To, że przestałam jeździć na zdjęcia do serialu Dom, nie oznaczało końca mojej Domowej przygody, a tym bardziej końca problemów z dysponentką, która musiała swoją klęskę totalną na kimś odreagować. A ja byłam wymarzonym obiektem. Przede wszystkim kazała mi się następnego dnia rano stawić w pracy. Miałam zresztą do załatwienia mnóstwo papierowych spraw, np. rozwiązanie umowy z serialem.
Dzięki temu byłam świadkiem monologu Łoma (Jana Łomnickiego), który do znanych już zagrożeń na które mnie narażono dodał jeszcze jedno i to mrożące krew w żyłach. Mieliśmy zdjęcia na Kercelaku. To też były ruiny, niedaleko domu towarowego na Pradze. Gryń rozbrajał jakichś partyzantów, a raczej zabierał naboje i oddawał puste karabiny. Takie naboje musiały być prawdziwe, bo ślepaki z których się strzela w filmie wyglądają całkiem inaczej. Oczywiście po każdym dublu pirotechnik zabierał te naboje i przeliczał, pusty karabin przestrzeliwano i zaczynaliśmy od nowa. Za którymś razem jeden nabój został w komorze i jakoś nikt tego nie zauważył. Przy przestrzelaniu karabinu, strzał padł naprawdę, a nabój odbił się od betonowej podłogi i poszybował rykoszetem do góry, tuż nad moją głową i ułamek nad głową stojącego za mną operatora. Oczywiście na planie rozpętało się piekło, dosłownie otarliśmy się o śmierć, a teraz był to najmocniejszy argument. A gdyby zginęli oboje i ona i dziecko? Jak jej się coś stanie to przypilnuję, żeby pani nie wyszła z kryminału.
Przyszedł też z bardzo konkretną propozycją. Zdjęcia są robione chronologicznie, bo remontujemy kamienicę i w tej sytuacji oni mnie dalej potrzebują. Obraz jest montowany na bieżąco, a więc serial można udźwiękawiać. Mogę robić efekty synchroniczne, na razie do pierwszego odcinka, a za chwilę jeszcze do dwóch i ewentualnie pomagać w nagraniach post synchronów dialogów, przepisać muzykę itp. Danusia musi włączyć się do pracy na planie, a jak WFDiF znajdzie asystenta to ma się brać żywo do robienia dźwięku do tych trzech odcinków.
W ten sposób zniknęłam z oczu pani dysponentki na kolejne półtora miesiąca. Zawieziono mnie samochodem, razem z pudełkami z filmem, do Łodzi. Zamieszkałam w Hotelu Mazowieckim i co dzień rano Boguś, syn Zygmunta Nowaka, zawoził mnie samochodem do WFO, gdzie sobie razem pracowaliśmy. Film był na taśmie 16 mm, a więc tylko tam mieli w Łodzi odpowiednie studio. Po tygodniu odebrano mnie z gotowym filmem i po pewnym czasie pojechałam z kolejnym. Praca była spokojna, bezstresowa i w komfortowych warunkach. Pracowałam po 8 godzin dziennie z przerwą na stołówkowy obiad. Żyć nie umierać. Dużo czasu spędzałam z mamą mojej przyjaciółki, która twierdziła, że powinnam chodzić na spacery, a więc mnie odspacerowywała. W przerwach przepisywałam materiały, a przede wszystkim poznałam Waldka Kazaneckiego, uroczego człowieka, który komponował do naszego filmu muzykę. Widzieliśmy się zaledwie kilka razy, ale byłam na nagraniach (chociaż nie byłam konsultantem filmu) i przygotowywałam materiały do montażu i to wystarczyło, żebyśmy bardzo się zaprzyjaźnili na długie lata, a mój późniejszy powrót do pracy stał się prostszy i przyjemniejszy.
Niestety pod koniec września wszystko czego oczekiwano w serialu Dom, a przy okazji także w filmie Golem (reż. P. Szulkin, 1978) zrobiłam i zostałam bezrobotna, a raczej pani dysponentka chciała, żeby tak było (mniejsza średnia do urlopu macierzyńskiego). Musiałam się co dzień rano meldować u niej, bo może będę do czegoś potrzebna i rzeczywiście każdego dnia była jakaś drobna praca, oczywiście bez wynagrodzenia, natomiast większość dnia siedziałam w hallu pod jej przeszklonym gabinetem i robiłam na drutach lub czytałam. Obie mocno się nawzajem denerwowałyśmy. Mąż był akurat w Warszawie, a więc przywoził mnie do pracy, załatwiał formalności, które miał do załatwienia, a potem odwoził do domu. Czyli wbrew planom pani Tereski nie było to dla mnie uciążliwe. Trwało – może tydzień.
Wtedy zaczęli pojawiać się kolejni koledzy i ich kierownicy produkcji, prosząc o oddelegowanie mnie do różnych filmów, abym mogła pomóc (tu w wytworni, chociaż kilka godzin dziennie, będziemy ją przywozić i odwozić taksówką) i misterny plan ukaranie mnie spalił na panewce. Przydało mi się to też w przyszłości. Na prośbę Ryśka Krupy zostałam zatrudniona przy udźwiękowieniu filmu Godzina W (reż. J. Kuba Morgenstern, 1979). Przepisywałam materiały i nadzorowałam montaż dźwięku, a kiedy zaczęłam z koleżankami montować, okazało się, że dobrze umiem to robić, pojawiła się kolejna propozycja. Czy mogę zmontować muzykę z Jerzym Dudusiem Matuszkiewiczem? No przecież, że mogłam. W filmie nie było oficjalnego konsultanta, bo nie planowano nagrania muzyki. Montaż był trudny, bo do filmu nie komponowano muzyki, ale dopasowywaliśmy ją z materiałów nagranych do filmu Kolumbowie. To piękna muzyka. Zawsze wzbudza we mnie ogromne emocje, a do tego filmu była jakby przeznaczona. Oczywiście pojawiły się też nagrania, bo potrzebna była podwórkowa orkiestra i tak poznałam Kapele Czerniakowską, którą nagraliśmy z Rysiem w studio w WFDiF.
Godzina W to druga nowelka Jerzego Stefana Stawińskiego, do kompletu z Kanałem, który nakręcił Andrzej Wajda (1956). Opowiada o 1 sierpnia 1944 r. i niewykonalnym zadaniu, któremu musi sprostać niewielki oddział bardzo młodych ludzi. Pracowaliśmy dwa tygodnie nad kompilacją i montażem. Zaprzyjaźniłam się na zawsze zarówno z Dudusiem, jak i Panem Januszem, które bardzo później mi pomógł. Był pierwszym człowiekiem, który po śmierci męża zadzwonił, żeby powiedzieć, że mam natychmiast wraca do pracy, bo jestem mu potrzebna. A mnie praca była potrzebna jak lekarstwo. Film ten mało jest znany, ale ja wspominam go z wielką atencją. Miał wspaniałą obsadę, a wielu młodych aktorów właśnie w nim debiutowało. Krytyka zwracała uwagę na Jurka Gudejkę, a ja najlepiej zapamiętałam wystylizowaną na Marilyn Monroe Ewę Błaszczyk. Swoje kreacje w dużej mierze zawdzięczali doświadczonemu, wspaniałemu reżyserowi, który tym filmem odpoczywał po trudach Polskich dróg. Na pana Janusza mówiliśmy wszyscy Kuba i to jest miarą naszej bezgranicznej do niego sympatii.