Trudno powiedzieć, że się do stanu wojennego można było przyzwyczaić, ale po dwóch miesiącach zapanowała pewna rutyna. Włączyli telefony (rozmowa kontrolowana), opóźniali systematycznie godzinę policyjną. Ja zaczynałam wracać do swoich obowiązków, czyli pracować. Mniej sumiennie mogłam stawiać się na obiady z moim szwedzkim kuzynem, chociaż były one bardzo sympatyczne, poznałam nawet dwóch jego kolegów i było nam razem wesoło.
Kilka razy byłam na kawie w ambasadzie, bo to też miałam w zakresie przyznanej przez władzę wolności i przywilejów przyznanych przez Króla jednocześnie. A kawa należała do dóbr luksusowych. W smutnej rzeczywistości była to nawet odmiana. Mogliśmy też umawiać się już telefonicznie. Panowie postanowili zaprosić mnie do swojego hotelu (Forum) na kolację. To było miejsce, gdzie władze przetrzymywały, na dwóch piętrach z zainstalowanymi podsłuchami wszystkich dyplomatów. Nie bardzo chciałam tam iść, chociaż było mi wolno, więc licytowali kolejne udogodnienia, włącznie z odwiezieniem do domu taksówką. Mieliśmy rozmawiać po angielsku, bo oni tak w hotelu rozmawiali, udając, że nie znają polskiego. Niech się cały personel męczy. Podsłuchy też.
Erik czekał na mnie na przystanku tramwajowym, żebym nie miała żadnych problemów z wejściem do hotelu, bo był strzeżony jak twierdza. Oczywiście sprawdzono moje dokumenty, specjalną przepustkę, pozwolenie opieczętowane poważnie i wpuszczono na teren. Było to przykre i upokarzające, ale sprawdzano nas na każdym kroku, czy trzeba, czy nie, dla zwykłej szykany. W hotelu było pusto, głównie personel. Pewnie niewiele mieszkało w nim osób, a dyplomatyczni więźniowie siedzieli w swoich pokojach.
Przeszliśmy przez hall rozmawiając po angielsku i nagle przy wejściu do restauracji wyrósł przede mną kierownik sali. Zwrócił się do mnie po polsku i niezwykle obcesowo zaczął pouczać. Nie wiem co mu przyszło do głowy, bo przez kordon przy drzwiach mysz by się nie prześlizgnęła, chyba żeby sami by ją wpuścili i to przecież nie za darmo. Zostałam wzięta za panienkę lekkich obyczajów, która na dodatek znalazła się poza swoim rewirem. Byłam tak zszokowana, że w pierwszej chwili nie zrozumiałam co on do mnie mówi i czego chce.
Nigdy nie bywałam w takich lokalach poza planem zdjęciowym 07 zgłoś się, a więc i moje wyobrażenie o takich sytuacjach było raczej filmowe. Za to świetnie pojął sytuację mój towarzysz oraz kilku obecnych na sali gości, w tym czekający na nas Szwedzi. Nie było cienia wątpliwości, że rozumieją każde słowo, choć bardzo się starali udawać, że tak nie jest. Przerwali jedzenie, rozmowy i wszyscy patrzyli na naszą malowniczą grupkę. Pan miał pecha. Liczył, że chcąc wejść do lokalu z klientem i podzielę się z nim swoim honorarium.
Na moich oczach rozegrała się egzekucja w białych rękawiczkach. Erik ani razu nie podniósł głosu, mówił spokojnie, za to piękną polszczyzną. Jak zwykle uśmiechnięty, łagodny i flegmatyczny, trochę nieporadny. Mogło to wyglądać jak pogawędka, ale nią nie było. Facet poszarzał i pozieleniał. Miał przed sobą nie jakiegoś tam młokosa – urzędniczynę, ale sekretarza ambasady Królestwa Szwecji (tego ja nie wiedziałam, ale że ci idioci nie wiedzieli kto u nich mieszka i że zna 8 czy 9 języków, w tym kilka słowiańskich, to już była farsa).
