Przy jednej z bardziej ruchliwych ulic Triestu, przelotowej via Ghega, znajduje się Conservatorio di Musica ,,Giuseppe Tartini”. Mieści się w kamienicy z lat trzydziestych osiemnastego wieku, w prestiżowym Palazzo Rittmayer, przebudowanym do potrzeb szkoły muzycznej, ale zachowującym styl i wystrój epoki. Czemu szkoła ta, istniejąca od 1903 roku, nosi imię Tartiniego? Jeżeli spojrzymy na życiorys Tartiniego związków bezpośrednich z Triestem nie znajdziemy. Tartini prawdopodobnie nawet nigdy w Trieście nie był. W początkach XVIII wieku Triest, pod protektoratem austriackim, dopiero zaczął gwałtownie się rozwijać, wszystko obracało się wokół portu, napływało wiele ludzi z nadzieją na pracę i lepszy los.
A Tartini? Jego nazwisko wymienia się dziś jednym tchem zaraz po Vivaldim i Corellim, łączą go z nimi styl twórczy i epoka.
Urodził się w Piranie na Istrii, miejscowości odległej o 40 km od Triestu. Dziś to Słowenia. Wtedy, w 1692 roku, była to Republika Wenecka. I tu tkwi pierwszy poważny powód aby Triest czcił Tartiniego. Tereny te bowiem są skrzyżowaniem kultur, taką mini-unią europejską. Mieszkają tam, między Istrią, Triestem, Gorizią zarówno Włosi, jak i Słoweńcy, Chorwaci, Austriacy… Mówi się różnymi językami, nawet w tych samych rodzinach. Ten brak jednolitej tożsamości staje się właśnie cechą charakterystyczną kultury tego pogranicza. I stąd Istria jest ,,nasza”. Tartini odzwierciedla w pełni tę ideę mieszanki rodzinnej i terytorialnej. Jego ojciec to florencki kupiec, matka pochodzi z szanowanej miejscowej rodziny.
Młody Giuseppe pobiera nauki w Piranie, potem w Capodistrii (dzisiejszy Koper, Słowenia). Wkrótce okazuje się, że obdarzony jest niewątpliwymi zdolnościami oraz temperamentem. Z równym zapałem uczy się muzyki jak i szermierki, radzi sobie dobrze ze skrzypcami jak i ze szpadą, może nawet lepiej z tą drugą.
Próbowano go nieco pohamować i skierować na drogę kariery na łonie kościoła, ale daremnie. Aż zniecierpliwiony ojciec wysłał go na studia na uniwersytet do Padwy. Wydział prawa okazał się za łatwy dla Tartiniego, szpada dalej go pociągała, planował wyjazd do Paryża żeby w tej dyscyplinie się specjalizować, aż… zakochał się w Elisabetcie Premazore, siostrzenicy padewskiego kardynała. I potajemnie wziął z nią ślub. W wieku lat osiemnastu. Do okresu romantyzmu brakowało jeszcze ponad stu lat, wybuchł więc skandal. Kardynał takiego afrontu znieść nie mógł. Pannę zamknięto w klasztorze, a ,,Romeo” Tartini zmuszony był zmykać gdzie pieprz rośnie z obawy o własne życie. Tułał się po różnych miastach, aż znalazł schronienie w Asyżu u Franciszkanów. I tam wreszcie na poważnie zajął się nauką muzyki i po wirtuozowsku opanował sztukę gry skrzypcowej. Grał w kapeli klasztornej. Żeby nie ujawniać swojej tożsamości, dla bezpieczeństwa, popisywał się za parawanem.
Pewnego dnia podczas występu w Bazylice przy okazji kościelnego święta – a minęły już prawie trzy lata od czasu kiedy Tartini przybył do Asyżu – parawan się przewrócił i ktoś muzyka rozpoznał. Ale w międzyczasie kardynał z Padwy jakoś się udobruchał i owszem, poszukiwał Tartiniego, ale po to, żeby doprowadzić go do porzuconej żony.
Pobyt w klasztorze wpłynął również na charakter Tartiniego. Młodzieniec ustatkował się i
dojrzał.
Od tego momentu życie Tartiniego, to ciąg sukcesów. Gra w prestiżowych orkiestrach w Ankonie, w Padwie, w Fano, doskonali swoje umiejętności. Za namową przyjaciela – Vandini’ego, spędza trzy lata w Pradze, ale okropny klimat tego miasta położonego przecież na dalekiej północy nadweręża mu zdrowie. Wraca i na stałe osiedla się w Padwie. Jest rok 1726.
Cóż więcej? Komponuje, prowadzi orkiestrę przy Bazylice św.Antoniego, gra w wielu miastach jako solista. Do dziś zachowały się koncerty skrzypcowe (ok. 135), sonaty ze słynną g-moll ,,z diabelskim trylem”, muzyka kościelna.
Ciekawostką są teoretyczne traktaty, gdzie stara się tłumaczyć takie zjawiska akustyczne, jak tony kombinacyjne, które jego wrażliwe ucho wychwyciło w praktyce wykonawczej. Słabe przygotowanie naukowe Tartiniego, przede wszystkim matematyczne powoduje, że spekulacje te nie mają większej wartości. Niemniej jednak ,,wynalazek’’ tonów różnicowych przydawał mu się niezmiernie w praktyce ułatwiając strojenie instrumentu. Tego też uczył swoich studentów. Na przykład po zagraniu tercji g’ i h’ (400Hz i 500Hz) słychać wyraźnie G, co skrzypkom pozwala na kontrolę poprawnego stroju. I do dziś te powstałe trzecie dźwięki (terzi suoni) nazywane są tonami Tartiniego.
Prowadził działalność pedagogiczną, przez jego szkołę przewinęło się wielu wirtuozów epoki, a dostęp do szkoły miały również osoby ubogie i uzdolnione. Uczniem Tartiniego był m.in. Salieri.
A życie małżeńskie z Elisabettą? Plotki niosą, że zawsze i do końca było żywe i burzliwe.
Małżonkowie prowadzili wspólnie działalność charytatywną. Tartini przeżył żonę o dwa lata, zmarł w 1770 roku. Obydwoje pochowani zostali w kościele św. Katarzyny w Padwie (zdjęcie poniżej) I do dziś tam obydwoje straszą: czasem przechadza się kobieca postać w powłóczystych szatach, czasem słychać brzmienie skrzypiec…
No dobrze. Wróćmy jeszcze na chwilę do triesteńskiego konserwatorium. Nie mam wątpliwości, że zadedykowanie szkoły Tartiniemu to akt zadośćuczynienia. Pozostała bowiem na Istrii rodzina przez lata całe nagabywała go o pomoc finansową. Do dziś w archiwum miejskim miasta Koper zachowane są listy adresowane do niego, o takiej właśnie treści. Można przeczytać i sprawdzić.