Dług (Krzysztof Krauze, 1999) a technologia

You are currently viewing Dług (Krzysztof Krauze, 1999) a technologia

Film Dług powstawał w okresie największego zamieszania technologicznego, jakie udało się zorganizować w branży filmowej, przy okazji transformacji w 1989 r. Jego autorami byli twórcy Stanu wojennego, którzy odcięli wiele gałęzi przemysłu, w tym filmowy, od nowych trendów i technologii na blisko 10 lat. Drugie miejsce należy do osób zarządzających państwowymi instytucjami w dziedzinie filmu w momencie transformacji i niezbyt fortunnymi decyzjami, które wtedy podejmowały.

Ustawa o prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych pominęła w swoich uregulowaniach instytucje filmowe, a więc zmiany gospodarcze całego kraju miały na kinematografię mniejszy wpływ niż można było się tego spodziewać. Komitet kinematografii, do 2005 r. pracował zgodnie z ustawą z 1987 r., ale w 1989 r. wniósł cały szereg zmian, w tym zlikwidował Zespoły Polskich Producentów Filmowych oraz usamodzielnił instytucje filmowe. Każda instytucja dostała pewną pulę pieniędzy, która miała umożliwić jej start. My nazywaliśmy to posagiem.

Wytwórnie, ale także inne przedsiębiorstwa (Agencja Producentów Filmowych) otrzymane pieniądze zainwestowały w sprzęt. Nie przeprowadzono analizy rynku, ani analizy ekonomicznej. Nie konsultowano się ze sobą, a zakupy były robione raczej w tajemnicy. Większość kupujących nie miała pojęcia o zmianach jakie zaszły w między czasie na świecie, ani co kupują inni. Przynajmniej kilku dyrektorów chciało u siebie stworzyć centra filmowe (trzy wytwórnie łódzkie). Nie mieli pieniędzy na wszystko co było do tego potrzebne. Były to więc zakupy ratalne i niekompletne.

Śmieliśmy się, że w Łodzi każdy kupił przód od mercedesa, ale od innego modelu, czyli gdy nawet połączyli siły, nie wyszedł z tego jeden cały mercedes. Wszystkim brakowało tego samego, a urządzenia o takim samym działaniu, nie nadawały się nawet dla siebie na części zamienne. Za chwilę nie było to śmieszne. Produkcja filmów została ograniczona. Zmalały dochody i wszystkim nie starczało na raty. Jednocześnie Komitet Kinematografii dopuścił do produkcji i obrotu filmami osoby i instytucje prywatne. Tu rozeznanie w światowych trendach było lepsze, a zakupiony sprzęt (głównie elektroniczny) odebrał państwowym podmiotom pracę najbardziej dochodową: reklamy i filmy promocyjne (ITI, ODEON).

Państwowe instytucje w sytuacji rynkowej nie radziły sobie kompletnie. Przede wszystkim ich usługi były drogie, albo źle skalkulowane. Nigdy nie miały konkurencji, a robotę dostawały z rozdzielnika. Nie było nowoczesnego zarządzania, szybkiej i kompetentnej obsługi. Nie miały pieniędzy na kolejne inwestycje, które wraz ze zmieniającą się technologią były bardzo potrzebne, a kosztowne zakupy zrobione za posag głównie stały nie wykorzystywane. Dla oszczędności pozbywały się pracowników twórczych. Z pracownikami odeszła część zleceniodawców.

Duże firmy prywatne, chętnie zatrudniały dawnych pracowników kinematografii (w ITI była nas cała grupa). Małe, zakładali byli pracownicy tworząc dla siebie miejsca pracy (tak powstała Fonoteka, a później Studio Sonoria). Charakterystycznym dla tego czasu efektem, były opustoszałe korytarze i bufety oraz niewynajęte pomieszczenia, co także podwyższało koszty działania państwowych molochów. Wiele firm mieściło się w mieszkaniach, albo wynajmowano miejsca tańsze, nowocześniejsze i bardziej eleganckie. W państwowych firmach brakło pieniędzy na remonty.

