz o 16.00, a potem o 19.00. Istny maraton. Byłam na tym drugim występie, bo zawsze, ta wieczorna publiczność jest bardziej emocjonalna, a więc i przyjemniej razem w takim święcie uczestniczyć. Poza tym artyści zmęczeni, ale już po pracy, chętnie rozmawiali z nami za kulisami. Bardzo odpowiada mi taka forma spotkań z publicznością. Każdy z artystów ma swój mini recital, a konferansjerka urozmaicona rozmowami, jest znacznie barwniejsza i mniej sztampowa. 

Organizacja takiego okazjonalnego spektaklu jest trudna, bo odbywa się właściwie bez prób wznowieniowych, chyba, żeby jako próbę potraktować spektakl o 16.00, co tym bardziej przemawia za uczestnictwem w występach wieczornych. No i wymaga od wszystkich ogromnej koncentracji, błyskotliwości i refleksu. Ale taki to jest zespół. Przyjęto bardzo rozsądne, chociaż może nie najtańsze rozwiązanie, że każdy wokalista występuje ze swoim pianistą, wspomaganym przez muzyków Artura Andrusa, ale dla nas, czyli publiczności był to dodatkowy atut, bo to bardzo dobrzy i różnorodni pianiści (min. Wojciech Borkowski, Wojciech Kaleta, Wojciech Karolak). Wynika z tego też jasno, że dobry pianista musi mieć na imię Wojciech, nie wiem dobierano ich według imion, ale poziom sam jakoś tak wyszedł.

Rozpoczął Artur Andrus, żartami i dwoma piosenkami (w tym popularną z radiowej trójki Babą na psy), które można nazwać satyrycznymi, albo melorecytcją jak kto woli. Były też, nienachlane (cytując Panią Marysię Czubaszek) elementy choreografii. Potem Artur Andrus zaprosił do rozmowy Magdę Umer. Nazwała go misiem koalą i to nie przed spożyciem eukaliptusa, co bardzo mnie rozbawiło, bo tak właśnie prezentował się w popisie choreograficznym. Wykonali (w przypadku Pana Artura użycie słowa śpiew jest nadużyciem) nawet razem coś w rodzaju piosenki. Sam Pan Artur ocenił swoje wykonanie: lepiej nie będzie. Było czarownie. Ładnie zabrzmiała zapowiedź, że Pani Magda opiekuje się pięknymi, zapomnianymi piosenkami. I takie piosenki zaśpiewała (m.in. Widzisz mała, Martwe liście, Portofino). Na fortepianie towarzyszył artystce Wojtek Borkowski, mój kolega jeszcze ze studiów. Od lat związany z Teatrem Ateneum. Grał pięknie z taką kulturą i smakiem, kontrapunktujęc melodię śpiewanych piosenek, komentując i kontynuując to co śpiewała Pani Magda. Miło było usłyszeć, jak gratulował mu Pan Zając Wojciech Karolak Magister po występie. Takie granie jest nie tylko akompaniamentem, ale  współwykonaniem, tak wiele było w jego grze pięknej muzyki.  

W kategorii mistrz liryki Magda Umer nie ma sobie równych. Mówiła, że zaczynała od Żanny Biczewskiej i rosyjskich romansów. Niestety nie pamiętam, może byłam trochę jeszcze za młoda, żeby się tym zachwycić. To była muzyka klubów studenckich, ja chodziłam do liceum, chociaż nałogowo bywałam już w STS. Na pewno pięknie brzmiały w jej wykonaniu, ale ja z zakamarków pamięci wyławiam przede wszystkim Koncert jesienny na dwa świerszcze (muz. Krzysztof Knittel sł. Wojciech Niżyński) i Jeśli myślisz, że ja cię nie kocham (muz. Krzysztof Knittel, sł. Andrzej Woyciechowski) z początku lat 70. To ciągle moja ulubiona płyta. Chwilę później poznałam Krzysia Knittla, a nawet studiowaliśmy na jednym roku (on kompozycję, ja reżyserię dźwięku), a od wielu lat współpracujemy. W okresie, gdy jego kompozycje przechodziły okres najbardziej warszawsko/jesienny, a pisał właśnie na moje zamówienie kolejną muzykę filmową, usiłowałam nawet wyżebrać chociaż jedną, podobną do tych dwóch, piosenkę. Co usłyszałam? Wiesz ja chyba teraz już tak nie potrafię. W C dur?, na 4/4? Dogłębna nauka kompozycji mu zaszkodziła. Na szczęście nie całkiem. No bo komu to przeszkadzało, że czasem pisał takie cudowne cacka?

Ukochana płyta, tym razem, moich wnuków, chyba sprzed 10 lat, to kołysanki zaśpiewane w duecie przez Magdę Umer i Grzegorza Turnaua (Kołysanki-Utulanki). Jest to zestaw absolutnie wyborny. Kiedyś zajmowałam się usypianiem starszego wnuka (wtedy 1,5 roku) i śpiewałam to co potrafię. W trakcie pierwszej piosenki usiadł i zamiast spać siedział tak póki miałam co śpiewać, czyli do powrotu rodziców. Okazało się, że odśpiewałam dokładnie całą płytę, a młody tak się zdziwił, że zrobiłam to, zamiast włączyć odtwarzacz i że potrafię. A skąd ja, w trybie awaryjnym, wezwana do odpowiedzialnej roboty, mogłam to wiedzieć? Natomiast zdobyłam występem niebywały autorytet, a to procentuje. Jestem muzyczną babcią, mam różne instrumenty (np. kontrabas z Excentryków, a raczej Excentrycy ode mnie z hallu, gdzie zajmuje miejsce stojącego zegara i młodszy wnuk właśnie rośnie, żeby kiedyś na nim zagrać).

I jeszcze płyta z przed roku. Duety z różnymi wykonawcami (Tak młodo jak teraz), której słuchamy w rodzinie namiętnie, bez względu na pokolenie. Jak fajnie, że lada dzień ukaże się znowu coś nowego w wykonaniu tej jedynej w swoim rodzaju, artystki. 

Pani Magda przyjaźniła się z Agnieszką Osiecką i Jeremim Przyborą. Jak powszechnie wiadomo opiekuje się Kabaretem Starszych Panów jego piosenkami i niezapomnianymi wykonawcami. Piosenki z tekstami ich obojga oraz poetyckie przekłady piosenek zagranicznych, usłyszeliśmy także tego wieczoru w teatrze. Moi mistrzowie pióra i żartu, liryki i poezji. Znałam oboje, a Pana Jeremiego przypominają mi każdego dnia trzy przepiękne obrazy (autorstwa Andrzeja Miklaszewskiego, znanego architekta), które kiedyś od niego dostaliśmy w prezencie. Są ozdobą naszego salonu. Była jeszcze ceramiczna lampa nocna. Była z nami kilkanaście lat. Niestety nie wytrzymała trudów kolejnej przeprowadzki. Jest też trawestacja jego tekstu, którą grupa moich znajomych przygotowała na studniówkową imprezę, a my powtarzamy ja sobie od lat:

 
Bo pojedynczo to się z matmą nie upora
(…)
Musi drugiego sobie znaleźć amatora
By wespół zespół, wespół zespół moc żądz móc zmóc