Ja zostałam obrażona. On został potraktowany jak chłystek. Czy specjalna przepustka i upokarzające wejście do hotelu to jeszcze mało? Jestem jego rodziną. Musieliśmy prosić władze okupacyjne o prawo do spotkań i wszystkie procedury z naszej strony są przestrzegane bez zarzutu, a więc z drugiej strony on, w imieniu Królestwa Szwecji domaga się szacunku i respektowania przyznanych nam i tak minimalnych praw. Nie udawajcie, że nas nie śledzicie, nie podsłuchujecie i że nie wiecie o nas więcej niż nawet by wypadało, chociaż jak widać nie to, co trzeba. Zostaną z tej sytuacji wyciągnięte najdalej idące konsekwencje, w tym dyplomatyczne.
Patrzyłam z niedowierzaniem na bezwzględnego egzekutora, który jeszcze przed chwilą wydawał mi się nieporadnym i rozkojarzonym szwedzkim naukowcem. No oczywiście, tak jak Król prosił, przyjechał do tej nieszczęsnej ambasady gadać po polsku i w innych językach, bo akurat potrafi, ale przecież widać z daleka, że na niczym się nie zna, nic nie zauważa, tylko siedzi i czyta. To zdecydowanie był już ktoś inny, ale to mogłam zauważyć ja. Panowie z hotelu wiedzieli tylko, że ten niepozorny i nieszkodliwy facet ma wyższe stanowisko niż przypuszczali, że się trochę wkurzył (na miarę swoich możliwości) no i mówi po polsku, ale dotąd w hotelu powiedział zaledwie kilka zdań po angielsku i trochę więcej, po szwedzku z kolegami.
Za chwilę był już z nami dyrektor. Pechowy pracownik zniknął, a jego miejsce zajął inny, bardzo uśmiechnięty i przejęty moim komfortem pan. Pojawił się bukiet kwiatów, zostaliśmy zaproszenie na koszt hotelu na kolację, a inni obecni przy incydencie goście przeproszeni za zakłócenie spokoju i poczęstowani lampką wina. Pan dyrektor nie opuścił nas i naszych przyjaciół przez cały wieczór, a kelnerów nagle zrobiło się więcej niż gości. Kolacja była ekskluzywna, chociaż generalnie stawała mi kołkiem w gardle, po każdym kęsie.
Rozmawialiśmy po polsku i nawet wszyscy goście jakoś zrobili się rozmowni i towarzyscy w naszym języku. Byłam w lokalu jedyną kobietą, a raczej młodą dziewczyną, niewyglądającą nawet na swój wiek. Niewątpliwie wydarzenie stanowiło dla znudzonych dyplomatów sporą atrakcję, a dla hotelu to, co się odbywało w ich restauracji, to była klęska w skali świata. Więźniowie przejęli rządy nad więzieniem. Hotel był, jako miejsce, spalony.
Pojechałam do domu hotelową limuzyną, zaopatrzona w butelkę jakiegoś drogiego wina, którego nawet nie umiałam docenić. Wiedziałem też od tego wieczoru, że mój kuzyn (a może nie kuzyn, bo wiedziałam o nim za mało) to nie zwykła sierota – lingwista, ale świetnie wyszkolony i znakomicie zakonspirowany Agent Jego Królewskiej Mości. Podstawą działania wywiadu jest dobrze umotywowana legenda. Dlatego tu studiował, poznał dobrze miasto, kraj, zwyczaje, ludzi. Odgrzebał polską rodzinę. Nic mu nie mogli zarzucić. Był znakomitym naukowcem, z ogromnym dorobkiem i realnymi sukcesami.
Ale rozmowa z hotelową obsługą wiele mówiła o jego konstrukcji psychicznej i prawdziwej osobowości. Ja byłam częścią tego planu i jednym z nielicznych ogniw, które mimo stanu wojennego, udało się Szwecji utrzymać. W tej sytuacji tym bardziej poczułam się potrzebna i na właściwym miejscu. Oni analizowali te uzyskane ode mnie wiadomości i przekazywali w świat, żeby wiedziano, co tu naprawdę się dzieje. Wniosek był jeszcze jeden. Zadufana w sobie władza absolutna, popełnia najwięcej błędów, bo nie docenia przeciwnika.