Główny problem polegał na braku elementów pozwalających na płynną współpracę nowej i starej technologii. Dotyczył przede wszystkim filmów powstających na światłoczułym negatywie. Długo, chociaż istniały już stanowiska do elektronicznego montażu obrazu (Avid, Media 100) takie filmy montowano na stołach montażowych, bo nie znano metody bezpiecznego operowania na negatywie. Tak był zmontowany Pan Tadeusz (reż. Andrzej Wajda, 1999), a do któregoś momentu próbowano tak zmontować Zemstę (reż. Andrzej Wajda, 2002).

Ścinalnia otrzymywała tak jak przez lata, kopię roboczą filmu z zarejestrowanym stopażem i wpisaną rozpiską oraz ręczny spis wykorzystanych dubli (z zaznaczonymi wartościami rozpiski) w kolejności ich pojawiania się. Dźwięk szybko zaczął pracować na systemach cyfrowych (ogromna oszczędność taśmy magnetycznej 35 mm), a więc my dostawaliśmy elektroniczną kopię (kaseta Betacom SP) obrazu, z wpisanym dla orientacji dźwiękiem (pilot) oraz taki sam spis jak ścinalnia. Każdorazowo kopiowanie obrazu kosztowało 600-800 zł. Na podstawie spisu wyszukiwaliśmy w dźwiękowych taśmach z planu odpowiednie ujęcia i duble oraz ręcznie je synchronizowaliśmy z obrazem, posiłkując się otrzymanym pilotem. Wpisywanie materiałów dźwiękowych trwało dla filmu fabularnego ok. 10 dni.

Również ręcznie wpisywaliśmy materiały dźwiękowe do filmów montowanych elektronicznie. W tym przypadku była to lista montażowa (EDL) którą produkował program edycyjny, ale był to dokument papierowy, bo różne systemy montażowe, nie czytały wzajemnych zapisów. Ogromną zmianą był moment, w którym EDL z różnych stacji edycyjnych ujednolicono, a raczej każda stacja umiała zapisać i odczytać, przynajmniej kilka EDL zapisanych w różnych systemach. Dzięki temu mogły powstać programy, które wyszukiwały i synchronizowały z obrazem materiały dźwiękowe w przygotowanej sesji (pod warunkiem, że zapis dźwięku miał kod czasowy i ten kod zachowano wpisując materiały do montażu obrazu). Było szybciej i łatwiej.

Opracowano też metodę umożliwiającą elektroniczny montaż filmów nakręconych na taśmie światłoczułej, chociaż dalej było to technologicznie trudne. Wywoływano cały negatyw ze zdjęć i z niego powstawała kaseta Betacam SP, która była pozytywem. Dawało to ogromną oszczędność na taśmie pozytywowej. Z Bety materiały wpisywano do programu montażowego i tak powstawał gotowy obraz filmu. Ścinalnia otrzymywała dalej ręczny spis użytych ujęć, a do tego kasetę Betacam SP, jako materiał pomocniczy.

Żeby zmniejszyć niebezpieczeństwo zniszczenia negatywu, według otrzymanego spisu kopiowano na światłoczuły pozytyw wybrane do filmu duble i ścinano najpierw pozytyw. Kiedy była pewność, że kopia elektroniczna i światłoczuła są identyczne, na podstawie stopażu w kopii światłoczułej ścinano negatyw obrazu. Dźwięk dostawał kasetę Betacam z obrazem, wyprodukowaną w stacji edycyjnej (oszczędność kosztów). Następnie powstały programy (Eskalibur), które w trakcie kopiowania z negatywu na kastę sczytywały stopaż, teraz już zapisywany w postaci kodu paskowego. Dzięki temu po montażu, ścinania mogła na podstawie kodu czasowego, który miała kaseta odnaleźć właściwe ujęcia i ich fragmenty w negatywie.

Dług był pierwszym filmem, który odważono się ściąć bez wcześniejszej pozytywowej kopii roboczej (kolejna oszczędność) i bardzo wszyscy byli ciekawi efektu. Był to sukces, ale nie obyło się bez dwóch wpadek. Pierwsza dotyczyła napisów na czarnym tle, który ukazywały się w prologu. Źle rozliczono czas ich trwania i ściemnień.