Nigdy więcej nie dałam się wyciągnąć panom Szwedom na żadną kolacyjną eskapadę. Nie jadłam też nigdy więcej kolacji w Forum w żadnym towarzystwie, chociaż podobno mają tam świetną kuchnię. Jeżeli to ode mnie to zależy, moi goście nigdy w tym hotelu nie mieszkają. Raz jeden, kilkanaście lat temu byłam w tej restauracji, umówiona na spotkanie z Krzysztofem Gradowskim w sprawie ostatniej części Kleksa (Tryumf pana Kleksa) i chociaż zmienił się wystrój i hotel wygląda zupełnie inaczej, mijając stanowisko kierownika sali poczułam nieprzyjemne mrowienie. Więcej tam nie pójdę.
Były też dobre konsekwencje hotelowej afery. Ambasada złożyła skargi gdzie mogła. Nie wiem, może inni dyplomaci także wykorzystali incydent w hotelu jako powód do zrobienia afery. W końcu to na ich oczach tak się zachowano. Dostałam nawet pisemne przeprosiny od Forum. Szwedzi zażądali natychmiastowego znalezienia innego lokum dla swoich pracowników, a najlepiej tych obiecanych mieszkań. I mieszkania w ciągu tygodnia się znalazły. Z telefonami i gosposiami na wyposażeniu. W końcu trzeba było jakoś Szwedów i innych takich pilnować. Może zresztą właśnie ukończono zakładanie podsłuchów.
Eric otrzymał piętro willi na Saskiej Kępie i nareszcie mógł rozpakować swój dobytek. Kartony z książkami, telewizor i magnetowid. Rzecz w Polsce jeszcze nieznaną. Kupił też niepozorny samochód. Żółtego garbusa, który na pustych ulicach, szczególnie z dyplomatyczną rejestracją, w ogóle nie rzucał się w oczy.
Przyjeżdżał nim po mnie do WFDiF, albo mnie tam odwoził. Po aferze w Forum byłam świętą krową. Nikt nigdy mnie już nie zaczepił. Ciekawe, czy w samochodzie też był podsłuch? Dostał go pod opiekę mój zaufany mechanik. Mówił, że na nic nie natrafił. Kontaktów z ludnością można już było nawiązywać więcej. Panowie chodzili na basen, grywali w tenisa i siatkówkę czy koszykówkę. Nie chwalili się, ale pewnie chodzili też na strzelnicę, bo raczej wszyscy byli zakonspirowani i tylko polskie władze kupowały ich bajeczki o lingwistach. Każdy wracając ze Szwecji zwoził dla małej dziewczynki banany, cytrusy i czekoladę, bo…. nawet szwedzkie dzieci… no ale to przecież oczywiste. Dostawała też kredki, książeczki do kolorowania i zabawki.
Od tej pory mniej jadaliśmy wspólnych lunchów, za to przynajmniej raz w tygodniu na Saskiej Kępie odbywały się seanse filmowe, w których uczestniczyliśmy wraz z moim obecnym mężem. Panowie prowadzili długie prawnicze dysputy (jakoś wszyscy się na tym znali). Pojawiły się też prawnicze książki męża, z których chętnie korzystali nasi znajomi Szwedzi. Gosposia szykowała kolacje. Może nie tak wykwintne jak w Forum, ale przynajmniej wychodziła na noc do domu.
Rozmawialiśmy po polsku, ale także na nasza prośbę czasem chociaż trochę po angielsku i francusku, bo my inaczej nie mieliśmy okazji, aby ćwiczyć i nie zapominać. Filmy wyświetlano w wersjach oryginalnych, ale od czego mieliśmy symultanicznego tłumacza, ze wszystkiego na wszystko. Cóż to były za filmy? Z wypożyczalni w ambasadzie, a także sprowadzane na życzenie pracowników. Nawet jeżeli były stare, to ich w Polsce nigdy nie pokazywano. Tak obejrzałam Łowcę jeleni, Most na rzece Quai, całego Bonda, i wiele innych.
Mój kuzyn po wyjeździe z Polski nigdy więcej się już nie odezwał, ani nie pokazał. Tym bardziej podejrzewam, że stara szwedzka ciotka mogła być w zmowie z Królem, a jej brak wcześniejszych kontaktów z rodziną pozwalał na konfabulacje, przyszywanego syna – szpiega i cały dalszy rozwój wypadków.