Wina była rozłożona na kilka osób, a nie było twardego dowodu w postaci opisanej dermatografem taśmy, tylko policzone klatki i taka pomyłka mogła się wydarzyć. Nasza nowa z trudem cywilizowana technologia, ciągle miała wiele miękkich miejsc. Ponieważ zgranie odbywało się w Łodzi, ja z kopią i instrukcją co i jak poprawić pojechałam do Warszawskiego laboratorium. W robienie napisów była zamieszana Marta Precht z TVP i montażysta Krzysztof Szpetmański. Nam zależało, aby zgadzała się długość obrazu, bo tam była muzyka i dźwięk, a przede wszystkim synchroniczne dialogi.

Identyczny przypadek spotkał mnie w czasie zgrania Pana Tadeusza. Napisy początkowe przygotowywali Francuzi i ktoś rozliczając klatki, na początku każdej strony wyliczeń, powtarzał ostatni zapis ze strony poprzedniej. Niby nie dużo, a jednak co stronę powstawał kolejny 6 klatkowy asynchron. I taki obraz, w którym nie zmieściły się w wyznaczonym miejscu prawidłowo rozstawione napisy, dostarczono nam na zgranie. Zanim odkryliśmy co się stało, siedziałam w montażowni i klatka po klatce porównywałam obie kopie – roboczą i pierwszą korekcyjną. Czyli nawet jeżeli mamy taśmę i narysowane na niej wejścia napisów, pomyłka jest możliwa.

Dalsze akty Długu były przygotowane bez błędów, dzwoniliśmy chwaląc pracę laboratorium, bo w końcu było to działanie pionierskie. Aż tu nagle….. Ostatni akt. Finałowa scena. Nasz bohater żegna się z dziewczyną, długo siedzi na ławce na Placu Zbawiciela, wreszcie podchodzi do aparatu telefonicznego i decyduje się zgłosić na policję. Słyszymy pierwszych kilka słów, a dalej narrację przejmuje muzyka. Ujęcie jest długie i przechodzi w napisy, które dopasowywano do długości naszej muzyki. To też nie było łatwe, bo tzw. roll powstawał ręcznie. Mając gotowy komplet napisów, rejestrowało się je na negatywie kręcąc ręcznie korbką jak przy studni.

Jednym z mankamentów nowej technologii był brak możliwości obejrzenia filmu montowanego na programie komputerowym, na ekranie filmowym. Wszystkie projekcje odbywały się na dużych, jak na tamte czasy, telewizorach (chyba 29 cali), a obraz do montażu był specjalnie degradowany, żeby nie za mocno obciążać niezbyt pojemne jeszcze wtedy dyski, czyli jakość projekcji była taka sobie. Dlatego, dopiero na dostarczonej na zgranie kopii optycznej można było zobaczyć, że w trakcie rozmowy filmowa słuchawka telefoniczna odkleja się od aparatu i swobodnie buja się w pierwszym planie. – Czy mamy duble?

Wszyscy pamiętają, że były. Mamy też ze sobą raporty zdjęciowe, a w nich potwierdzenie, że taki negatyw nakręcono. Nie wiadomo, czy słuchawka odkleiła się tylko raz, czy podobnie jest w innych. Na pewno ten dubel, który okazał się wadliwy, był (poza słuchawką) najlepszy. Przy tak długim ujęciu mogą być między dublami znaczące różnice i w długości i w grze aktora. W pierwszej fazie ujęcie jest rozcinane przebitkami, potem jest już w całości. Nie mamy tego jak sprawdzić. Potrzebujemy optyczne pozytywy wszystkich dubli. Potem elektroniczną kopię, tego wybranego, trzeba z przebitkami zmontować raz jeszcze. Wtedy do akcji wkroczy znowu dźwięk i muzyka.

Jak wiadomo, jakoś się udało, ale było kilka dni grozy i rozpatrywania różnych wariantów, w oczekiwaniu na pozytywowe duble z laboratorium. Obecnie dostępny film ma napisy wydłużone o ekipę, która zajmowała się rekonstrukcją. Na szczęście w końcowej fazie muzyki są rytmiczne uderzenia w bęben i te dało się przedłużyć.